piątek, 30 grudnia 2022

Karen M. McManus "Ktoś z nas będzie następny"


Jesteśmy dużo szczęśliwsi, kiedy wiemy mniej o innych ludziach. Niestety prędzej czy później różne fakty o osobach z naszego otoczenia do nas docierają. Pół biedy, kiedy wszyscy o wszystkim wiedzą i jest to tylko po raz kolejny powtórzona plotka. Gorzej, kiedy na jaw zaczynają wypływać naprawdę dobrze skrywane tajemnice. Do tego sprawę może skomplikować morderstwo w tle. I tak jest właśnie w cyklu „Ktoś z nas kłamie”. Karen M. McManus. Książki należą do tzw. literatury mystery murder, czyli z wątkiem zagadkowego morderstwa.
Do pierwszego tomu mającego taki sam tytuł jak cały cykl, czyli „Ktoś z nas kłamie” wchodzimy, kiedy piątka uczniów musi za karę pozostać w szkole po lekcjach. Pozornie nic ich nie łączy. Mamy tu szkolną gwiazdę futbolu, popularną dziewczynę, bad boya i kujonkę oraz ofiarę. Z pięciu uczniów cało wyjdzie żywo z dłuższego pobytu w szkole. Kto z nich zabił? A może ktoś próbuje każdego z nich wrobić w morderstwo?
Karen M. McManus przez całą książkę bawi się czytelnikiem, podsuwa mu kolejne tropy, podsuwa ciekawostki z życia każdego bohatera, pokazuje jak wiele tajemnic każdy może skrywać. Zakończenie oczywiście zaskakujące i dające wszystkim do myślenia. Fala dziwnych zachowań wśród młodzieży sprawiła, że w kolejnym tomie, czyli w „Ktoś z nas będzie następny” dyrekcja szkoły jest przeczulona na punkcie tego, co uczniowie mają w telefonach, jak wyglądają ich relacje. Do pisarka przypomina, że konsekwencje wydarzeń nadal się ciągną za niektórymi bohaterami. Akcja dalej rozgrywa się w liceum Bayview i wśród jego uczniów. Wracamy tu rok po śmierci Simona, autora słynnej aplikacji plotkarskiej. Mamy tu nieco innych bohaterów, ale bardzo podobny problem. Ktoś ujawnia tajemnice uczniów. O ile wcześniej były to fakty powszechne znane tym razem „gra” będzie o większą stawkę. Zamiast aplikacji uczniowie są wciągnięci w grę SMS-ową. Wszyscy licealiści dostają instrukcję postępowania oraz typowane są kolejne osoby do wybrania wyzwania lub prawdy. Brak wyboru równa się ujawnieniem kompromitujących faktów. Wytypowana osoba ma 24 godziny na podjęcie decyzji. Uczniowie szybko się przekonują, że osoba, która za tym stoi zna naprawdę pikantne tajemnice. Każdy z niecierpliwością czeka na wytypowanie kolejnej osoby. Wszystko do czasu, aż dojdzie do wypadku w czasie realizacji wyzwania. Jeden z uczniów próbując sprostać zadaniu umiera. Czy to przypadek? Czy może celowe działanie? Czy morderstwo było zaplanowane?
Tym razem na plan pierwszy wysuną się postacie, które pierwsze będą miały w jakiś sposób do czynienia z grą. Phoebe, Meave i Knox spróbują odkryć, kto stoi za niebezpieczną zabawą. Autorka poruszy tu wiele ważnych tematów dotyczących układów i bezkarności dzieciaków z zamożnych domów. Do tego zobaczymy bohaterkę mierzącą się z chorobą nowotworową i konsekwencją walki o życie. Zobaczymy jaki miała ona wpływ na bliskich. Nie zabraknie też tematu nieświadomości rodziców na temat tego, co robią ich dzieci. Do tego pojawi się wątek choroby psychicznej.
Po raz kolejny autorka sprytnie manipuluje podsuwając określone fakty i myląc tropy, pozwalając, abyśmy przyjrzeli się też różnym aspektom życia bohaterów.
W przypadku obu tomów zakończenie naprawdę zaskakuje. Do tego mamy świetne opowieści pokazujące, jakie zmiany zachodzę w relacjach między rodzeństwem oraz tarcie między rówieśnikami. Mamy pierwsze kroki ich samodzielności oraz dylematy związane z relacjami łączącymi ich z rodzicami. Do tego dostajemy świetne historie o tym, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w zaskakujących momentach i można przekonać się o ich intencjach w chwilach próby. Do tego nie zabraknie tu też wątku miłosnego. Zresztą na samym początku drugiego tomu mamy wielkie planowanie romantycznego wesela (wątku kontynuowanego z tomu pierwszego).
„Ktoś z nas będzie następny” to lekki i wciągający kryminał dla młodzieży.


"Lśnienie w ciemności" - antologia opowiadań grozy


Antologie to zawsze świetny pretekst do poznania próbek pisarskich wielu twórców. To jak autorzy sprawdzają się w opowiadaniach bardzo wiele mówi też na temat tego jak dadzą sobie radę z dłuższymi tekstami. I właśnie z tego powodu bardzo lubię sięgać po takie zbiory. Zwykle grozę serwowało mi Wydawnictwo Forma i przywykłam do określonego tworzenia klimatu, narastającego poczucia zagrożenia oraz naprawdę zapierających dech w piersi wizji. Z tego powodu „Lśnienie w ciemności” powstałe z okazji dwudziestej rocznicy powstania Lilja's Library było dla mnie nijakie.
Czytać książkę zaczęłam od opowiadań, które są ot takimi zwyczajnymi historiami o życiu. Każda opowieść kończy się jakąś tragedią, ale w większości nic, absolutnie nic nie zapowiada tragicznego końca. Nawet nie zwróciłam szczególnej uwagi na twórców, żeby się nie sugerować tym, że powinnam się zachwycić. Dopiero po skończonej lekturze przeczytałam, że to taki niezwykły tom grozy i zawiera opowiadanie Stephena Kinga. Wtedy dopiero przyjrzałam się nazwiskom.
Zawarte w zbiorze utwory mają różny poziom. Czasami lepiej wypadały utwory (jak nie zakładałam, że to groza) pisane przez mniej znanych mi twórców. Niestety opowiadanie króla grozy wypadło tu bardzo słabo. Autor uciekł się do tanich chwytów podkreślania brzydoty starej, wysokiej i grubej kobiety.
Jeśli chodzi o samą tematykę utworów jest naprawdę różnorodna. Mamy tu zarówno wakacje, pracę nad tekstem, internetowy flirt, romans z nieletnią, holokaust, opowieści o byciu ocalonym, wizja świata w przyszłości pełnej ludzi wrogo do siebie nastawionych, problem wyrzutów sumienia, które zawsze wracają, toksyczne rodzicielstwo, poświęcenie dla innych, odgrywaniu różnych ról społecznych, udawaniu innych. Większość zaczyna się opisem zwyczajnego życia, przeciętnych relacji, a kończy zaskakującą zbrodnią, której nic nie zapowiadało.
Zdecydowanie przywykłam do grozy, w której mrok czai się już od pierwszych zdań, a z każdym kolejnym narasta, aby pod koniec wybuchnąć i zniszczyć znany świat. Tu mamy jedynie jakieś tam morderstwa, opowieści przestrzegające przed zbytnim zaufaniem obcym ludziom. Trochę mają one taki wydźwięk jak słabe kazania rodziców mówiących dzieciom, że nie należy rozmawiać z nieznajomymi i zbyt szybko zacieśniać więzi z nowo poznanymi osobami, bo mogą zabić.
Dopóki nie oceniałam zbioru jako grozy było nawet dobrze i znalazłam tam dwa opowiadania, w których zbudowano klimat, nakreślono napięcie rosnące między bohaterami. Pierwsze to „Sieć” Jacka Ketchuma i P.D. Caceka pokazujący internetowy romans. Widzimy jak bohaterzy coraz bardziej się do siebie zbliżają, są sobie bliscy, zakochują się i chcą być ze sobą blisko. Szybko okazuje się, że każde kłamało na swój temat. Dziewczyna opowiadająca o swojej dorosłości (mieszka z rodzicami, żeby zaoszczędzić na czynszu) okazuje się nieletnią, która i tak nie mogłaby mieszkać bez dorosłych.
Drugie to „Wciągnięty w ogień” Kevina Quigleya. W tym przypadku faktycznie mamy budowanie napięcia już na początku opowiadania. Bohaterzy stają naprzeciw dziwnej czaszki. Później dowiemy się, gdzie i dlaczego na nią trafiają i jakie moce mogą czyhać w ciemnościach.
Utwory są tu różnorodne zarówno pod kątem nastroju, formy jak i treści. Każdy zabiera nas do innego aspektu naszego życia, pozwala przyjrzeć się innemu wycinkowi rzeczywistości i dostrzec wyzwania. Do tego mamy tu bardzo zróżnicowanych bohaterów: są tu zarówno dorośli pisarze, maniacy, jak i dzieci, które eksperymentują, próbują być udowodnić światu swoją dojrzałość. Nie zabraknie też zombie, zwierząt zmieniających się w ludzi, świętych, aniołów. Miejsca akcji też bardzo różnorodne: od okolic turystycznych, odwiedzanych w wakacje przez przyjezdnych po zwyczajne przedmieścia lub prowincje. Z pozornie bezpiecznych miejsc i zwyczajnej codzienności wyłania się zło dopadające bohaterów. Zwykle giną oni bardzo szybko. Poczucie grozy budowane jest na pokazaniu, że może ona być wszędzie, więc nie samo czytanie opowiadań daje emocje, ale uświadomienie sobie, że podobne rzeczy w takich samych okolicznościach mogły spotkać nas. Zdecydowanie są to utwory zmuszające czytelnika do myślenia, ostrzegające i w ten sposób budujące poczucie zagrożenia niż samą opowieścią w trakcie lektury pobudzające te emocje.



