środa, 29 kwietnia 2020

Pierwsze origami z wierszami Zbigniewa Dmitrocy


Naśladowanie i odwzorowywanie to umiejętności, które musi wyćwiczyć sobie każde dziecko nim pójdzie do szkoły. One pozwalają rozwijać zdolność planowania zadań, ponieważ to właśnie przez pierwsze zachowania będące lustrzanym odbiciem wychodzimy do kolejnych: samodzielnego tworzenia działań w oparciu o doświadczenie. Wykonywanie poszczególnych procedur w określony sposób, rozumienie konieczności tworzenia planu jest bardzo ważne. Pierwsze próby nauki tej niezwykle trudnej umiejętności polegają na układaniu pierwszych prostych drewnianych puzzli, zabawy w piaskownicy, gdzie dziecko naśladuje ruchy rodzica, a później wykonuje je samodzielnie, by z czasem przekształcić w zabawę opartą na doświadczeniu i obserwacji. Z wiekiem zadania są coraz trudniejsze, bardziej zbudowane, by w końcu móc stać się bardzo zaawansowanymi i wymagającymi pracy podzielonej na etapy. Aby dojść do tego ostatniego etapu trzeba cierpliwie, krok po kroku ćwiczyć i przerabiać wcześniejsze polegające na prostym naśladowaniu i odwzorowywaniu. I to nie tylko czynności codziennych, ale też takich, które pomogą rozwinąć zmysł estetyczny i wyobraźnię przestrzenną. Bardzo przydatne w procesie uczenia jest łączenie nauki z rozrywką. Co bardziej bawi dzieci niż malowanie, wycinanie klejenie, zagniatanie oraz towarzyszące temu opowieści? Własnoręcznie wykonane zabawki często cieszą bardziej niż te kupione. Ponad to są tanie i zachęcają to tworzenia kolejnych i kolejnych nowych, aby mieć większy wybór. Ich plusem jest też to, że rozwijają nie tylko zdolności manualne, ale i wyobraźnię, kreatywność. Wystawa z takich prac malucha pozwala śledzić jego postępy, ale również budować jego wiarę we własne umiejętności. Zachęcanie do zabawy przez tworzenie prostych prac i zabawy nimi wpływa też na poczucie własnej wartości, ponieważ dziecko postrzega siebie jako kreatora materiałów, osobę, która może tworzyć piękne rzeczy. W tego typu zabawach świetnie sprawdzają się wszelkiego rodzaju origami rozwijające zmysł przestrzenny.
Moja córka z wielkim zainteresowaniem sięga po wszelkiego rodzaju książeczki. Do naszej kolekcji dołączyły lektury z Wydawnictwa Egmont z serii „Akademia mądrego dziecka”, w której możemy znaleźć interesujące materiały rozwijające nie tylko umiejętności, ale i wiedzę o świecie oraz teoriach naukowych. Są tam lektury pomagające w nauce pierwszych słów, rozwijające globalne rozumienie wyrazów, ćwiczenia wspierające naukę czytania i liczenia oraz umiejętności odczytywania godzin, gry pomagające nauczyć rozpoznawania kształtów, książki wprowadzające w świat różnorodnych dyscyplin, ćwiczenia wspierające motorykę małą, pomoce oswajające maluchy z pędzlem i wiele innych. Każda książeczka pozwala na przygotowanie dziecka do szkolnej nauki oraz samodzielności.
