czwartek, 31 marca 2022

Metoda Montessori a tradycyjna edukacja



Patriarchat jest tak drapieżną ideologią, że bardzo długo był w stanie wykluczać kobiety z życia społecznego. Ich rola ograniczała się do ciężkiej pracy i rodzenia (arystokracja i monarchie rządziły się innymi prawami). Kiedy już troszkę kobietom udało się wywalczyć praw mogły legalnie się uczyć na uniwersytetach, a nawet pracować, ale do chwili urodzenia dziecka lub zawarcia związku małżeńskiego. Wtedy władzę nad kobietą przejmował mężczyzna. Ofiarą takiej ideologii jest Maria Montessori, która do dziś inspiruje nauczycieli. A może to robić tylko dlatego, że podjęła jedną z trudniejszych decyzji w swoim życiu: oddała dziecko innym osobom na wychowanie. Gdyby tego nie zrobiła nie mogłaby pracować z… z dziećmi! Pogratulujmy patriarchatowi.
Maria Montessori była rewolucjonistką w świecie edukacji. Jej rodzice jak na tamte czasy byli dobrze wykształceni, a matka podsycała w niej pęd do nauki, dzięki kolejnym przeprowadzkom trafiła do Rzymu, gdzie mogła chodzić do szkoły, a później studiować. Początkowo miały być to studia techniczne, ale medycyna mniej przeciwstawiała się ówczesnemu gender, więc skończyła La Sapienza. Urodziła syna, którego ojcem był jej znajomy lekarz. Nie byli oficjalnie parą, zrezygnowała z małżeństwa, żeby patriarchalne społeczeństwo pozwoliło jej na pracę. Związek z ojcem dziecka miał być tajemnicą pod warunkiem, że żadne z nich nie poślubi nikogo innego. Niestety jego rodzina wymusiła na nim korzystne małżeństwo… Maria Montessori, aby móc pracować musiała ukryć syna u mamki na wsi. Było to dla niej bardzo trudne. Dopiero po latach mogła nawiązać z nim współpracę. Oboje byli ofiarami drapieżnego i wykluczającego patriarchatu. Czy musieli zapłacić tak wysoka cenę za postęp w edukacji? Nie, gdyby nie wykluczano matek i żon z pracy zawodowej. Na szczęście Maria podjęła decyzję, która pozwoliła jej się przeciwstawić ideologii i zrobić wielki krok zarówno dla dzieci, jak i kobiet.
Ponad 100 lat temu po ślubie ojca jej syna odeszła ze szpitala i założyła szkołę w biedniejszej dzielnicy Rzymu. Będąc jedną z pierwszych lekarek stała się też pionierką nowej metody wychowawczej. Przez pół wieku pracowała z dziećmi bez względu na ich płeć, pochodzenie i narodowość. Stała się pedagożką i antropolożką, której metoda opiera się na obserwacji dzieci i zindywidualizowanym podejściu do każdego z nich.
Dzięki jej metodzie dzieci są skoncentrowane na swoich zadaniach, dążą do samodzielności, budują wiarę we własne możliwości i ufnie podchodzą do nowych wyzwań. Nabywają odpowiedzialności, potrafią samodzielnie poszerzać wiedzę, są ciekawe świata, chętnie pomagają innym i wykazują się dużą inicjatywą społeczną. Do tego mają wykształconą cierpliwość, wiedzą, że czasami trzeba długo próbować aby osiągnąć cel oraz że nie należy się poddawać po pierwszych porażkach. Dzieci uczą się przez doświadczanie świata, obserwowanie, samodzielne wyciąganie wniosków.

„Edukacja nigdy więcej nie powinna być w głównej mierze przekazywaniem wiedzy, ale musi przyjąć nową formę, szukając uwolnienia dla ludzkich możliwości”. Dr Maria Montessori
„Uczyłam się dziecka. Wzięłam to, co dziecko mi przekazało, i wyraziłam to, i tak powstała metoda zwana metodą Montessori”. Dr Maria Montessori
Maria Montessori zauważyła, że dzieci w różnych grupach wiekowych różnią się podejściem do świata:
Od urodzenia do 6 roku życia dzieci to odkrywcy. Eksplorują otoczenie i pochłaniają je – język, kulturę, religię, zwyczaje, pojęcie piękna.
Pomiędzy 6 a 12 rokiem życia dziecko zaczyna świadomie poznawać świat – kierować swoją wyobraźnią i rozwijać abstrakcyjne myślenie, aby poznawać jeszcze więcej.
Okres pomiędzy 12 a 18 rokiem życia stanowi czas próby odnalezienia się w społeczeństwie, oceny i rozwijania umiejętności społecznych.
Po 18 roku życia, stając się specjalistami w jakiejś dziedzinie, dorośli ludzie rozpoczynają współtworzenie świata.
Metoda Montessori polega na dostosowaniu do każdego z tych etapów sposobów uczenia i podejścia wychowawczego. Założenie pedagogiki Marii Montessori można wykorzystywać bez posyłania dziecka do szkoły uczącej jej metodą. Najważniejsze z nich to:
-uczenie przez działanie, czyli zdobywanie wiedzy, kompetencji, umiejętności i doświadczenia przez własną aktywność, bez narzucania dzieciom działań, ale wspomagając je i współpracując z dziećmi;
-samodzielność, czyli pokazanie, że dzieci maja prawo do podjęcia decyzji dotyczącej miejsca, rodzaju i czasu pracy, dzięki czemu dzieci kształcą swoje indywidualne zdolności i nabierają doświadczenia ocenie własnych umiejętności;
koncentracja, czyli nauka dokładności i systematyczności podczas działania,
lekcje ciszy polegają na nabieraniu wprawy w umiejętności pracy w ciszy,
-porządek, czyli nauka, że ważne jest utrzymanie ładu w swoim otoczeniu;
-społeczne reguły polega na pracy dzieci z różnych grup wiekowych, dzięki czemu dzieci uczą się wzajemnie od siebie oraz kształcą świadomość tego, że nie wolno przeszkadzać, ranić i niszczyć,
-obserwacja pozwala na zapoznaniem się ze światem dziecka, aby dostrzec przeszkody w rozwoju dziecka, znaleźć najlepsze sposoby pracy.