czwartek, 29 grudnia 2022

Charles Graeber "Dobry opiekun"


Osoby pracujące w służbie zdrowia darzone są szczególnym zaufaniem. Powierzamy im swoje zdrowie i życie, liczymy na to, że zaopiekują się nami, pomogą. Czasami jednak okazuje się, że zamiast na wyleczenie możemy liczyć na zabicie nas. Tak przynajmniej miały ofiary Charlesa Cullena.
Historia tego seryjnego mordercy zadziwia, intryguje i szokuje. Stała się też punktem wyjścia do wielu artykułów, książek, a nawet ekranizacji. „Dobry opiekun” Charlesa Graebera to kolejna odsłona losów przestępcy, z której poznamy jego 16-letnią karierę pielęgniarza, prześledzimy pracę w kilku ośrodkach New Jersey i kilkadziesiąt , a może nawet kilkaset ofiar (dokładna liczba do dziś nie jest znana). Jest jedną z tych osób, dla których kara śmierci powinna istnieć. Przez amerykańską prasę okrzyknięty „pielęgniarzem śmierci”. Tytuł książki „Dobry opiekun” jest tu zdecydowanie przewrotny.
Cullen swoją karierę pielęgniarską rozpoczął w 1988 roku. W 2003 roku został skazany. Jak wyglądało jego życie w tym czasie? O tym dowiemy się z książki Charlesa Graebera, który dokładnie prześledził akta policyjne i poskładał historię w całość. Na początku poznamy zaangażowanie bohatera w pracę, jego trudne dzieciństwo, wychowywanie przez patologiczne rodzeństwo, zobaczymy dużą pracowitość i przebojowość. Cullen jest osobą, która wie, czego chce. Cel jest piękny: wydostanie się z rodzinnego domu, w którym po śmierci rodziców nie spotkało go nic dobrego. Młody mężczyzna łączy studia i pracę. Potrafi się angażować, okazywać wsparcie, jest romantyczny i dzięki temu jednocześnie kończy studia oraz poślubia „koleżankę” z pracy. Z podróży poślubnej wraca wcześniej, aby rozpocząć pracę w wymarzonym zawodzie. Jest jednym z nielicznych pielęgniarzy, ponieważ ciągle jest to zawód sfeminizowany. Radzi sobie świetnie. A praca w Saint Barnabas bardzo do wciąga. Z tego powodu powoli rozluźniają się jego więzi z żoną, która niedługo rodzi dziecko. Bardzo szybko okazuje się, że Cullen nie jest zainteresowany rodziną. Do tego w tajemniczych okolicznościach ginie panieński pies żony. Jakby tego było mało otruty jest też zwierzak sąsiadki. Do tego umierają pierwsi pacjenci w szpitalu, a sam bohater wraca do alkoholizmu, z którym miał już przygodę.
Dziwne objawy u kolejnych pacjentów przykuwają uwagę władz szpitala. Szybko na jaw wychodzi, że ktoś wstrzyknął do butli z solą fizjologiczną insulinę, która spowodowała obniżenie cukru we krwi i była przyczyną zapaści, która mogła skończyć się śmiercią. Kiedy w szpitalu zostaje wszczęte śledztwo Cullen stwierdza, że nie będą w stanie mu udowodnić niczego. Policja nie jest zainteresowana współpracą ze szpitalem w tej sprawie i problem placówki znika wraz ze zmiana jego miejsca pracy. Kolejne kilka lat w nowym miejscu, w Warren Hospital w Phillipsburgu, przynosi kolejne ofiary. W jego życiu prywatnym następuje szereg zmian. Zostaje zaskoczony rozwodem. Śledzimy kolejne tragiczne wydarzenie, odrzucanie skarg pacjentów, kolejne śmierci, jego przeprowadzki, nękania osób, które się na niego poskarżyły, śmierci pacjentów i widzimy jak to wszystko uchodzi mu na sucho. Patrzymy na człowieka, który z zimną krwią zabija innych. Do tego pojawia się wątek jego hospitalizacji w szpitalach psychiatrycznych. Po powrocie do pracy pojawiają się kolejne ofiary, co kończy się śledztwem. Niestety nikt niczego nie jest w stanie mu udowodnić.
Kolejne miejsce pracy to Hunterdon Medical Center we Flemington. Sprawiający wrażenie zaangażowanego, uczynnego sprytnie uśmierca kolejne osoby. Każda praca kończy się zakończeniem współpracy przez podejrzewanie go o złe praktyki. Nawet wcześniejsze zeznania żony w czasie rozwodu nie sprawiają, że ktoś jest w stanie mu cokolwiek udowodnić. Cullen dzieła sprytnie. W swoich poczynaniach jest chłodny, a z drugiej strony odgrywa ofiarę. Z każdą kolejną pracą rozstaje się ze względu na podejrzenia. Brak konkretnych dowodów sprawia, że nikt nie może nic z nim zrobić, a on dostaje prace w kolejnych placówkach, gdzie nawiązuje kolejne znajomości, tworzy krąg zaufanych osób. A wszystko trwa aż do 2003 roku, kiedy w końcu udaje się go zmusić do współpracy. Mimo podejrzeń w kolejnych miejscach pracy znajdował pracę z powodu krajowego niedoboru pielęgniarek. Do tego nie było jeszcze żadnego dobrego mechanizmu raportowania i monitorowania tej pracy. Jego działania ułatwiały też przepisy, które po ujawieniu sprawy sprawiłyby, że szpitale musiałyby liczyć się z pozwami przeciwko nim. Łatwiej było go zwolnić za porozumieniem stron lub zachęcić do odejścia. Dopiero skomputeryzowanie szafek do wydawania leków ujawniły skalę jego działań. I dopiero wtedy wszczęto śledztwo, które częściowo ujawniło skalę jego działań.
Charles Graeber świetnie opisał trud pracy, wyzwania, z jakimi muszą borykać się pracownicy służby zdrowia oraz pokazał zmieniający się charakter bohatera. Do tego obnaża zły system, który pozwolił na zatrudnianie mordercy. Autor uświadamia nas jak łatwo można zignorować niewyjaśnione i podejrzane zgony, jak łatwo zamiatać sprawę pod dywan w imię chronienia placówki przed konsekwencjami finansowymi. Z jednej strony widzimy tu pielęgniarza, który jest człowiekiem odpowiedzialnym i zaangażowanym, a z drugiej strony ojca, który noworodka zostawia samego w domu, bo potrzebował się przejść. Takich nieprzystających do siebie obrazów jest sporo, ale tylko uważni obserwatorzy byli w stanie je dostrzec. To jednak nie kończyło się poniesieniem konsekwencji za czyny. Pisarz uświadamia nas jak często Cullen manipulował otoczeniem, aby zyskać zaufanie.
„Dobry opiekun” to poruszająca i naprawdę bardzo dobrze napisana historia mordercy. Mamy tu świetne przestrzeżenie przed lekceważeniem zła, pokazanie, że w żadnym zawodzie nie może kierować nami poczucie wspólnoty zawodowej. Autor zrobił tu kawał dobrej roboty. Mamy wciągającą akcję, lekki styl, dialogi ożywiające historię. Z każdą stroną napięcie rośnie i mimo, że wiemy jak skończy się całą historia to kibicujemy kolejnym bohaterom.