I właśnie takie są lektury z podserii: „Pierwsze origami”. Znajdziemy wśród nich takie książki jak: „Żaba”, „Samolot”, „Kaczka” „Statek”. Każda z nich zawiera prostą wierszowaną opowieść Zbigniewa Dmitrocy, autora wielu pouczających historii dla dzieci. W jego dorobku są czytanki dla najmłodszych z piękną szatą graficzną wspierającą rozwijanie wrażeń sensorycznych, czytanki z serii „Czytam sobie” i świetne tłumaczenia komiksów. Należy on do twórców, którzy z wprawą bawią się słowem, wykorzystują skojarzenia, wprowadzają dzieci w świat literatury i przybliżają świat za pomocą prostych przygód małych bohaterów. W jego książkach znajdziemy pozytywne zworce: tolerancja, przyjaźń, miłość, otwartość. I właśnie takie są kolejne jego książki należące do serii „ Pierwsze origami”.
„Kaczka. Pierwsze origami” to przygody kaczki, która zniosła jaja i czeka na wyklucie małych. Dzieci z czytanki dowiedzą się jak długo takie ptaki muszą siedzieć na jajach, aby wykluły się kaczuszki, jak przebiega proces przychodzenia na świat ptaków, opieka nad małymi oraz rozwijanie ich samodzielności. Do tego widzimy pozytywne wzorce, jakim jest radość i akceptacja wszystkich mieszkańców kurnika z nowych dzieci oraz tego, że małe zawsze mogą liczyć na pomoc mamy.
„Statek. Pierwsze origami” pozwala na uświadomienie młodych czytelników, do czego służą statki oraz pozwalają na poznanie różnorodnych produktów. Do tego zaprzyjaźniamy się z załogą, podglądamy powierzchnię morza lub oceanu, widzimy jakim wyzwaniem są sztormy, a także znaczenia tego, aby okręt oraz jego załoga byli w dobrej formie. Każdy tu zna swoje miejsce, doskonale zna swoje zadania i wypełnia je najlepiej jak potrafi oraz dba o własne siły, aby móc sprostać kolejnym wyzwaniom.
„Żaba. Pierwsze origami” to spojrzenie przez pryzmat rodziny żab na różnorodne zainteresowania każdego. Jedni wolą filmy kryminalne, inne romantyczne, jeszcze inni horrory itd.. W każdej czynności najważniejsze jest znalezienie kompromisu i pozwolenie każdemu na rozwijanie jego zainteresowań.
„Samolot. Pierwsze origami” pozwala oswoić się z pierwszym lotem samolotem i dowiedzieć się jak wygląda taka podróż. Dzieci poznają rzeczy przewożone tym środkiem transportu, zaprzyjaźniają się z pracownikami dbającymi o bezpieczeństwo i komfort podróżujących. Do tego młodzi czytelnicy odkryją, że dla samolotów nie ma ograniczeń przestrzennych: jednego dnia mogą lecieć w jedno miejsce, innego w inne i dzięki temu można łatwo zwiedzić świat.
W każdej z tych lektur na końcu znajdziemy dokładnie rozpisany i rozrysowany plan składania określonego „bohatera”. Kolejnym czytaniom może towarzyszyć stadko własnoręcznie zrobionych zabawek. Do tego na pewno młodzi czytelnicy chętnie się nimi pobawią, poeksperymentują jak latają, pływają i skaczą ich zabawki. W książce zamieszczono po cztery kartki, aby od razu po zakończonej lekturze można przystąpić do pracy. Później oczywiście z pomocą przyjdzie nam kolorowy blok rysunkowy.
Takie ćwiczenia z origami warto zacząć od wspólnego składania: rodzic i dziecko ma swoją kartkę i po kolei pokazujemy dziecku jak na ilustracji wygląda określona czynność, a następnie ją wykonujemy i prosimy, aby dziecko robiło to samo, co my. Takie podejście pozwoli nauczyć odczytywać instrukcję oraz pomoże w nauce naśladowania. Po wielu ćwiczeniach nasza pociecha na pewno da sobie radę ze samodzielnym wykonaniem origami i przy okazji poćwiczy ręce oraz pamięć. Zdecydowanie polecam wszystkim kilkulatkom, ponieważ takie ćwiczenia to także świetna zabawa, a lektura z pięknymi ilustracjami stanie się świetną zachętą do samodzielnego czytania.