-indywidualny tok rozwoju dziecka pozwala na naukę w takim tempie, które jest przyjazne dziecku, dzięki czemu nie ma tu przeskakiwania do zadań, na które nie jest ono przygotowane tylko po to, żeby zaliczyć kolejny etap edukacji.
Metoda Montessori początkowo była pracą z dziećmi z problemami psychicznymi, a po latach badań i obserwacji rozszerzona na wszystkie dzieci. Metoda ta wpływa stymulująco na pracę dzieci i sprawia, że mają one lepsze skojarzenia z nauką, a przez to chętniej poszerzają swoje kompetencje jako dorośli. Podstawową zasadą jest wolność ucznia, ponieważ pozwala to na wyzwolenie kreatywności i stworzenie dyscypliny. Dzieci są zachęcane do podejmowania własnych decyzji: od małych, nieistotnych do coraz większych. Rola nauczyciela polega tu na czuwaniu nad postępami dziecka, podsuwaniu kolejnych materiałów i wyzwań.
W tradycyjnej edukacji mamy zapisywanie, zakuwanie i zdawanie oraz szereg kar za brak postępów. To nauczyciel wychwytuje błędy i pędzie dalej z materiałem. W przypadku metody Montessori dziecko uczy się, w jaki sposób wychwycić swoje błędy i ćwiczy, aby w przyszłości ich unikać, bo każdy etap jest ważny i braki na jednym mogą ciągnąć się latami.

Niepełnosprawność i pies



O ile wykorzystanie psa w przypadku osób niewidomych wydaje się oczywiste to już w przypadku autyzmu uchodzi za fanaberię, a wymysłem nie jest. Pies zapewnia poczucie bezpieczeństwa. Psy osób niepełnosprawnych są dobrze przeszkolone. Do tego każdy jest szkolony pod określoną osobę. Ze strony naszego psa grozi co najwyżej powąchanie i patrzenie wzrokiem: "No pogłaszcz, powiedz, że jestem cudny zwierz", bo Ola potrzebuje zwierzaków aktywizujących, potrafiących zatrzymać, kiedy pędzi. Zachęcić do jedzenia. Psy osób niewidomych są szkolone do prowadzenia, pomagania i tych nie wolno zaczepiać. Zresztą są one szkolone tak, żeby nawet nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z ludźmi i innymi zwierzętami. Niektóre są przeszkolone także na psy obronne, aby były w stanie ochronić swoich właścicieli. Obronne nie oznacza od razu atakujące czy gryzące, ale takie, które powstrzymają niepełnsprawnego przed wejściem do określonego miejsca wywołującego u niego stres. I tu ważne jest, aby osoby pracujące w sklepach nie stresowały niepełnosprawnych upominaniem, że „z psem nie wolno”, bo w przyszłości ich przewodnik po prostu nie pozwoli swojemu właścicielowi wejść do takiego sklepu. Potrafią też (tak jak nasz pies) zatrzymać pędzącego niepełnosprawnego, wyczuwają ataki padaczki, wyciszają, dają poczucie bezpieczeństwa. Bywa (w zależności od tego, z jakimi problemami mierzy się niepełnosprawny), że potrafią obronić zębami, kiedy ktoś uderzy ich właściciela. Najlepiej nie szturchać, nie popychać takich osób, a będziecie bezpieczni, bo o ile taka osoba jest często bezbronna to ma kogoś, kto ja obroni.
Osoby z psem asytującymi i przewodnikami spotykają się z różnymi zachowaniami: od przeganiania, po zagadywanie psa. O ile w sklepach można sobie to wyjaśnić brakiem wiedzy to w urzędach wymagałoby się, aby ten niepełnosprawny nie był wykluczany. W tej kwestii mamy w Polsce dwa światy: prowincji wykluczającej i zakazującej i dużego miasta, w którym można z psem wejść i nikt nie zwróci uwagi. Na prowincji w urzędach reakcja jest naprawdę straszna i nie raz jej doświadczyłam. To nie tylko walka z ludźmi kłamiącymi, że nie wolno wchodzić do urzędu z psem, ale też chcącymi użyć siły, aby człowieka wyprowadzić. Takie zachowanie ukraca nagrywanie zachowanie zachowania pracowników urzędów, bo z psem można wejść, a ich obowiązkiem jest posiadanie tej wiedzy. No, ale czego wymagać od urzędników, kiedy nawet prowincjonalna policja tego nie wiedziała? Jest obowiązek bezpiecznego prowadzenia, są przepisy o zachowaniu czystości. Surowo karać osoby, których psy gryzą oraz tych, którzy po zwierzaku nie potrafią posprzątać i problem się rozwiąże, bo ludzie będą woleli zapłacić za szkolenie i torebki na ekskrementy niż kolejny mandat. A u nas głaskanie ludzi wychowujących agresywne zwierzaki i chodniki usłane psimi przeszkodami, a później zakazy na prowincjach. Piszę na prowincjach, bo w dużym mieście nie było problemu z wejściem nawet do sklepu. A w moim mieście wszystkie sklepy oznaczone "Zakaz wstępu z psem" bez wskazania, że z przewodnikiem i asystentem można. Baa, w polskim prawodawstwie nie ma czegoś takiego jak pies terapeuta i tu dopiero zaczyna się problem. Chyba jesteśmy jedynym takim krajem w UE, który udaje, że nie wie, że są psy do terapii :)
Nie możemy przymykać oka na takie sytuacje, ponieważ naszym zadaniem jest przygotowanie społeczeństwa do tego, że osoba niepełnosprawna potrzebuje pomocnika. Pracownicy urzędów i sklepów muszą zdawać sobie sprawę z tego, jak dużą krzywdę mogą wyrządzić swoimi zakazami. Ich uwagi sprawiają, że osoba potrzebująca wsparcia psa zostaje go pozbawiona. Naprawdę zmienia się jakość pracy z psem jeśli ten zwierzak jest dobrze przygotowany. Wypraszanie powoduje stres. Mało tego pies doskonale potrafi to wyczuć stres właściciela i może odmówić wejścia, aby go ochronić przed niebezpieczeństwem.