Z psem terapeutą na spacerze


Kiedy pies miewa chwile zapomnienia i w pracy za mocno skupi się na wąchaniu upominam go:
-Tutek, w pracy jesteś. Po robocie sobie powąchasz.
Zawsze zerka na mnie wzrokiem "No, sorry, to tak z rozpędu".
I chyba te teksty o pracy czasami mijane dzieci podsłuchują, bo dziś zostałam zaskoczona pytaniem:
-Proszę panią, a teraz Tutek jest w pracy?
-Zawsze przy Oli jest w pracy.
-A jak wygląda jego praca?
-Idzie i pilnuje Oli, sprawia, że dzięki jego obecności Ola jest radośniejsza i milej nam się spaceruje, a kiedy się zmęczy przytula się do niej, gdy siadamy na ławce, a jak się Ola zwiesza to szturcha nosem jej ręce, żeby nie odpływała.
-A można go pogłaskać jak jest w pracy?
-Na pozwalaniu się głaskać polega jego praca. Można głaskać. To pies terapeuta. Nie można głaskać takich, które są przewodnikami i asystentami, ponieważ wtedy odciągamy je od pomaganiu osobie z niepełnosprawnością w chodzeniu i radzeniu sobie z przeszkodami. One muszą być skupione tylko na jednej osobie i jej potrzebach. Za to psy terapeuci są po to, aby poprawiać czyjeś samopoczucie, pomagać w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi, oswajać ze strachem przed zwierzętami.
-To działa. Mam lepsze samopoczucie jak tak go pogłaskałem. Oo, on się do mnie uśmiecha.
-On lubi się przytulać. Jest wtedy szczęśliwy.
-Ja też lubię się przytulać. A mogę Oli dać cześć?
-Musisz najpierw coś do niej powiedzieć i nawiązać kontakt wzrokowy. Wyciągnąć do niej rękę. Jak będzie chciała to ci poda.
-Cześć Ola. Podziwiam cię. Jesteś fajną dziewczyną.
Ola podała koledze rękę, żeby się przywitać, a mi z powodu jego komplementu łzy stanęły w oczach, bo przecież nie za często Ola słyszy od rówieśników, że jest fajna i podziwiana.

Jane Austen "Perswazje"


Jane Austen to jedna z tych angielskich pisarek, które większość osób kojarzy choćby z „Dumy i uprzedzenia”. Jej powieści przenoszą czytelników do XIX wieku i pozwalają przyjrzeć się życiu klasy wyższej. Stworzone przez autorkę powieści były bardzo aktualne w czasach, w których żyła, opisywała otoczenie jej znane. Losy bohaterek toczyły się wokół dylematów, które były dla ówczesnych kobiet bardzo ważne, ponieważ prawnie były częścią majątku opiekuna. Samo podejmowanie decyzji o zamążpójściu było decyzją niesamowicie ważną ze względu na to, że od statusu męża zależała pozycja przedstawicielki płci pięknej. Same nic nie znaczyły. Dylematy związane z koniecznością wybrania dobrej partii lub kierowaniem się sercem sprawiły, że jej książki ceniono i polecano. I z tego powodu pisarka bardzo szybko zyskała sławę. Świadoma tego, że jej mały posag nie daje szans na dobre zamążpójście pozostała pod opieką ojca. Zadebiutowała po jego śmierci, kiedy miała około 35 lat. Początkowo pisała pod pseudonimem. W bardzo krótkim czasie wydała kilka powieści. Zmarła mając 41 lat. „Perswazje” jest jej ostatnią powieścią zawierającą z jednej strony portret szlachty angielskiej, a z drugiej romans. Mamy tu pierwszy krok w stronę powieści psychologicznej.
Główną bohaterką jest dwudziestosiedmioletnia Anna Elliot, którą rodzina osiem lat wcześniej namówiła do zerwania zaręczyn z nieodpowiednim dla niej kandydatem. Zdaniem jej ojca ukochany był zbyt biedny.  Świetnie zapowiadający się, ale pozbawiony materialnego zabezpieczenia bytu kapitan Fryderyk Wentworthem szybko awansował i wzbogacił się. Mimo upływu czasu oraz nadarzających się okazji Anna Elliott nie wychodzi za mąż. Jest wierna swojej pierwszej miłości. Ajciec panienki, Sir Walter Elliot pokazany jest jako nadzwyczaj próżny, niepotrafiący gospodarować majątkiem, robiący wszystko na pokaz. Podobne podejście do świata ma siostra Anny, czyli najstarsza córka Waltera, Elżbieta. Do tego poznamy Williama Waltera Elliota będącego spadkobiercą tytułu po wuju oraz majątku Kellynch Hall (majorat, którego kobiety nie mogły dziedziczyć). Młodzieniec, podobnie jak Walter, zadufany w sobie i nieszanujący rodziny. Na wybory Anny wpływ miała również Lady Russell, dawna przyjaciółka matki panien.
Na początku książki poznajemy wszystkich bohaterów i dowiemy się, że Anna Elliot mieszka w Kellynch Hall z ojcem , który jest podstarzałym, zapatrzonym w siebie baronetem oraz ze złośliwą i zarozumiałą siostrą, Elżbietą. Anna obcując w takim otoczeniu po zerwanych zaręczynach skazana jest na nielogicznego ojca i egoistyczną siostrę. Okazuje się, że jej ukochany tak jak przewidywał szybko awansował. Za to baronet popadł w wielkie długi i jest zmuszony do dzierżawy majątku i wyprowadzki.  Kellynch Hall ma wynająć admirał Croft, którego żona jest jedyną siostrą kapitana Wentwortha, z którym Anna zerwała zaręczyny, dlatego bohaterka boi się konfrontacji. Na szczęście dostaje zaproszenia od najmłodszej siostry, gdzie może być pomocna opiekując się siostrzeńcami. Liczne kontakty towarzyskie sprawią, że prędzej czy później ich drogi się złączą. Co z tego wyniknie? Czy stara miłość faktycznie nie rdzewieje? Czy można zapomnieć o dawnych urazach i złamanym sercu?
„Perswazje” to powieść bardzo mocno osadzona w XIX-wiecznych realiach Wielkiej Brytanii. Mamy też zupełnie inną stylistykę opowieści niż te obecnie nam znane. Do tego dostajemy całe mnóstwo dylematów nam obcych, ale to nie znaczy, że nieaktualnych, ponieważ pewnie jest sporo ludzi zmuszonych do pożegnania się z dawnym statusem społecznym i bogactwem i niepotrafiącym tego zrobić, ponieważ uważają, że ważniejsze jest zachowanie pozorów niż płynność finansowa. Postać barona przypomina mi gwiazdki, które z jednej stronie żyją rozrzutnie, a z drugiej ogłaszają upadłość konsumencką, żeby nie musieć spłacać zobowiązań finansowych. Do tego dostajemy tu całą gamę postaci nijakich i flegmatycznych. Arystokracja jest tu klasą pustą i nadymaną niczym rybka rozdymka. Zapatrzeni w siebie, swoje tytuły nie chcą, aby osoby z niższych klas miały szansę na awans z powodu talentów.
„Perswazje” to lektura uświadamiająca nam jak głupie jest kierowanie się tym, co inni nam nakażą. Umeblowanie życia pod wpływem rad innych wcale nie sprawia, że będziemy szczęśliwsi. Jest to opowieść o zmieniających się realiach, a przez to konieczności samodzielniejszego podejmowania decyzji przez młode kobiety, które posłuszeństwo mogą przepłacić samotnością.