ZA u dorosłych

Internet uczy mnie neurotypowiści. Miałam wiele sytuacji, kiedy ludzie obrażali się o moje sformułowania, które wyrażałam pisząc o własnym spojrzeniu wobec mnie. Było coś w stylu: „Dla mnie tatuaże to zbędny wydatek” czy „Dla mnie super makijaż to duże koszty i strata czasu”. Ile miałam wówczas negatywnych opinii na temat tego, że włażę komuś do portfela, że oceniam to, że ktoś lubi się pomalować, że nie powinnam mówić innym czy mają się malować/tatuować. Wszyscy jednomyślnie pomijali zwrot „DLA MNIE”, czyli coś, co jest z mojego punktu widzenia i odnosi się tylko do mojej osoby. Znajomi na Facebooku każdego dnia uczą mnie jak bardzo niebezpieczny jest język, ponieważ ja – w swoim odczuciu – mogę jasno komunikować, co zrobiłabym, czym dla mnie i w odniesieniu dla własnego ciała jest określone zjawisko, a neurotypowe osoby odbierają to jako atak na ich osobę, ocenianie w stylu: „każdy kto tak robi jest głupi. Mnie się tatuaże podobają. Makijaż, farbowane włosy, szpilki (sama zresztą nosiłam), piękne pazurki także, ale u innych, a mówiąc (czy pisząc) „DLA MNIE” mam na myśli tylko i wyłącznie mnie. Zawsze zaskakiwało mnie to uogólnianie, w którym „dla mnie” odczytywano jako „moim zdaniem, wszyscy którzy…”.
Kiedyś napisałam, że głosujący na określoną partię liberałowie mają za swoje, bo ta partia podniosła ZUS-y firmom. I wiecie, kto się oburzył? Właściciele firm, którzy owej partii nie popierają i nigdy na nią nie głosowali, a nie liberałowie, którzy w głosowaniu na partię widzieli szansę rozwoju dla własnych dużych przedsiębiorstw i możliwość wyzyskiwania pracowników. Osoby mające jedno do dziesięcioosobowe działalności gospodarcze poczuli jakbym napisała „Dobrze Wam tak, bo przecież macie własne firmy”, a przecież żaden właściciel firmy nie jest automatycznie liberałem. Wręcz przeciwnie. Zwłaszcza, kiedy ma małą firmę i nie ma możliwości wyzyskiwania innych, bo sam ledwo ciągnie z miesiąca na miesiąc, ale ma firmę, ponieważ nie ma innej alternatywy zatrudnienia. Znam całe tłumy właścicieli firm będących socjalistami, uważających, że państwo powinno stać na straży interesów każdego obywatela i bronić małe firmy przed drapieżnym kapitalizmem i pseudo niewidzialną ręką rynku, czyli brutalną pięścią właścicieli korporacji i interesików polityków.
Jeszcze dwadzieścia- trzydzieści lat temu nikt nie przyglądał się dzieciakom, które różniły się od rówieśników, ale jakoś tam się uczyły lub były rewelacyjnymi, grzecznymi uczniami będącymi wzorem dla innych, ale niewchodzącymi ze swoją grupą rówieśniczą w relacje. Diagnoza córki, czytanie wielu książek sprawiło, że dołączyłam do tych wielu rodziców, którzy już w dorosłym życiu odkryli, że działają inaczej, że inni patrzą na świat wykorzystując lustrzane odbicie: pisząc o sobie piszą też o innych i sposobie ich oceny (oczywiście mogę się tu mylić). Każdego dnia uczę się komunikowania i tego, że poza językiem ludzie posługują się mową ciała, tonem głosu, kontekstem społecznym. Byłam bardzo dobrą uczennicą bardzo przejmującą się ocenami i niewiedzącą, w jaki sposób wejść w relacje z innymi, dlatego siadałam w pierwszej ławce, ponieważ tam nie musiałam radzić sobie z nadmiarem bodźców oraz konieczności zastanawiania się w jaki sposób wejść w relacje z innymi, na które skazany jest każdy ze spektrum autyzmu. Dla mnie przerwy były czasem wielkiego wyzwania i poszukiwania sposobu na wchodzenie w relacje z innymi. Dużo łatwiej nawiązywałam znajomość ze starszymi uczniami i z tego powodu w pierwszej klasie liceum znikałam spotykając się z drugo-, trzecio- i czwartoklasistami, których mogłam podpytać o sposoby zachowywania się nauczycieli. Ta wiedza troszkę ułatwiała mi sprawę, ale miałam jeszcze do poznania całą klasę (prawie trzydzieści osób), a do tego sporo nauki i niełatwą sytuację w domu (mój ojciec robił wszystko, żebym nawet nie skończyła pierwszej klasy, aby udowodnić mi, że ma rację w kwestii tego, że kobiety są po to, żeby kończyły zawodówkę, wychodziły za mąż o rodziły dzieci).
Ta sama trudność, która uniemożliwiała mi nawiązanie poważniejszych znajomości w liceum sprawiła, że i na studiach nie potrafiłam z nikim wejść w relacje. Zawsze byłam gdzieś obok grupy, obok osób, z którymi mieszkałam, a kiedy już udało mi się zaprzyjaźnić to była to dziewczyna z problemami neurologicznymi, którą z tego powodu usunięto ze studiów nauczycielskich, a wszystko na prośbę przyszłych nauczycieli (czyli studentów tego kierunku), jakby skończenie takich studiów miało być dla nich równoznaczne z tym, że ona będzie chciała pracować w szkole i będzie złą nauczycielką.
Studiowanie dwóch kierunków jednocześnie oraz praca pomogły mi przemknąć przez ten czas bez zastanawiania się, dlaczego mam problem z wchodzeniem z ludźmi w relacje, zapamiętywaniem ich. Nie znaczy, że nie miałam wcale koleżanek i kolegów. W szkole podstawowej przyjaźniłam się z trzema osobami. Jedną z klasy i dwiema spoza mojego miejsca zamieszkania. Miałam spore szczęście, ponieważ były to osoby wyciągające mnie z domu,a z drugiej strony czułam się fatalnie, kiedy oczekiwano ode mnie, że będę z nimi przebywała więcej niż kilka godzin dziennie w wakacje. Potrzebowałam samotności z książką, odpoczynku od nadmiaru bodźców i kontaktu z przyrodą zamiast z ludźmi.