Nieraz odpuściłabym sobie to tłumaczenie, że mogę z nim wejść wszędzie, ale wiem, że jak ja odpuszczę to Ola sama nie wywalczy, a będzie potrzebowała. Do tego nie ma miejsc, w których można by zostawić taką niebroniącą się sierotę i nie narazić go na pogryzienie, kopnięcie, nadepnięcie. Przy mnie ludzie potrafią przejść tak blisko siedzącego psa, że depczą po łapach (bo ich zdaniem wymija się z prawej, a nie z lewej strony, gdzie mają dużo miejsca). Psy do pracy z osobami niepełnosprawnymi są nauczone do chodzenia po określonej stronie swojego właściciela i nie muszą być trzymane kurczowo, żeby się nie wyrwały. Wiedzą w jaki sposób prowadzić i nie tańczą z prawa na lewo jak baletnice, więc idąc w stronę psa przeszkolonego zwyczajnie jest się skazanym o ocieranie o niego. Smycz i uprząż to ozdoba, żeby przechodnie czuli się bezpiecznie.
Ja wiem, że niektórzy z Was mają złe doświadczenia z psami. My też. Też zaliczyliśmy pogryzienie i to takie, że Tutek na szczekanie reaguje pilnowaniem tyłka zamiast Oli...Jest duża poprawa, ale jeszcze sporo pracy przed nami. Psy przewodnicy, asystenci i terapeuci to nie to samo, co agresywny burek ogrodowy będący tanim alarmem przeciwłamaniowym.
Psy pomagające niepełnosprawnym wywołują różne zachowania: od życzliwego zagadywania i chęci głaskania po kopanie, atakowanie agresywnym psem, żeby zobaczyć, czy faktycznie pies taki delikatny (nie wzięli pod uwagę, że ja po doświadczeniach z pogryzieniem przestałam być delikatna do agresywnych psów i prosić właścicieli; atakujący dostaje z buta czy pręta, zostaje przegnany gazem pieprzowym, a właściciel pouczony, że jeszcze jeden taki numer, a jemu też się oberwie, bo naraża dziecko, psa i mnie na niebezpieczeństwo).
W jaki sposób nam pomaga pies?
Nauczony jest prowadzenia do określonych miejsc. Idzie po prawej stronie, żeby zawsze być z dala od osób mijających. Wykonuje też takie proste polecenia jak w prawo, w lewo, ławka prowadząc w określonym kierunku. Kiedy Ola zapuszcza się do przejścia w miejscu, w którym nie ma pasów (pod warunkiem, że w pobliżu są) pomrukuje dając do zrozumienia, że to przejście jest złe. Ignoruje szczekające psy, ale ma też psich i kocich sprawdzonych przyjacół, którzy Oli sprawiają radość. Z tymi chwilkę się wita, Ola ma szansę na głaskanie. Kiedy Ola wyłącza się zachęca do chodzenia szturchając noskiem, podbiegając do niej i odbiegając (w lesie).
Pies pracujący z osobą niepełnosprawną teoretycznie poddawany jest 10 miesięcznemu treningowi, a jego szkolenie trwa od pierwszych chwil, ale tak naprawdę uczyć trzeba na bieżąco, bo wiele jest sytuacji stwarzanych przez ludzi, których na szkoleniu nikt nie przewidzi. Wśród wielu trenerów psów istnieje zabobon, że psem przewodnikiem może być tylko labrador, a policyjnym owczarek niemiecki. Może faktycznie z takim psem później łatwiej wyjaśnić, że jest to pies przewodnik, asystent, terapeuta, ale i one mają wady i znamy osoby, które ze swoim niepełnosprawnym dzieckiem i labradorem do terapii nie odważyłyby się jednocześnie wyjść na spacer... A przecież od tego jest ten pies, żeby towarzyszył dziecku. U psa ważniejsze niż rasa jest to, czego nauczy go człowiek. Nastawienie zwierzaka na pracę ułatwia pracę, ale można łagodnego szczeniaka wychować na bandytę, więc to, czy pies spokojny, niewykazujący lęków, nastawiony na pracę z człowiekiem na znaczenie do procesu szkolenia, ale nie przesądza sprawy. U nas rewelacyjnie sprawdza się zwykły kundel bury (owczarek górowski jednoegzemplarzowy nierozmnażalny). Bardzo duże znaczenie ma kastracja. Wykluczenie popędów ze funkcjonowania zwierzaka pozwala na wychowanie posłusznego i delikatnego pupila oraz świadomego, że jest w pracy.