środa, 28 grudnia 2022

Piotr Gociek "Jak nakarmić smoka i inne zaskakujące opowieści" il. Natalia Huć


Rymowanki są bardzo przydatnym materiałem do pracy z kilkulatkami. Proste wiersze i wierszyki pozwalają na ćwiczenie umiejętności językowych oraz oswajanie ze światem, przemycanie różnorodnych wartości oraz zainteresowanie otoczeniem, a także pobudzanie fantazji. Zadań wiele, a teksty krótkie. I właśnie dlatego muszą one być napisane umiejętnie, z dużą dawką empatii oraz znajomości świata, umiejętności kształtowania go, a nie tylko odtwarzania i powielania schematów znanych z mediów. Wielu poetów piszących dla dzieci w swoich czasach tworzyło nowatorskie teksty, które miały otwierać umysły, serca oraz uczyły sceptycyzmu, a przy okazji bawiły. Pokazywali też wykorzystywanie techniki. I właśnie z tego powodu ich teksty są nadal czytane, mają kolejne wznowienia. Niestety Piotr Gociek w książce o zachęcającym tytule „Jak nakarmić smoka” nie sprostał moim oczekiwaniom. Utwory są tu bardzo szablonowe, bazują na schemacie krytykowania i demonizowania technologii oraz promowania przemocy wobec dzieci.
Publikacja na pierwszy rzut oka wygląda naprawdę bardzo ciekawie. Mamy piękną, solidną okładkę z ciekawą ilustracją. Jednak po otwarciu książki na pierwszy rzut dostajemy niby to zabawny wierszyk o smartfonie Kubusia. Bohater wierszyka ciągle chodzi za mamą i prosi o kupno telefonu. Aby przekonać rodzicielkę używa wszelkich zaskakujących argumentów: od ładniejszego pisania, przez poznawanie lektur, po lepsze wyniki w matematyce. Po zakupie okazuje się, że chłopak ma coraz gorsze oceny w szkole. Utwór jest bardzo moralizatorski, pokazujący, jakim złem jest technologia, a rodzice i nauczyciele bardzo głupi, bo nie potrafili nauczyć chłopaka wykorzystywania technologii do poszerzania wiedzy. A można było napisać utwór na skalę „Ptasiego radia” Jana Brzechwy czy „Lokomotywy” Juliana Tuwima, czyli z pokazaniem, że dzięki niemu nauka może stać się zabawą, że może być inspiracją do poszukiwań. Tu mamy coś, co gdyby Brzechwa i Tuwim poszli tą drogą to byłoby marudzenie, że ludzie wiecznie tylko marnują czas na słuchanie radia i ciągle głupio podróżują, bo przecież w tym czasie w prasie i ówczesnych artykułach naukowych były takie głosy. Jednak ubiegłowieczni poeci poszli inną drogą: pokazali zabawę, wykorzystanie techniki w różnych celach.
Myślę sobie: pierwszy utwór może faktycznie słaby. Poszukam czegoś lepszego. No i w sumie parę rymowanek o zwierzętach wypadło ciekawie i zabawnie jak te znane z Brzechwy czterowersowe rymowanki o tej tematyce. I kiedy wydawało mi się, że jest już dobrze autor znowu wraca do tematyki dziecięcej. A tam wiersz „Klasówka”, z którego można wyciągnąć wnioski, że uczniowie są lepsi, gdy są karani, dalej mamy „matoły” niedoceniające tego, co mają na talerzu, dzieci, które miały wykazać się kreatywnością, ale zrobiły to źle, bo narobiły błędów ortograficznych (jakby one aż tak niesamowicie ważne były w rozwijaniu kreatywności). Do tego mamy pokazanie dziecka wyrażającego swoje emocje jako dzikiego, bo wiadomo, że polskie dzieci muszą siedzieć prosto, cicho i słuchać się mamusi i tatusia, a jak dorosną muszą być samodzielne nawet wtedy, kiedy cały czas kierowały się posłuszeństwem wobec innych. Do tego młodzi czytelnicy dowiedzą się, że drące się w miejscach publicznych dzieci pękają, czyli mamy tu typowe dla naszego kraju straszenie dzieci. I tylko zabrakło wierszyka, w którym dzieci dowiedziałyby się, że jak są niegrzeczne to je rodzice oddadzą obcym ludziom. No, ale był przecież smok zjadający niegrzeczne dzieci, więc w sumie mamy i to.
W całej książce znalazłam jeden wartościowy wiersz z pięknym przesłaniem. „Baba rącza i pnącze” to ciekawie zobrazowane przestrzeżenie przed jedzeniem nieznanych roślin. Bohaterka mieszkała pod Nowym Sączem i zjadła tajemnicze pnącze, które sprawiało, że wszystko robiła szybko. Dużo za szybko i to wszystkim (także jej) utrudniało życie, bo przez szybkie mówienie była niezrozumiała, trzykrotnie szybciej jadła i więcej się denerwowała, bo szybciej to robiła. I zakończone przestrogą, że trzeba uważać na to, co się je. Do tego młody czytelnik dowie się, że pośpiech nie zawsze jest dobry, bo niby można zrobić więcej, ale jest też mniej czasu na odpoczynek i zastanowienie się nad myślami.
Całość naprawdę estetyczna, z pięknymi ilustracjami, solidną oprawą, bardzo dobrze zszytymi stronami. Wiersze czyta się lekko i przyjemnie, widać w nich duży potencjał autora i mam nadzieję, że w przyszłości trafi do mnie inny tom jego utworów, ale już bez straszenia.






Kester Grant "Dziedziniec cudów"


"Czasami musimy zapłacić straszną cenę, aby chronić to, co kochamy".
Upadek rewolucji francuskiej w 1799 roku przyniósł krótkie rządy Napoleona, które bardzo szybko zostały zapomniane i wszystko wróciło do poprzedniego stanu: bogaci jeszcze bardziej się bogacą, a biedni są coraz biedniejsi. A co by było bez tego krótkiego okresu rządów Cesarza? Kester Grant próbuje opowiedzieć nam alternatywną historię, w której rewolucja się nie powiodła i w państwie przeprowadzono czystki. Władzę podzielono między bezlitosną rodzinę królewską i dziesięć gildii. W 1928 roku Paryż
 jest miejscem, w którym rządzi szlachta i przywódcy organizacji przestępczych, będących przeciwwagą do monarchii. Utworzone gildie, łączy Dziedziniec Cudów, czyli miejsce, w którym sprawowana jest władza nad wszystkimi gildiami: Złodziei, Żebraków, Skrytobójców, Najemników, Ryzykantów, Przemytników, Ciała, Wizjonerów i Listów. W obliczu Prawa Dziedzińca Cudów przedstawiciele każdej z gildii powinni być sobie równi, szanować się wzajemnie i nie krzywdzić swoich współbraci. Praktyka pokazuje jednak, że prawo wcale nie jest najważniejsze. Stosunki między członkami kształtują osobiste interesy i relacje oparte na terrorze. W takim świecie przychodzi żyć Ninie Thénardier, dziewczynie, która dopiero zaczyna wchodzić w nastoletni wiek, ale już ma swoje dokonania w dziedzinie włamań i kradzieży.
Do powieści wprowadzają nas krótkie informacje realiach, w których żyją bohaterzy. Po upadku rewolucji następuje narastająca przepaść. Zwłoki zagłodzonych rozkładają się na ulicy nim zostaną zabrane przez służby porządkowe. W mieście nie ma mąki, dlatego największym bogactwem jest jedzenie, a nie klejnoty. Później przechodzimy do życia bohaterki obserwującej swoją siostrę. Widzi, że nastolatka jest przybita. Chce pomóc Anzelmie, ale nie wie jak. Po kilku dniach siostra ożywia się i przebiera Ninę oraz organizuje jej ucieczką. Sama przygotowuje się na bycie sprzedaną przez ojca Tygrysowi, czyli Lordowi Gildii Ciała. Przybierająca nowe imię Nina staje się Czarną Kotką przyjętą pod opiekę złodziei. Wie, że musi zrobić wszystko, aby odzyskać siostrę. Szybko okazuje się, że nie będzie to łatwe zadanie, bo ciałownicy nie oddają tak łatwo tych, których wykorzystują do własnych celów. W czasie spotkania z siostrą uświadamia sobie w jak tragicznym ona jest stanie. Mimo tego nie zamierza się poddać. Nie ma wyraźnego planu, ale postanawia zawalczyć o siostrę. Misterny i pozornie bardzo prosty plan, w którym miała wykorzystać Ettie okazuje się zawodny. Próba odzyskania jedynej bliskiej osoby i jednocześnie ochrona kolejnej dziewczyny zaprowadza ją na arystokratyczne salony i do miejsc spotkań rewolucjonistów. Nowe znajomości wymuszą na niej konieczność stawienie czoła zarówno Tygrysowi, który jest jej wrogiej, jak i wystąpić przeciwko przyjaciołom oraz Prawom Dziedzińca Cudów.
„Dziedziniec cudów” to opowieść o zbuntowanej złodziejce, dla której siostra jest najważniejszą osobą, dlatego gotowa jest na poświęcenie i walkę. Mamy tu sporo akcji, bo w życiu Niny ciągle coś się dzieje, ciągle musi stawiać czoło kolejnym wyzwaniom, a wszystko po to, by odzyskać dawne życie. Widzimy rozterki młodej złodziejki, której początkowo wydaje się, że może zastąpić siostrę kimś innym. Tylko czy to będzie możliwe? Czy da się wrócić do tego, co było po wielu trudnych doświadczeniach? Czy uda im się przetrwać rozpętaną wojnę?
,,Moja siostra potrafi posługiwać się słowami. Jej głos jest kojący niczym miód, a klienci lubią ją za to, że jest ładna, delikatna. Ale teraz, nawet ściszony, jej głos jest ostry niczym sztylet.(...) Nie znam tej twardej dziewczyny. Ona nie jest moją siostrą. Jest czymś innym, pustą rzeczą tylko noszącą twarz mojej siostry".
Kester Grand bardzo dobrze wykreowała klimat Paryża jako mrocznego miasta, w którym rządzą ludzie o różnych wpływach, a bohaterzy kierują się brutalnością i własnymi interesami oraz dbają o ochronę lordów własnej gildii, a to nakręca akcję. Mamy tu historię pokazującą siłę miłości oraz moc buntu przeciwko zastanym normom.