piątek, 24 kwietnia 2020

Katarzyna Ryrych "Lato na Rodos"


Tuż obok blokowiska i zadbanych ogródków działkowych jest zupełnie inny świat, w którym każdy żyje własnym życiem, akceptuje innych i jest akceptowany. Nikt tam nikogo nie ocenia. Każdy za to ceni wspólnie spęczony wolno płynący czas. Do takiego niezwykłego miejsca nazywanego Dziczą trafia Porszak, chłopak z autyzmem. Zaprowadza go tam starszy kolega Turet (nastolatek z zespołem Touretta). Wszystko zaczyna się od tego, że Porszaka nikt nie chce wziąć na kolonie, a Tureta każdy boi się integrować z innymi nastolatkami. Początkowy smutek z powodu wykluczenia przeradza się w radość, bo w końcu trafia do świata, w którym nikt nie zadaje głupich pytań, nikt nie próbuje go przytulać, a porządkowanie świata traktowane jest z podziwem i zainteresowaniem. W tym spokojnym otoczeniu Porszak pięknie się rozwija. Każdy dzień to swoboda nauka nowych umiejętności, odkrywanie praw przyrody, wchodzenie w świat fizyki, zgłębianie astronomii, praca nad sprawnością fizyczną. Wszystko powoli, we własnym tempie i w sposób właściwy tylko jemu. Wakacje są czasem intensywnej, ale niewymuszonej nauki. Zaniedbana i pozornie opuszczona część ogródków działkowych staje się miejscem ucieczki od wszystkiego, co przytłaczające. Do tego uświadamiamy sobie, że prawdziwe wakacyjne przygody wcale nie muszą dziać się gdzieś daleko, z dala od domów, w egzotycznych krajach czy nad morzem. Prawdziwie wakacyjna przygoda jest tuż, tuż. Na wyciągnięcie ręki. Albo za zarośniętą dziurą w płocie.