Jeśli niepełnosprawny „kupuje” (nie jest to tania inwestycja; płaci się za szkolenie i zaświadczenia) psa od firmy lub fundacji zajmującej się szkoleniami psów dla niepełnosprawnych to podpisuje umowę zobowiązującą go do zapewnienia psu odpowiedniego wyżywienia oraz określonej ilości ruchu. Także tego bez smyczy, żeby zwierzak mógł się wybiegać. My mamy wygodnie, bo ma taką przestrzeń przy domu. Do tego z nami dużo spaceruje. Po ośmiu latach (czyli około 9-10 letni) pies przechodzi na emeryturę i w pierwszej kolejności może adoptować go właściciel. Później osoba, która prowadziła szkolenie. A na końcu trafia on do ogólnodostępnej adopcji (bardzo rzadko).
O ile niewidomi są świadomi plusów takiej pomocy to ciągle za mało mówi się o tego typu wsparciu dla innych niepełnosprawnych. W przypadku autyzmu naprawdę bardzo mało. I jest to zdecydowanie za mało. Ludzie zwykle mają opory przed zaufaniem psu. Miałam okazję porównać jak chodzi się z córką bez psa, a jak z jego pomocą: Ola jest przy nim aktywniejsza, chętniej spaceruje. Najważniejsze jest to, że kiedy biegła tak szybko, że nie była w stanie się zatrzymać, gdy ją wołałam to po prostu pies swoim ciałem zastawiał jej drogę. A to jest niesamowicie ważne, kiedy maszeruje się przez miasto. Dzięki temu spacer stał się mniej stresujący. Pies uczy też wspólnych zabaw, wchodzenia w relacje, naśladowania, zachęca do twórczego podejścia. Strzałem w dziesiątkę było też przygarnięcie kotów. I tu sprawa bardzo ważna: koniecznie dwa i koniecznie wysterylizowane i niewychodzące, bo taki dobrze przeszkolony i bezpłodny kot szybko staje się ofiarą przywłaszczenia sobie, bo jest to zwierzę łagodne i niesamowicie naiwne i ufające innym. Praca psa z niepełnosprawnym jest wyczerpująca i po tych kilku latach może mieć on problem z motywacją do działania. Koty w domu sprawiły, że terapeuta stał się na nowo żwawy i ruchliwy jak rozbrykany szczeniaczek oraz na nowo chętnie pracuje ze swoją małą opiekunką.
W przypadku autyzmu zwierzęta uczą dzieci delikatności, zachęcają do wykonywania poleceń. Powstają rutyny związane z dbaniem o pupila (wyczesywanie, karmienie), a to też jest ważne w przypadku nauki samodzielności. Do tego taki kontakt sprawia, że osoba z autyzmem ma większą pewność siebie, jest bardziej zrelaksowana. Szukając zwierzaka dla własnej pociechy warto zrobić sobie listę, czego oczekujecie od pomocnika. Pracownicy różnych fundacji mogą Wam w tym pomóc. Jeśli macie przygotowanie pedagogiczne, tajniki behawiorki nie są dla Was czarną magią to będziecie w stanie samodzielnie lub przy wsparciu jakiegokolwiek behawiorysty trenera przygotować psa do pracy ze swoją pociechą. Wtedy możecie poeksperymentować z psem ze schroniska (koniecznie szczeniakiem, na którego ukształtowanie będziecie mieli wpływ). My mamy psa, którego dostaliśmy za darmo od osoby, która szukała kogoś, kto będzie chciał takie mieszane szczeniaczki. Tutek jako szczeniak nie był dla innych zbyt atrakcyjny, więc został jako ostatni z miotu, ale jako pierwszy pies nawiązał z Olą kontakt wzrokowy. Początkowo jeździł u Oli w wózku na kolanach, troszkę tupał przy wózku, uczył się czekania, kiedy była na terapii, odprowadzania do przedszkola, szturchania nosem, żeby zachęcić do aktywności. W przypadku szkolenia takiego psa ważna jest konsekwencja i stawianie granic. Rocznego psa kastruje się i już jest kompan, który staje się świetnym członkiem rodziny.
Posiadając psa odpowiadacie za niego prawnie: macie obowiązek bezpiecznego prowadzenia go oraz sprzątania po nim. Warto swoje małe społeczności tego uczyć, bo pomagacie wtedy innym niepełnosprawnym, którzy muszą poruszać się na wózku. Czyste chodniki to dla nich bardzo duże ułatwienie.

środa, 30 marca 2022

Seria "Czytam sobie" ma już 10 lat! Zobacz, z czym przychodzi do nas tym razem


Jest takie mądre powiedzenie stwierdzające, że aby dziecko czytało trzeba samemu czytać. Jest w tym sporo prawdy, ale nie do końca, bo sama obserwacja to jednak za mało. Czerpanie przyjemności z czytania to naprawdę długie lata oswajania i ćwiczenia, a te nigdy nie są łatwe. Nauka czytania to dość długi proces wymagający dużego zaangażowania dziecka, opiekunów, rodziców i nauczycieli. Od atrakcyjności pierwszych tekstów zależy dużo więcej niż zdajemy sobie sprawę. Przede wszystkim czytanie otwiera drzwi do wiedzy, pozwala wejść w świat analizy i lepszej świadomości świata, rozwijania rozpoznawania związków przyczynowo-skutkowych, rozwijania pamięci. Można, co prawda uczyć się obrazami, ale zapamiętywanie większych treści, możliwość dotarcia do nich jednak związane są z pismem. Jak widać oswajanie dzieci z książkami jest ważne bez względu na to, jakie zdolności posiada dziecko, ponieważ umiejętność czytania pozwala na samodzielne docieranie do wiedzy z użyciem jakichkolwiek narzędzi.