Linda Åkeson McGurk "Nie ma złej pogody na spacer. Tajemnica szwedzkiego wychowania dzieci"


Naszą dewizą jest hasło „Dzień bez spaceru to dzień zmarnowany”. Należę do grona tych matek, które wietrzą dziecko, ile tylko się da. Od urodzenia wychodziłam z córką na bardzo długie spacery. Pobliski las zachęca do przebywania i mogę śmiało stwierdzić, że to tam wychowuje się moje dziecko i dzięki kontaktowi z naturą bardzo wiele osiągnęliśmy, ponieważ bardzo długo tylko tam córka była aktywna, chciała chodzić, biegać. W mieście wyłączała się, odpływała w wózku z powodu nadmiaru bodźców. Późniejsze wyjście z domu zawsze kończyło się krzykami. To było jeszcze przed zdiagnozowaniem padaczki i dobraniem lekarstw. Spacery dotleniały, relaksowały i sprawiały, że ataków było mniej, były łagodniejsze, dlatego zawsze będę wielką orędowniczką zabierania dziecka na spacery do lasów. Często jednak spotykałam się z murem niechęci i przekonywania mnie, że wówczas można się przeziębić. O dziwo u nas infekcji było mało. A jeśli się pojawiły w czasie uczęszczania do placówek oświatowych to w czasie spacerów w sosnowym lesie szybko znikały. Trudno było mi wyjaśnić innym jak takie dziecko ubrać. Dla mnie było to intuicyjne i wiedziałam, że muszę mieć ubrania na zmianę, ciepłe i jednocześnie wygodne rzeczy oraz bardzo ciepły kokon w wózku zimą, aby umęczone marszem dziecko przywieź do domu. Kiedy zobaczyłam publikację „Nie ma złej pogody na spacer. Tajemnica szwedzkiego wychowania dzieci” Lindy Åkeson McGurk wiedziałam, że to strzał w dziesiątkę, bo zawiera bliskie mi podejście. Do tego na pewno znajdziemy tam niezbędną instrukcję, co i jak robić. I się nie zawiodłam.
Autorka jest mieszkającą od dwudziestu lat w Stanach Zjednoczonych Szwedką. To właśnie wychowanie dzieci oraz obserwacja ich reakcji na kontakt z naturą zainspirowały ją do napisania poradnika dla rodziców oraz nauczycieli. Linda Åkeson McGurk wprowadza nas do książki, kiedy Maya ma siedem lat, a Nora cztery. Zaskakuje ją bunt córek, które nie chcą wyjść na spacer, bo jest zimno, a później są zachwycone kontaktem ze śniegiem i dostrzegają, że w parku nie ma innych dzieci. Gdzie one są? Siedzą przed telewizorami. Później cofniemy się w czasie, zobaczymy jak bardzo odmienne od Norweskiego jest podejście Amerykanów do zabaw na świeżym powietrzu. Ku zaskoczeniu autorki dzieci zwykle nawet nie mają ciepłych ubrań, ponieważ przewożone są w ciepłych środkach transportu do ciepłych pomieszczeń. Zobaczymy świat, w którym wszystko (nawet wizytę w banku) da się załatwić z samochodu. To sprawia, że coraz mniej osób spaceruje po parkach, lasach i rezerwatach. Do tego przepisy często nie sprzyjają takiej aktywności, wymagane jest trzymanie się szlaków, zakazuje kąpieli w potokach i wiele innych rzeczy w imię pozornej dbałości o środowisko.  Sytuacja rodzinna sprawiła, że Linda musiała wrócić w rodzinne strony w rodzinne strony na pół roku, gdzie może przypomnieć sobie to wszystko, co było bliskie jej dzieciństwu. Zmiana otoczenia obwarowana jest też wieloma wyzwaniami. Zwłaszcza tymi dotyczącymi edukacji. Odmienne podejście Amerykanów do nauki sprawia, że dzieci muszą wiele materiału przepracować. Opuszczenie w wieku siedmiu lat niektórych materiałów może zaprzepaścić przyszłość i zamknąć drzwi na Harwardzie. Autorka wyjeżdża w swoje rodzinne strony z takimi lękami. Zastanawia się, czy szwedzkie leśne szkoły i przedszkola, w których dziecko kilka godzin dziennie przebywa na placu zabaw, są w stanie czegoś nauczyć i przygotować do planowanych studiów.
Śledząc życie Lindy widzimy, że Szwedzi od pierwszych dni życia są przyzwyczajani do przebywania na świeżym powietrzu, chociaż temperatury nie wydają się zachęcające. Spacerujące z wózkami matki to widok powszechny i nie budzi tu takiej sensacji jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie uważano, że Linda przemieszcza się na piechotę, bo nie stać jej na samochód. Do tego innym powszechnym widokiem są wózki stojące przy oknie restauracji, kiedy rodzice spotykają się ze znajomymi w środku. Pisarka zabiera nas do świata, który jest mi bardzo bliski: spacery z dzieckiem w czasie deszczu. Pokazuje innym, że nie ma złej pogody. Wystarczy dobrze dobrane ubranie: na deszcze wodoodporne, ma mróz ciepłe, a w letnie dni lżejsze.
W osobistą opowieść o doświadczaniu macierzyństwa wpleciono cenne rady, w jaki sposób ubierać dziecko, dlaczego drzemki na świeżym powietrzu są tak ważne, dla najmłodszych, dlaczego warto pozwolić dzieciom na brudzenie się i doświadczenie otoczenia, jak zorganizować piesze wycieczki, dlaczego ważne jest nastawienie oraz brak pośpiechu, a także pozwolenie dzieciom na swobodę oraz wskazywanie dokąd chcą podążać. Wyjaśni jak zainteresować pociechy otoczeniem, dobrać dla nich szlaki, zachęcić do wędrówki dzięki obecności pupili oraz dlaczego warto zabierać na spacery przekąski i picie. Wszystko wyjaśnione w bardzo prosty, przejrzysty sposób.
„Nie ma złej pogody na spacer. Tajemnica szwedzkiego wychowania dzieci” to publikacja podzielona na osiem części. Wszystkie pozwalają nam na przyjrzenie się kontaktowi z przyrodą, osobistym doświadczeniom autorki z różnych stron. Dowiemy się jak obcowanie z naturą w tym wieku wpływa na postawy ekologiczne, dlaczego osoby dużo przebywające na świeżym powietrzu w otoczeniu roślin i zwierząt lepiej dbają o to otoczenie w wieku dorosłym. Podkreśla też terapeutyczne znaczenie takiej aktywności, zauważa jak ruch sprzyja zdrowym nawykom żywieniowym oraz pomaga regulować emocje. Znajdziemy w tej książce zderzenie dwóch światów, innego podejścia do wychowania i wskazania jak to przekłada się na zmiany w zakresie zdrowia. Widzimy też odmienne priorytety w dwóch kulturach.
Autorka nie idealizuje życia w Szwecji. Pisze o wyzwaniach, jakim musi stawić czoło. Po długim pobycie w USA musi przywyknąć do tego, że ciepła woda jest limitowana (starcza na kilka minut), w pomieszczeniach jest zimno i zimne są też podłogi, trzeba ciągle ciepło się ubierać. Do tego sam dom, w którym musi zamieszkać jest jak na amerykańskie standardy bardzo mały, a wszystko przez to, że życie toczy się głównie poza nim, że ludzie nastawieni są do spędzania większości czasu na świeżym powietrzu. Wyzwaniem okaże się też niewypełnianie dzieciom czasu po szkole zajęciami pozalekcyjnymi, które tu są przeznaczone na odpoczynek i zabawę.
„Nie ma złej pogody na spacer” nie jest poradnikiem tylko czymś w rodzaju osobistej opowieści z radami oraz odwołaniami do publikacji naukowych i popularnonaukowych. Czyta się tę książkę jak powieść o wychowywaniu dzieci w określonych warunkach i nastawieniu.



wtorek, 27 grudnia 2022

Małgorzata Czapczyńska "Skandalistki. Kobiety, które zadziwiały i szokowały"