Tytułowe RODOS to nazwa wymyślona przez Tureta (bardzo optymistycznego nastolatka z wachlarzem dziwnych zachowań, których ludzie się boją, a jego rodzice wstydzą). Skrót od „Rodzinnych Ogródków Działkowych (Ogrodzonych Siatką)”, czyli czegoś, co każdy z nas w jakimś stopniu zna i obserwuje okazuje się świetnym nawiązaniem do greckiego Rodos okupowanego przez turystów. Małe parcele oddzielone mniejszymi lub większymi płocikami, działeczki z mniej lub bardziej zadbanymi domkami. Właśnie w takiej scenerii rozgrywa się akcja książki Katarzyny Ryrych. Opisany przez nią świat podzielony jest na Cywilizację i Dzicz. W tej pierwszej żyją wszyscy mający nowiutkie domki, równo przystrzyżone trawniki, wszystko pięknie rozplanowane i wykorzystujący działkę do grillowania lub opalania. Mieszkania mają gdzieś w mieście. Tu podjeżdżają swoimi drogimi samochodami, aby w zgiełku odpocząć od miejskiego tłumu. Jest też taka jakby starsza część, bo posiadająca zaniedbane chatki, opuszczone i pozamykane za pomocą kłódek i łańcuchów, zarośnięta, dzika, bliższa naturze. Do tej części uciekają wszyscy ci, którzy źle czują się w pierwszej części, którzy chcą mieć całkowity spokój, być wolni od wścibskich oczu oceniających sąsiadów, pragną całkowitej akceptacji. Tu dla każdego jest miejsce. Może skryć się biznesmen i porzucona matka, zaradny zbieracz śmieci i miłośnik eliksirów na szczęście oraz takie dzieciaki jak Turet i Porszak, a dalej za siatką są Przydasie kolekcjonujący różnorodne śmieci. Chłopcy mają tu własną budę, którą coraz lepiej urządzają dzięki wsparciu Gabaryta przynoszącego różnorodne meble, sprzęty, ale i jedzenie, których termin ważności właśnie minął (zdobycze ze sklepowych kontenerów). Nikt tu nikogo z niczego nie rozlicza. Wszyscy żyją w spokojnej komunie, ale jednocześnie wzajemnie dbają o własną prywatność i swoje bezpieczeństwo, dlatego chłopcy mają tu dużo swobody, a jednocześnie wszyscy bardzo subtelnie ich pilnują.

Cała przygoda opowiedziana jest z punktu widzenia Porszaka, chłopaka z autyzmem, którego nikt nie rozumie, a rodzice starają się naprawić zamiast bezwarunkowo kochać. Stosunek najbliższej rodziny nie polepsza jego sytuacji. Każdy go tylko ocenia i krytykuje, każda pasja traktowana jest jak autystyczne dziwactwo, każde obserwowanie i porządkowanie świata dla otoczenia jest niezrozumiałe i denerwujące, a zachowania Porszaka denerwujące. Jest na tyle problemowy, że nie tylko nie może wyjechać na kolonie, na których i tak byłby pośmiewiskiem i czułby się samotnie, ale też i szkoła stara się zrobić wszystko, aby pozbyć się „problemu”, dlatego uniemożliwiają mu chodzenie do niej. Między tymi wszystkimi wydarzeniami jest on, płynący z nurtem wydarzeń, układający swoje ukochane kamyki, podglądający ślimaki, uczący się pływać w gliniance, przemykający między zapracowanymi i zmęczonymi walką o syna rodzicami, którzy dawno przestali mieć jakiekolwiek życie towarzyskie, bo autyzm syna ich dyskwalifikuje jako towarzyszy imprez. Nawet na zakładowe wakacje nie mogą wyjechać całą rodziną, bo miejsce znajduje się wyłącznie dla osób mających neurotypowe dzieciaki, a zwyczajne szwendanie się po okolicy zostaje od razu ocenione i skrytykowane: „Ciekawe, co robią jego rodzice? Puszczają debilka samopas. To powinno być karalne”. Stwierdzenia, które nie padłyby pod adresem rodziców neurotypowych dzieciaków to norma. W takim przytłaczającym środowisku toczy się życie Porszaka i jego bliskich. Dzicz jest inna: tu każdy może być sobą pod warunkiem, że nie krzywdzi innych.