Jak skutecznie rozmiłować dziecko w samodzielnym czytaniu, odkrywaniu świata oraz lepszego kształtowania swoich talentów? Jak nauczyć dziecko czytania i nie zniechęcić do książek? Przede wszystkim dawać wzorce, sporo czytać. I to nie tylko sobie, ale przede wszystkim pociesze od pierwszych chwil życia, pokazywać, że świat słowa pisanego może zaczarować, przenosić w niezwykłe krainy, poszerzać wiedzę, a później podsuwać odpowiednie teksty przyciągające uwagę młodego czytelnika. Nauka czytania nie musi wiązać się z brnięciem przez długie nudne teksty lub czytaniem zdań, które dzieci nudzą brakiem akcji. Pierwsze książki do samodzielnego czytania mogą być pełne przygód lub codziennych spraw bliskich młodym czytelnikom, łączyć w sobie rzeczy znane z życia z baśniowymi. I tu z pomocą przychodzą nam pisarze, których publikacje wydano w ramach serii „Czytam sobie”, którą zapewne kojarzycie z Wydawnictwem Egmont. Obecnie nowe książki i wznowienia wcześniejszych ukazują się w Wydawnictwie Haperkids. Sama seria ma już dziesięć lat! I ciągle cieszy się bardzo dużą popularnością. A wszystko przez to, że młodzi czytelnicy dostają tu teksty dostosowane do ich umiejętności, potrzeb i zainteresowań młodych czytelników.
Rozbudowana i wielotematyczna seria ma trzy poziomy trudności. W pierwszym do każdego zdania mamy ilustrację. Młodzi czytelnicy uczą się składać słowa, czytać podstawowe głoski. Książki zawierają niedługie, proste i jednocześnie bardzo interesujące historie, które możemy zaliczyć do różnych gatunków. „Składam słowa” – to temat przewodni tego poziomu. Niedługie teksty zawierają od 150-200 wyrazów, 23 podstawowe głoski i ćwiczenia głoskowania. Wiele czytanek wprowadza dzieci w świat nauki, zagadnień związanych z różnymi dyscyplinami, ale jest też codzienność z apkami, grami i sporo baśniowego bujania w obłokach.
W drugim poziomie zobrazowano nieco dłuższy tekst. Młodzi czytelnicy znajdą nieco bardziej rozbudowane opowieści zachęcające do czytania większej liczny słów. „Składam zdania” – to podtytuł tego poziomu. Znajdziemy w nim od 800 do 900 wyrazów w tekście (czyli ciągle niedługie historie), dłuższe zdania oraz dialogi w fabule. Do tego nadal ćwiczymy 23 podstawowe głoski, sylabizujemy trudniejsze wyrazy i powoli wchodzimy w świat ortografii.
Trzeci poziom, czyli „Połykam strony” to już dłuższe opowieści liczące od 2500 do 2800 słów w tekście. Książki te cechuje prostota, rozwijanie dziecięcej wyobraźni, przemycanie wiedzy o świecie, wprowadzanie w świat nauki, bo na nią człowiek nigdy nie jest za młody tylko musi być odpowiednio zaprezentowana. A na końcu całość dopełnia alfabetyczny słownik trudniejszych wyrazów, aby rozwijać w czytelnikach potrzebę szukania wyjaśnienia znaczenia wyrazów.
Na każdym poziomie na końcu każdej książki znajdziemy naklejki. Są tam też zadania sprawdzające umiejętność czytania ze zrozumieniem. Duża czcionka, wyróżnienie trudniejszych wyrazów, a do tego proste, interesujące historie sprawiają, że dzieci chętnie sięgają po te lektury. Po opanowaniu czytania mały odkrywca może sobie zrobić dyplom zakończenia kolejnego etapu nauki czytania. My wprowadziłyśmy zasadę, że córka stara się zrobić ilustrację tematyczną do książki, przyklejamy w rogu naklejkę-odznakę i przyklejamy taki dyplom na ścianie, aby dziecko mogło pochwalić się przeczytaną książką, przypomnieć sobie zawartą w niej historię. Wybór książek z każdego etapu jest bardzo bogaty, dzięki czemu każdy znajdzie coś interesującego dla siebie. Warto u młodszych dzieci potraktować te opowieści jako czytanki do poduszki. Dzięki temu młody czytelnik oswojony z formą opowieści chętnie będzie sięgał po kolejne. Do tego rozwijanie umiejętności czytelniczych to też uważne śledzenie postępów dziecka. Nie należy przeskakiwać z poziomu pierwszego na trzeci, bo nam wydaje się, że to już czas. Warto dać dziecku czas, rozwijać pozytywne skojarzenia. Czasami nawet lepiej poczytać sobie więcej książek z niższego poziomu i dopilnować płynnego czytania ze zrozumieniem niż za wcześnie przejść na wyższy i odkryć, że nasza pociecha ma deficyty, ponieważ każde niepowodzenie może wiązać się z negatywnymi emocjami, a te mają bardzo duży wpływ na naukę i to nie tylko czytania. Zapewniam Was, że książek jest w tej serii w każdym poziomie bardzo dużo, więc będziecie mieli, z czym ćwiczyć. Jeśli dziecko każdą lekturę przeczyta tyle razy, ile ma w niej naklejek-odznak to będziemy mogli z wielkim zadowoleniem śledzić postępy. Przy zamawianiu dużych pakietów często można dostać różnorodne zniżki. I to całkiem duże, więc warto od razu zaopatrzyć się w cały pakiet z określonego poziomu. Do tego warto do tych książek podejść jak do ćwiczeń, potraktować jako czytanki własnej pociechy i ćwiczyć na nich aż do „zdarcia”.