Żyjemy w świecie, w którym oczywistą oczywistością jest to, że kobiety mogą robić wszystko, co chcą. Przynajmniej teoretycznie. W praktyce nadal jesteśmy strofowane, oceniane, obrzucane wulgaryzmami. Bycie kobietą nie jest łatwe, a dawniej było jeszcze trudniejsze. Każda „skandalistka” mniej lub bardziej świadomie przecierała szlak dla kolejnych. Każda gorszyła społeczeństwo i była napiętnowana, aby dać innym do zrozumienia, jakiej granicy nie powinnyśmy przekraczać. A jednak nam się udało. Jak bardzo możemy przekonać się czytając książki o kobietach, które w swoich czasach były skandalistkami. Tym razem sięgnęłam po publikację Małgorzaty Czapczyńskiej, której poprzednie publikacje bardzo przypadły mi do gustu. Zauroczyłam się wspomnieniami zawartymi w książce „Chcesz cukierka” Idź do Gierka” oraz „Moimi wyspami”. Przekonałam się, że pisarka ma świetny gawędziarski styl, potrafi snuć ciekawe opowieści. „Skandalistki. Kobiety, które zadziwiały i szokowały” utwierdziły mnie w tym przekonaniu i tylko do jednej rzeczy mogę się w tej książce przyczepić: wielkość czcionki w bibliografii. Dla mnie jest ona często inspiracją do poszukiwania innych książek, a tu niestety musiałabym z lupą szukać. Całą resztą jestem zachwycona.
Sama publikacja podzielona jest na trzy większe części: „niewolnice miłości”, „Kobiety, które zadziwiały i szokowały” oraz „Wyjęte spod prawa”. Do książki wprowadza nas powieść o Adèle Hugo, córce Victora Hugo. Dostajemy smutną i jednocześnie romantyczną opowieść o nieszczęśliwie zakochanej kobiecie, która podąża za ukochanym. Kolejna historia jest równie tragiczna. Tym razem mamy do czynienia ze sprawą kryminalną Blanche Monnier uwięzioną przez matkę i brata, aby powstrzymać ją przed wyjściem za mąż za biedniejszego ukochanego. Poznamy też niesamowitą opowieść o miłości na plantacji kawy oraz wskazówki, w jakim filmie znajdziemy elementy z życiorysu Karen Blixen. Kolejną postacią jest kochanka naszego narodowego kompozytora, czyli George Sand. Mamy też opowieść o trudnych relacjach w związku Fridy Kahlo. Poznamy historię Marii Dąbrowskiej i dowiemy się, z kim prowadziła bogatą korespondencję, z kim musiała dzielić się ukochaną. Nie zabraknie też Edith Piaf i jej romansu z bokserem. Mamy również opowieść o niezwykle utalentowanej rzeźbiarce Camille Caludel, która poza godzeniem się na miano tej drugiej musiała też walczyć o uznanie, o które kobietom zajmującym się rzeźbieniem w XIX wieku nie było łatwo, Dowiemy się o poszukiwaniach miłości przez Zofię Nałkowską, odnalezieniu tego uczucia przez Tove Janson na wyspie w towarzystwie innej artystki.
W drugiej części przyjrzymy się takim postaciom jak podróżniczka Gertrude Bell znającej doskonale kraje arabskie, Leni Riefenstahl kręcąca filmy dla Hitlera, Clara Bow grającej role trzpiotki w filmach, Mabel Normadn twórczyni prostych gagów w kinie, kreatorce chwytów wykorzystywanych przez gwiazdy kina niemego, Ella Harper zaskakująca niezwykłym układem kostnym, a przez to chodzeniem na czworakach, Helena Rubinstein budującej imperium kosmetyczne, Izabela „Czajka” Stachowicz zaskakująca otoczenie frywolnością, temperamentem i romansami, Nellie Bly zmieniającej wizerunek dziennikarki i reporterki. Poznamy też Marię Konopnicką i dowiemy się o jej dużym powodzeniu. Nie zabraknie też Mary Ann Bevan, której wizerunek od czasu do czasu staje się motywem głupich memów, Jest też historia Zofii Sadowskiej, naukowczyni i lekarki, którą zaszczuła prasa z powodu dwóch zazdrosnych o swoje żony mężów-bokserów. Przyjrzymy się pracowitej i dobrze zorganizowanej pisarce Marii Rodziewiczównej, która dzięki literaturze uratowała swoje gospodarstwo. Mamy tu też przedwojenne gwiazdy kina jak Ina Benita, którą zapomniano za rzekomą współpracę z hitlerowcami, a później okazało się, że zbierała informacje dla polskiego podziemia. Jest też szokująca wszystkich Mae West.
W „Wyjętych spod prawa” przyjrzymy się Lanie Turner i tragicznemu zakończeniu romansu z mafioso, Ricie Gorgonowej oskarżonej o zabicie pasierbicy, Mari Ciunkiewiczowej chcącej wyłudzić gigantyczne odszkodowanie od firmy ubezpieczeniowej, Bonnie Parker, która wyszła za gangstera, Evelyn Nesbit osaczonej przez psychicznie chorego arystokratę, Charlotte Corday pragnącej powstrzymać falę przemocy rewolucyjnej.
Z podsuniętych przez Małgorzatę Czapczyńską historii przekonamy się, że kobiety mają niesamowicie różnorodne pomysły, osobowości oraz wiele talentów. Potrafią kochać na zabój, nie stronią od romansów, bywają nimfomankami, mają stałych partnerów lub partnerki.Są kontrowersyjne i nietuzinkowe, a kiedy chcą coś osiągnąć to uparcie dążą do celu.  Jedno w ich biografiach jest wspólne: żadna zaplanowana rzecz nie kończyła się tak jak zamierzały. Wydarzenia zawsze zaskakiwały. W przypadku kobiet, które oceniane były przez prasę możemy dostrzec jak niesamowicie niesprawiedliwe i manipulujące są media.
Mamy tu niesamowicie wciągające opowieści o niezwykłych, odważnych, silnych kobietach. Niesamowicie intrygująca i wciągająca pozycja, która może zainspirować do działania, zachęci do wprowadzania zmian w życiu, skłoni do refleksji. Plusem jest to, że można tę publikację czytać zarówno wybiórczo, jak i tradycyjnie.


Piotr Brencz "Pętliczek"


„Zwycięstwo, które przyszło za późno, jest po prostu kolejną porażką”.
Świat się zmienia, pędzi, a my próbujemy nadążyć za nim. Konsumpcjonizm łechcze nasze ego, zagłusza naszą psychikę łaknącą czegoś innego niż tylko zdobywania kolejnych przedmiotów i zarabiania na nie. Pieniądze są ważne, ale nie mogą stać się sensem życia, nie mogą napędzać naszych działań, sprawiać, że wstajemy rano i podejmujemy jakiekolwiek czynności, bo pewnego dnia zasiądziemy przed telewizorami i zobaczymy na ekranie siebie uwięzionych w rutynie. Panicznie będziemy szukać drogi ucieczki, ale obierzemy nie tę drogę, bo znowu pójdziemy na łatwiznę i stwierdzimy, że piwko w parku czy na skwerku lub nad brzegiem rzeki przed pracą to coś, co pozwoli się z niej wyrwać, a przecież uwalnianie się nie może być banalnie łatwe. Nasz błąd polega na złym wyznaczaniu celów, na skupianiu się na rzeczach nieistotnych i zapominaniu o pielęgnowaniu relacji, przez co któregoś dnia możemy odkryć, że już nic nas z drugą osobą nie łączy, a sam związek ciąży. Właśnie o takich dylematach jest książka Piotra Brencza „Pentliczek”.
Wchodzimy do książki w chwili samotności bohatera, który w czasie wyjazdu dziewczyny do rodziców włącza telewizję, aby zagłuszyć poczucie pustki. Na ekranie widzi bohatera, który tak jak on ze zniechęceniem i westchnieniem odkłada torbę po pracy. Uświadamia sobie jak bardzo dał się zapędzić w kozi róg rutyny.
„Codziennie to samo, od lat. A jednak dopiero od kilku dni Piotr Barszcz zaczął dostrzegać, jak jego życie osunęło się z doświadczenia wyjątkowości w zwyczajną rutynę. Wiedział dlaczego, lecz nie wiedział kiedy”.
Bohater zmęczony codziennością szuka odskoczni, zaczyna paniczne punktować rzeczy, które są u niego elementem rutyny, czyli czegoś, co tak naprawdę każdemu z nas ułatwia życie i pozwala tworzyć coś, co poza nią wychodzi. Jego problem polega jednak na tym, że nic poza minimalizmem codziennych czynności nie ma. Odbębnia pracę, czeka na urlop, nie wychodzi na spacery, nie spotyka się ze znajomymi, a kiedy już się do tego przymusi to uświadamia sobie, że dawno ich nie widział, są dla niego obcy i przez to prowadzi nieudane dialogi z mijającymi go ludźmi. Relacje międzyludzkie w jego wykonaniu są powierzchowne. Nawet te w kilkuletnim związku. Brakuje w nim współpracy, wspólnego celu, którym nie jest wyłącznie wyjazd na wakacje i wydanie pieniędzy, które się przecież na ten cel oszczędzało. Patrząc na życie bohatera mamy wrażenie, że wszystko sprowadza się u niego do pieniędzy: praca, wyjazd, radość z chwil, a nawet próba ucieczki od rutyny. Łudzi się, że gdzieś mógłby być szczęśliwszy. Bez pieniędzy nie ma niczego. I to sprawia, że nie potrafi wyznaczyć sobie innych celów, wprowadzić do codzienności coś, co faktycznie ubogacałoby rutynę. Piwo wypijane w drodze do pracy to tylko złudzenie ucieczki. Kolejne wieczorem też nie daje ukojenia. Włączana telewizja czy radio zagłuszają tylko ciszę, ale nie dają poczucia bycia z kimś. Nawet wieloletnia partnerka jest gdzieś obok, a nie z nim. Patrzymy na mężczyznę, który nie odnajduje się w świecie, który wymaga od niego coś więcej niż pójścia do pracy. Ma wrażenie, że już nie wystarczy zarobić pieniądze, bo to nie pozwoli w budowaniu relacji. Związek potrzebuje rozmowy, zaangażowania, poświęcenia, wspólnych chwil, które nie są wyłącznie konsumpcją. Widzimy, że w jego życiu nie ma prawdziwych rozmów. Jest tylko wygłaszanie paru sloganów.
„I zaczynałem go rozumieć. Rozumieć, że jeśli ktoś zdecydował wyrzucić cię poza swój nawias, usunąć z życia, zmienić waszą relację, to można być tylko biernym świadkiem, nie da się nic zrobić, poza cichym liczeniem na odmianę”.
Bierność przeradza się w samotność, brak relacji kończy związek, a każdy inny może być tylko i wyłącznie powieleniem błędów, które zaczęły się już kilka lat temu, kiedy w akcje desperacji nie szukał siebie, tego, co pragnie, swoich zainteresowań tylko drugiej osoby, którą mógłby zagłuszyć poczucie samotności.
„Zobaczyłem siebie sprzed siedmiu lat. Siebie w wieku 23 lat. Złamanego życiem ciut szybciej niż powinienem”.
„Pętliczek” to oszczędna i bardzo osobista proza o poczuciu bezsensu oraz osamotnieniu w świecie konsumpcji oraz minimalizowania wysiłku. Młody mężczyzna nie dostał żadnych wzorców budowania relacji. Jedyne, co mu wpojono to konieczność zarobienia pieniędzy. Nie dostrzega, że popełniane przez przodków błędy prowadzą do samotności i zagubienia. Nawet w czasie urlopu widząc inny model relacji między dwojgiem ludzi nie jest w stanie zmienić swoich przyzwyczajeń, ruszyć tyłka z fotela i zaangażować się, dać coś z siebie. Zamiast tego wybiera wygodną rutynę, a w niej czeka na niego wyłącznie samotność z poczuciem przygniatania i duszenia się zarówno w pracy, jak i w związku, w którym nie chce mu się nic zrobić poza siedzeniem w domu, a raczej wynajmowanym mieszkaniu, które po opuszczeniu przez Honoratę sprawia wrażenie trumny.
„(...)to my sami tworzymy i nadajemy wszystkiemu znaczenia, nikt inny".
„Pętliczek” to poruszająca opowieść o tym, że czasami zapominamy nadać różnym rzeczom w swoim życiu pozytywne sensy i dokonujemy wyborów, które są dla nas łatwiejsze, co kończy się osamotnieniem.