Opowiadający o tych wszystkich wydarzeniach Porszak czerpie przyjemność z ucieczek do Dziczy. Jest już dość samodzielnym nastolatkiem, dlatego rodzice pracują, a on może swobodnie przemieszczać się w pobliżu bloków. I to daje mu szansę na przeżycie pięknej przygody, w której największym marzeniem będzie zobaczenie zaćmienie Księżyca i spotkanie Amelii. Czy i w jaki sposób uda mu się zrealizować te marzenia? O tym przekonajcie się sami.

Katarzyna Ryrych stworzyła książkę piękną, poruszającą i pouczającą. Jest to świat nastolatka z autyzmem. Wszystkie terapie, zabiegi, doświadczenia, wyprawy, zażywanie lekarstw widzimy z jego perspektywy. Niesamowicie wymownie przedstawiła tu problem nauki ubierania się, wykonywania prostych czynności, ale też skupionego obserwowania otoczenia, dostrzegania najmniejszych szczegółów. Niewidzialna bańka mydlana, w której żyje jest piękną metaforą na to, w jaki sposób zachowują się dzieci z nadwrażliwością dotykową, w jaki sposób odczuwają zaburzanie im spokoju i ładu. Do tego stajemy się świadkami codziennych starań rodziców, którzy z nadmiaru przejmowania się przyszłością zapominają cieszyć się chwilą.

„Lato na Rodos” to piękna opowieść o tolerancji i samoakceptacji, rozwijaniu miłości do siebie oraz innych, odkrywanie, że nie ważne jest tempo, w jakim coś zrobimy, w jakim się nauczymy, ale to, że tego dokonaliśmy. Obecność różnorodnych osobowości w Dziczy staje się pretekstem do zadania pytań o normalność, kategoryzowanie i ocenianie. Każdy tu ma jakiś talent: jedni dodawania miłości i opiekowania się, inni do przekazywania wiedzy, eksperymentowania, jeszcze inni do interesów lub robienia eliksirów. Ocena przez pryzmat tego, co możemy zyskać przez obecność innych ludzi sprawia, że zaczynamy inaczej patrzeć na zachowania bohaterów. Ważne jest towarzystwo innych, a nie ich przeszłość i znajdowanie odpowiedzi na pytania o to skąd i dlaczego przybył. Nikt tu też nikogo nie zagaduje na siłę. Każdy jest dla innych, kiedy sam tego chce.

„Lato na Rodos” to wspaniała opowieść o tym, że inne jest piękne, że każdy z nas ma coś do zaoferowania napotkanym ludziom i to od nich zależy, czy to dostaną czy nie. Do tego pokazuje nam wyjętych poza margines chłopaków, którzy pokonują własne ograniczenia, uczą się nowych rzeczy, zawierają nowe przyjaźnie i potrafią jednoczyć się w szczytnym celu. Świat oczami Porszaka jest inny niż ten dostrzegany przez jego neurotypowych kolegów, dla których jest obiektem kpin. Jest w nim miejsce na poukładanie rzeczy, obserwowanie przyrody, siedzenie w pozornej bezczynności, powolne poszerzanie własnych zainteresowań i możliwości. Jego świat jest wolny od pośpiechu i dużo w nim empatii, bo wie, że nietolerancja zawsze jest pochopna i wynika z nieznajomości rzeczy. Katarzyna Ryrych stworzyła piękną książkę dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Powinien sięgnąć po nią każdy, ponieważ pozwala na zrozumienie powagi wykluczenia, wczuć się w sytuację rodziców zmuszonych o ciągłą walkę o syna, o możliwość wyjazdu na wakacje z innymi dziećmi i pokazuje jak system ich pokonuje i spycha na margines. Widzimy też chłopaka, który mimo wykluczania stara się być szczęśliwy. A szczęście znajduje wszędzie. Potrzebuje tylko akceptacji i czasu, aby je poczuć.