My po książki z tej serii z różnych poziomów sięgamy z wielu powodów. Pomagają nam w nauce mówienia, czytania, pisania (odwzorowanie wyrazów), a wyższe poziomy traktuję jako lektury do czytania przeze mnie. Plusem wszystkich opowieści jest to, że napisane są prostym językiem, a trudniejsze czy mniej używane słowa wyjaśniono w słowniku. Wszystkie książeczki z serii „Czytam sobie” są niewielkie dzięki czemu dziecko może zabierać je w podróż, na spacery i codziennie ćwiczyć nową umiejętność, a niedługie teksty doskonale sprawdzą się również jako opowieści do czytania przedszkolakom. Kolejna bardzo duża zaleta książek: cena jest naprawdę bardzo przystępna. Zresztą sami sprawdźcie na stronach księgarń i wydawcy.
Dziś mamy całkiem spory stosik, w którym znajdziemy i naukę i rozrywkę, i wyzwania, a także tematy społeczne (etyczne). Po dwie czytanki z pierwszego i drugiego poziomu i jedna z trzeciego, czyli miałyśmy i czytanie i słuchanie. Bardzo podoba mi się to, że młody czytelnik traktowany jest tu poważnie i może przeczytać o ważnych sprawach jak odkrycia naukowe i wyprawy.
Tym razem w pierwszym poziomie znajdziemy dwie lektury pokazujące nam jak wyglądają odkrycia naukowe. Stajemy się świadkami ciekawości świata bohaterów, widzimy ich trud i zaangażowanaie.
Anna Czerwińska-Rydel w „Jabłku Newtona” pokazuje dzieciom kim był Newton. Poznajemy jego dzieciństwo, sposób zdobywania wiedzy, zainteresowania i odkrycia. Już na początkowym etapie edukacji pojawiają się w dziecięcym słowniku takie ważne słowa jak „grawitacja” oraz świadomość, że obserwowanie zwykłych rzeczy może przyczynić się do odkrycia ważnych rzeczy. Całość dopełniają przykuwające wzrok ilustracje Agaty Kopff.
Katarzyna Majgier w „Przygodzie w Himalajach” zabiera nas do świata pracy naukowca pracującego w terenie. Dowiadujemy się, że odkrycia to często praca zespołowa. Odkrywcy potrzebują tragarzy, miejscowych przewodników i dużej ilości szczęścia, aby natknąć się na cos nowego. W książce poznajemy ludy żyjące w Himalajach i nie zabraknie też legendy o yeti. Aleksandra Fabia przenosi nas do tego świata za pomocą pięknych ilustracji.
Na drugim poziomie mamy dwie opowieści z kwestiami społecznymi. Z jednej strony mamy wzory postępowań, a z drugiej wyobrażenia o świecie z powodu uprzedzeń
Joanna Olech w „Kartoflu i Werce Blogerce” porusza ważny problem podążania za sensacją i wykorzystywania oraz krzywdzenia innych z tego powodu. Kartofel jest trollem, który był po trollemu piękny i dobrze rósł, uczył się samodzielności i w końcu mógł sam wyprawiać się na zbieranie owoców leśnych lub grzybów. Niestety w czasie zbirów wpadł w dół i natychmiast zjawiła się wścibska elfka, żeby wydobyć z niego sensacje z trollej społeczności, aby ona mogła je opisać i zdobyć jeszcze większą popularność. Jej złośliwość sprawia, że mamy wrażenie, że przy pierwszej nadarzającej się okazji Kartofel się zemści. Ten jednak postępuje inaczej. Młody czytelnik dowie się, że wcale nie trzeba oddawać zła, a pomoc może sprawić, że zmienimy czyjś charakter. Opowieść uzupełniają ilustracje Joli Richter-Magnuszewskiej.
Dorota Łoskot-Cichocka w „Fafiku i kogucie” zabiera nas w czas wakacyjnych upałów. Mama znajduje rozwiązanie: wyprawa do Jagi mieszkającej pod lasem. Młoda bohaterka zna tylko jedną taką Jagę: jest to Baba Jaga zjadająca dzieci, dlatego ma duże wątpliwości na temat wyprawy. Na miejscu odkrywa, że niepotrzebnie się martwiła. Uczy się, że uprzedzenia są krzywdzące. A pies zrozumie, że lepiej nie zaczepiać kur. Mamy tu piękna opowieść o otwartości, gościnności, zmianie postaw. Tę piękną czytankę autorka samodzielnie zilustrowała.
Trzeci poziom to już bardziej rozbudowana fabuła i dużo większy wybór przygód. Mamy tu wzorowanie się prowadzeniu fabuły jak w powieściach dla dorosłych. I tak też jest w książce Wojciecha Widłaka „Tajemnica zielonej butelki” o niezwykłych znaleziskach po dwóch stronach morza. Z jednej strony wchodzimy w świat dziewczyny, która wypatruje powrotu mamy, a z drugiej chłopaka, który tęskni za tatą, który nie wrócił z jednej z wypraw na morze. Ona znajduje butelkę z tajemniczym listem, on lunetę. Wspólne działania sprawią, że oboje będą mieli więcej nadziei na dobre zmiany. Całość dopełniają subtelne ilustracje Aleksandry Krzanowskiej.