poniedziałek, 26 grudnia 2022

Jan Łada "Białe i czarne duchy"


Lubię od czasu do czasu sięgnąć po powieści pisarzy z przełomu XIX i XX wieku. Narracja jest wówczas nieco inna, wolniejsza, wszystko dokładniej opisane i poukładane, a wszystko przez to, że ówcześni czytelnicy jeszcze nie mieli tak dobrze wyrobionego nawyku składania elementów w całość i umiejętności dopełniania miejsc pustych. To, co pisarz chciał zawszeć w książce musiało być opisane. Do tego wiele twórców z przełomów wieków jest nam nieznanych, ponieważ w latach 50. XX wieku zostało objętych cenzurą. I tak właśnie jest w przypadku Jana Łady, który nie był wybitnym pisarzem, ale zawierał alternatywę dla ówczesnego, kładącego nacisk na materializm, światopoglądu pokazując go jako niebezpieczny. W jego powieściach możemy znaleźć duchy, zabawę z siłami nieczystymi i pomoc ze strony kapłanów oraz Boga. Życiorys bardzo dobrze wyjaśnia obecność tych motywów oraz przesłania.
Jan Łada, czyli właściwie Jan Gnatowski był księdzem katolickim, który odbył dość szerokie wykształcenie w zakresie filozofii i historii sztuki. Ze względu na działalność wśród młodzieży znajdował się pod obserwacją zaborców. Dopiero w wieku 32 lat otrzymał święcenia kapłańskie, aby niedługo zająć się działalnością dyplomatyczną w ramach urzędu sekretarza nuncjatury apostolskiej. Był też katechetą, wikarym w zaborze rosyjskim, prowadził salon literacki, tworzył nowele i powieści nawiązujące do romantyzmu, przez co stał w opozycji do krytycznego realizmu i nowych prądów literackich. Wśród jego prac znajdziemy zarówno powieści i nowele, jak i prace teoretycznoliterackie. „Białe i czarne duchy” zawiera trzy utwory: powieść „Białe i czarne duchy” oraz dwie nowele „Lucyfer” i „Ostatnia msza”. Wszystkie opowiadają o igraniu ze świętością, nieszanowaniu jej oraz poddawaniu się złym praktykom. Każde z nich są nieco inne, pokazują odmienne skalanie świętości.
Tytułowa powieść zawiera historię opętania przez regularne używanie hipnozy na młodej kobiecie. Wchodzimy do czasów, kiedy bardzo popularne były seanse spirytystyczne. Pojawia się napięcie, oczekiwanie na duchy, jest też demaskacja oszusta, ale nie zabraknie i prawdziwego mistrza w sztuce potrzebującego dobrego medium. Piękna młoda kobieta okaże się dobrym obiektem. Każdy rozdział zabiera nas do kolejnych odsłon mierzenia się z wpływami hipnotyzera oraz jego umiejętnością nawiązywania kontaktu z siłami nieczystymi. Widzimy tu naiwność ludzi tęskniących za bliskimi zmarłymi. „Lucyfer” to opowieść o księdzu, który po utracie wiary zaprzedał duszę diabłu. Z kolei „Ostatnia msza” przenosi nas do zakonu w czasach zaboru. W czasie likwidacji klasztoru i odprawiania ostatniej mszy w kaplicy dochodzi do dziwnych zjawisk. Wszystkie bazują na przestrzeżeniu czytelnika przed odejściem od wiary w ramach Kościoła katolickiego, więc się w pewnym sensie literaturą propagandową, ale też jednocześnie stanowią ciekawostkę. Możemy zobaczyć jak bardzo w ciągu stu lat zmienił się język polski, sposób prowadzenia narracji.
Mamy tu ciekawie skonstruowany klimat grozy, wyłażenia z zakamarków zła, manipulowania ludźmi, doprowadzenia do bezczeszczenia świętości prowadzące do kary. Atmosfera zagrożenia narasta. Czasami (jak w przypadku tytułowej powieści) mamy wrażenie, że zwykłymi środkami uda się ludziom stawić czoło złu. Jednak szybko przekonujemy się, że „szkiełko i oko” to zdecydowanie za mało. Nawet doskonale wykształcony lekarz musi przyznać, że jest bezsilny wobec opętania.
W każdej historii następuje zderzenie dobra i zła. Bohaterzy muszą podjąć decyzję, którą ścieżką chcą podążać. Przesłanie jest jasne: nie wolno porzucać wiary. Każda opowieść niesie wyraźny, łatwy do odczytania morał.
Utwory są proste, ponieważ zostały stworzone dla szerszego grona odbiorców jako powieści mające przekonać do określonych wartości w świecie zagrożenia ze strony materializmy i odchodzenia od wiary. Sama publikacja jest literacką ciekawostką pozwalającą zobaczyć jak na naszych ziemiach powoli rodził się horror.



Grzegorz Musiał "Tamara, siostra wulkanu. Powieść o Tamarze Łempickiej"