Jak widzicie w tej serii jest, w czym wybierać.

























wtorek, 29 marca 2022

Katarzyna Piętka "Rok w lesie. Niedźwiedź" il. Emilia Dziubak

Nie ma w naszym domu serii, która odniosłaby większy sukces niż „Rok”, a wśród książeczek „Rok w lesie”. Ilość zwierząt, różnorodność zajęć w czasie różnych pór roku, żywotność zwierząt i niesamowite bogactwo gatunków zamieszkujących lasy skutecznie przyciągnęło uwagę córki. Szybko nauczyła się nazw wszystkich zwierząt, zapoznała się z miesiącami, odkryła różnice między porami roku. To sprawiło, że na każdą nowość związaną z tą publikacją czekamy z niecierpliwością. Pojawienie się memo i puzzli było strzałem w dziesiątkę. Do tego małe publikacje z różnymi bohaterami pozwalają na kolejne przenoszenie w świat przygód ulubionych bohaterów. Zwykle tym czytaniu towarzyszą zabawy z pluszakami przedstawiającymi bohaterów. I tu te małe publikacje okazały się bardzo pomocne, bo zamiast zabierać na spacer wszystkie łosie, zające, i inne borsuki czy wiewiórki, żeby pochodziły z książką mamy teraz małe publikacje z jednym bohaterem, więc idzie z nami jeden pluszak. Chyba każda matka wie, jaka to różnica wziąć na spacer całą armię zbójów, a iść tylko z jednym. Takie ułatwienie mamy już od roku i od tego czasu lepiej poznajemy poszczególnych bohaterów. Na pierwszy ogień poszedł borsuk i wiewiórka, czyli dwa zwierzaki prowadzące całkowicie odmienny tryb życia, a przez to przy okazji uświadamiający, że różnorodność i odmienność w przyrodzie to norma. Teraz w sprzedaży pojawiły się opowieści o bobrze i niedźwiedziu.
Książeczki są małe, poręczne, tekturowe i bardzo dobrze klejone, co przy młodszych czytelnikach ma wielkie znaczenie. Do tego zawierają ilustracje znanej czytelnikom Emilii Dziubak uzupełnione tekstem Katarzyny Piętki. O ile „Rok w lesie” na ilustracji i dziecięcej spostrzegawczości tu mamy też i czytankę, ale nie jest to nudna opowieść o życiu głównych bohaterów poszczególnych publikacji tylko czytanki zachęcające do aktywnego udziału, wykonywania ćwiczeń. I w ten sposób w czasie lektury możemy zaobserwować, czy nasze dziecko rozumie polecenia, potrafi je wykonać oraz pokażemy, że wchodzenie w świat liter to nie tylko nudne siedzenie, bo czasami trzeba rozgarnąć liście, pogłaskać stronę lub dmuchać, coś powiedzieć, klasnąć w dłonie, stuknąć w pniak i tak dalej. A przy okazji poznajemy życie zwierząt w porze roku, która nam obecnie towarzyszy. Wchodzimy w las pełen kolorów i smakołyków dla zwierząt, których główna aktywność toczy się wokół gromadzenia zapasów: jedne muszą je zakopać, a inne zebrać w sobie. Każdy sposób na przetrwanie jest dobry, jeśli dostosowany jest do określonego gatunku.
W świat niedźwiedzia wchodzimy, kiedy jeszcze jest zimno, dookoła śnieg, a skrzeczące sroki budzą go. Trzeba zasnąć, aby przespać całą zimę. Kiedy już to nastąpi udamy się z nim na poszukiwania. I nie będą to pierwsze ślady wiosny tylko smakołyki. Niedźwiedź przekąsi larwy, ryby. Z czasem ta dieta będzie bogatsza i bardziej urozmaicona.
Z opowieści dowiemy się, w jaki sposób ostrzegać niedźwiedzie o naszej obecności (żebyśmy sobie wzajemnie nie wchodzili w drogę), co robić, żeby lasy były dla nich bezpieczne. Poznamy owoce leśne, zwyczaje tych zwierząt. Młodzi czytelnicy mają tu całkiem sporo ćwiczeń, sprawiających, że czytanie będzie miłą zabawą.
W naszym domu wszystkie te małe, krótkie opowieści zostały bardzo dobrze przyjęte. Do tego córka wyciągnęła z nich wnioski i już nie ciągnie swojego pluszowego borsuka w dzień na spacer. On ląduje w łóżku i ma spać, a na spacer idzie wiewiórka, która tak jak bohaterka książki zbiera orzechy, przykrywa je liśćmi, gromadzi małe i duże zapasy kasztanów, żołędzi. Daje też odpocząć niedźwiedziowi i śpiewa mu, żeby mógł sobie pójść, gdyby nie chciał towarzystwa. A bóbr przynosi sobie gałązki na żeremie.
Jak widzicie te publikacje mogą zainspirować dzieci do zabawy, ale też zachęcić do podglądania przyrody, uświadomić, dlaczego jedne zwierzaki można bez problemu spotkać w dzień w lesie, a innych nie. Ruch w czasie lektury jest ważnym elementem terapeutycznym: z jednej strony oswajamy dzieci z czytaniem i dłuższym utrzymywaniem koncentracji, a z drugiej uczymy wykonywania poleceń, sprawdzamy ich poziom rozumienia tekstu, umiejętności wykonania określonych ruchów. Jest to bardzo ważna umiejętność, którą warto rozwinąć w dziecku przed pójściem do przedszkola. W przypadku dzieci z deficytami, problemami z mówieniem i czytaniem niedługi tekst skutecznie zachęci do samodzielnego czytania, a same ilustracje będą świetną inspiracją do tworzenia portretów tych zwierząt i ćwiczenia przez młodych rysowników ręki. Zdecydowanie polecam!














"3 bajeczki przed snem. Bing"


Czytanie przed snem to nie tylko sposób na wyciszenie i uśpienie dziecka, ale też pretekst do ważnych rozmów pozwalających lepiej poznać dylematy naszych pociech. Do tego pozwala budować więź, rozwijać wyobraźnię, tworzyć poczucie bezpieczeństwa oraz poszerzać zainteresowania. To świetny moment, aby sięgnąć po książki z bohaterami bliskimi naszym pociechom. Wydawnictwo Harperkids ma dwie takie serie, które przyjdą rodzicom z pomocą: „Bajki 5 minut przed snem” i „3 bajeczki przed snem”. Są to książeczki wydane w solidnej, twardej oprawie z zaokrąglonymi rogami. Dodatkową atrakcją jest świecąca w ciemności okładka. Dla każdego kilkulatka będzie to sporą atrakcją, kiedy po skończonej lekturze i zgaszeniu światła będzie mógł zobaczyć magiczny świat baśni na okładce ulubionej książki. Wśród publikacji znajdziemy opowieści o Misiu Paddingtonie, Muminkach, Tomku i przyjaciołach, Bingu, Smerfach i Kot-o-ciakach. Mamy za sobą lekturę wszystkich i każda w jakiś sposób nas przyciąga, kusi. Moja córka najłatwiej wchodzi w świat zwierzęcych opowieści, w których może zobaczyć swoją codzienność i nauczyć się ważnych rzeczy. Uwielbiamy książki, w których autorzy przemycają pozytywne wzorce, pokazują jak pięknie możemy się różnić i współpracować ze sobą, dbać o otoczenie, dzielić się. Nasze wielkie zróżnicowanie pięknie pokazują lektury z serii „3 bajeczki przed snem”, ponieważ bez pokazywania ludzkich cech wyglądu możemy zobaczyć charaktery, zachowania w określonych sytuacjach, przepracować problemy z różnymi wyzwaniami naszych pociech, a do tego wejść w świat fantazji, rozwijania kreatywności, koncentracji, rozbudowywania języka. Upersonifikowane postacie mające odmienne temperamenty pomagają oswajać się z innymi spojrzeniami na określony problem, uświadamiają, że nie wszyscy musimy chcieć tego samego, że każdy człowiek może mieć inne zdanie i upodobania. Nawet, kiedy oparte są na tej samej bazie wiedzy. Najlepiej, kiedy postacie nie są stereotypowe. I tak właśnie jest w przypadku serialu animowanego „Bing” i innych publikacjach z serii. Do tego te publikacje pozwalają rozwinąć ważny rytuał wieczornego czytania pozwalający na wyciszenie się, skupienie. Dziecko musi przysiąść, położyć się, wsłuchać, zrelaksować, a to ułatwia zasypianie. Podzielenie się wątpliwościami to dobry sposób na oczyszczenie głowy z nadmiaru myśli.
Bing jest tu strzałem w dziesiątkę, bo nie dość, że jest małym króliczkiem poznającym świat to jeszcze samodzielnie poszukuje rozwiązań (tak podpowiedziana metoda Montessori, bez wskazywania, z czym mamy do czynienia). Jego opiekun ma tylko zapewnić mu bezpieczeństwo, nakarmić, karmić, kochać i bawić się z nim oraz dzielić się doświadczeniem i wiedzą, ale to dzielenie jest bez nadmiernego moralizowania czy pouczania. Każda przygoda Binga to opowieść o wydarzeniach, które mogły przytrafić się też naszym dzieciom. Mamy tu segregację śmieci, zdobywanie wiedzy na temat znaczenia recyklingu, samodzielne podejmowanie decyzji i świadomość, że czasami można zmienić zdanie. Tylko czasami, aby mieć to, czego chcemy musimy negocjować z innymi. Ponad to odkrywają, że opowieści są nie tylko w książeczkach, ale też w naszych głowach, pamięci i możemy z powodzeniem sami opowiedzieć przygody swoich ulubionych bohaterów. Pojawia się tu też motyw żegnania się ze zużytymi rzeczami praz wykorzystywania ich w inny sposób.
Książka wprowadzają dzieci w świat dobrych relacji społecznych, miłości, zrozumienia, otwartości, pomocy. Nie ma tu bezsensownego oskarżania się, przemocy, ale współpraca i eksperymentowanie oraz nauka.
Publikacja ma piękne ilustracje, niewielką ilość tekstu, średniej wielkości litery, dzięki czemu dziecko chętnie będzie sięgało po lekturę. Opowieści napisano prostym językiem dostosowanym do najmłodszych czytelników. Krótkie, bogato ilustrowane teksty zachęcą dzieci do samodzielnego czytania, a duża czcionka nie sprawi trudności nawet początkującym czytelnikom.
Dobrze zszyte strony oprawiono w solidne, świecącą w ciemnościach okładkę.
W przypadku przedszkolaków duże znaczenie ma trwałość publikacji i w przypadku tych lektur możemy być pewni, że książka nie powygina nam się w torebce czy plecaku. Oczywiście już nie ma kartonowych stron, ale dzieci mogą potraktować to jako wyzwanie, żeby nie zaginać i nie rozrywać stron. W końcu są już dużymi i odpowiedzialnymi czytelnikami.