Wielcy artyści tworzą wokół siebie legendy, pokazują jak bardzo ważne jest bycie człowiekiem czynu. Do tego często mają trudny charakter, są przekonani o tym, że są najważniejsi na świecie i bliscy powinni liczyć się z ich zdaniem oraz decyzjami. Jednocześnie pozostawiają innym spore pole do popisu oraz popełniania błędów, za które muszą ukarać. To powoduje zgrzyty. Jednocześnie w opinii publicznej budowany jest portret osoby niezwykłej, niedoścignionej, należącej do lepszych sfer, otoczonej blichtrem, perfekcyjnych, obracających się wyłącznie wśród ludzi godnych ich uwagi, ale potrafiących szukać natchnienia w „służących” i jednocześnie zaradnych oraz praktycznych. Taka też była Tamara Łempicka, polska malarka epoki art deco, czyli sztuki opartej na prostocie pozwalającej odejść od sztuki secesyjnej. Cechą charakterystyczną w tym nurcie jest brak dyscypliny przestrzennej, prostota kształtów i przerysowanie oraz upraszczanie form przy jednoczesnym zachowaniu cech pierwotnych przedmiotów i dbałości o wykonanie oraz materiał. Kładziono nacisk na luksusowość przedmiotów. Tamara Łempicka bardzo dobrze czuła się tworząc w tym nurcie, który pozwalał na inspirowanie się bliskim jej klasycyzmem.
Życie malarki bogate było w zmiany, podróże. W dzieciństwie wakacje spędzała we Włoszech, uczyła się w Lozanie. Po uzyskaniu pełnoletności poślubiła Tadeusza Łempińskiego i urodziła Marie-Christine. Doświadczenia męża z bolszewickiego więzienia i ucieczka do Francji sprawiły, że rodzina znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. To skłoniło młodą kobietę do podjęcia próby utrzymania bliskich z malarstwa. Dzięki protekcji siostry jej prace trafiły na wystawę i malarka stała się znaną portrecistką, której prace są bliskie kubizmowi. Prywatnie była osobą wyzwoloną, odchodzącą od sztywnych ram kulturowych i bardzo elastyczną. Szybko dostosowywała się do sytuacji, była przebojowa, pracowita, ale też nie zabrakło w jej życiu epizodów depresyjnych. Trudy życia urozmaicają romanse, które przyczyniły się do rozwodu. Jej drugim mężem został austriacki dziedzic imperium browarniczego, baron Raoul Kuffner. To właśnie z nim tuż przed II wojną światową wiedziona przeczuciem oraz doskonałą analizą sytuacji wyprowadza się do Ameryki, gdzie jako artystka przykuwała uwagę swoją niezwykłą historią, tworzonym przez nią wizerunkiem. Wówczas eksperymentowała z kolejnymi formami wyrazu za pomocą innego stylu malarskiego. Nieprzyjęte dobrze prace sprawiały, że odchodziła w zapomnienie. Nie było już wystaw. Jedynie tworzona wokół siebie aura niezwykłości, artystycznego natchnienia oraz odziedziczona po drugim mężu fortuna, ponowne odkrycie jej prac w latach 60. XX wieku i niezwykłe życzenia dotyczące tego, co należy zrobić z ciałem po jej śmierci sprawiło, że odeszła jako legenda, której prace zaczęto doceniać po latach, przez co zyskują zawrotne ceny, a sama malarka staje się bohaterką wielu książek pozwalających na lepsze poznanie jej osobowości. Do nich należą publikacje Grzegorza Musiała. Piszę publikacje, bo książki powstały dwie. Obie obszerne i fascynujące, pozwalające zajrzeć do zakamarków niełatwej osobowości artystki. Podzielone są one na etapy jej życia. Pierwsza książka „Ja, Tamara” to opowieść, która zawiera pierwszy etap jej życia, czyli doświadczenia z Europy i troszkę z Rosji. Ale tych nawiązań do dzieciństwa nie zabraknie też w „Tamarze, siostrze wulkanu”. Obie publikacje uzupełniają się, opowieści zazębiają.
W pierwszym tomie śledziliśmy jej dzieciństwo, naukę, tragiczne losy w czasie Rewolucji Październikowej, przyglądaliśmy się jej wyjazdowi do Paryża i stawianie tam pierwszych kroków jako malarki oraz zrobieniu oszałamiającej kariery w latach 20-30 XX wieku. Tamara kreuje się na samouczkę z niepokorną duszą, katoliczkę o swobodnym podejściu do moralności, kobietę wyzwoloną, potrafiącą korzystać z uroków życia, biseksualistkę. Przez jej życie przewiną się tłumy znanych książąt, markizów, baronów, ale też i artystów takich jak Coco Chanel, Ernest Hemingway, Picasso i wielu innych. O wszystkich znajomościach opowiada barwnie, pokazuje zależności, osobowości bohaterów.
Pierwszy tom kończy się w 1939 roku, kiedy artystka razem z mężem wkracza na pokład transatlantyku pozwalającego uciec im przed widmem nadchodzącej wojny do Ameryki. Tam nie chce być traktowana jak większość tych biednych artystów uciekających przed prześladowaniami tylko jak sławna malarka. Amerykanie jednak nie doceniają jej. Mają już swoje ikony malarstwa, a Łempicka oceniana jest jako „baronowa z pędzlem”. Kolejnych miejscach zamieszkania w USA niedoceniana jest jako artystka. Musi budować wokół siebie opowieść, intrygować, aby przyciągnąć uwagę. Ze względu na brak docenienia decyduje się zamieszkać w Cuernavaca, pod wulkanem El Popo w Meksyku. Tam jej przyjacielem, z którym dzieli pracownie staje się młody meksykański rzeźbiarz, który występuje jako Pablo. To właśnie rozmowy z nim są nagrywane i stają się materiałem wyjściowym do snucia o niej opowieści.
„Tamara, siostra wulkanu” to opowieść właśnie z pracowni. Niby mamy tu kontynuację historii, ale kolejne wyzwania, nieporozumienia, sprzeczki z córką mającą do niej żal sprawiają, że ponownie lądujemy w czasach jej młodości, kiedy stała przed trudnymi wyborami, musiała zorganizować wyjazd do Ameryki. Napotykani po drodze znajomi to kolejne preteksty do dygresji o dzieciństwie, młodości, rozwijania talentu, pierwszych przyjaźniach i inspiracjach. Wyłania się z nich obraz artystki, która jeszcze w czasie mieszkania w Rosji ćwiczy się w tej sztuce.
Oba tomy cechują duża swoboda opowiadania, przeskakiwania do różnych wydarzeń. Opowieść o Tamarze Łempickiej wciąga od pierwszej strony. Wyłania się z nich obraz niezwykłej artystki konsekwentnie dążącej do celu i docenionej, podziwianej, kierującej się własnymi zasadami i kultywującej coś, co ona nazywa „polskim drygiem”, a jest zwyczajną zaradnością i elastycznością, umiejętnością dostosowania się do trudów życia oraz ich przezwyciężania. Nie brakuje tu jej ciętego języka oraz zaskakiwania innych wiedzą, umiejętnością zestawiania faktów, analizowania wydarzeń oraz trafnych ripost, mówienia wprost o złych wydarzeniach z historii. Z książki wyłania się portret ekscentrycznej i samolubnej indywidualistki, która potrafi dać się bliskim we znaki, jeśli nie podporządkowują się jej woli, ale jednocześnie jest niesamowicie inteligentna. Do tego w drugim tomie widzimy kobietę zmagającą się z przemijającą urodą, chorobą, słabościami, świadomością tego, że śmierć jest coraz bliżej i zostało jej coraz mniej czasu na tworzenie. Zwłaszcza, że teraz jest to szczególnie ważne, ponieważ w końcu po latach dostrzeżono i doceniono jej indywidualny styl.
Grzegorz Musiał zabiera nas do świata artystki mającej duże rozeznanie w sztuce, obcującej z artystami, kierującej się w czasie tworzenia głosem serca. W obu tomach znajdziemy nawiązania do wpływu jej dzieciństwa, pochodzenia oraz znaczenia edukacji, przyjaźni zarówno z cenionymi, jak i zapomnianymi artystami. Uświadamia czytelnikom, że pamięć jest wybiórcza, docenienie to zbieg okoliczności. Do tego od czasu do czasu powracamy do trudniejszych tematów z jej życia. Jest tu problem depresji, uzależnienia od środków odurzających. Opowieści wyłaniają się z codzienności ostatnich jej chwil, kiedy z jednej strony obserwuje postęp choroby, próbuje tworzyć kolejne prace, maluje kopie własnych prac. Głównym miejscem akcji jest pracownia, którą dzieli z Pablem. To z niej wyrusza w podróż do przeszłości.
Oba tomy pięknie się uzupełniają i warto sięgnąć po nie, ale nie trzeba znać pierwszego, aby wejść do życia artystki. Liczne retrospekcje pozwalają na pokazanie kolejnych scen z dzieciństwa i też pozwolą na zbudowanie klimatu, w jakim dorastała, wyzwań jakim musiała stawić czoło w czasie rewolucji, pierwszych kroków stawianych w Paryżu.
O ile książki podróżnicze Grzegorza Musiała napisane są z perspektywy szowinistycznej pogardy dla kobiet, tu nie ma tej negatywnej głęboko osadzonej w „katolickiej moralności” oceniającej seksualność, zachowanie i wygląd. Jest napisana w taki sposób, że musiałam kilka razy upewnić się, że to ten sam autor, który w innych publikacjach negatywnie wypowiadał się o prowadzeniu się płci pięknej. Zdecydowanie warto sięgnąć po tę publikację.




niedziela, 25 grudnia 2022

Wojciech Wójcik "Martwa woda"


Po skończeniu pierwszego tomu cyklu świetnym prezentem jest odkrycie, że ma się na półce też drugi i można nadal cieszyć się obecnością bohaterów, z którymi się zaprzyjaźniliśmy. No i ja tak tym razem miałam. Po przeczytaniu „Trzeciej szansy” Wojciecha Wójcika toczącej się wokół morderstw na warszawskich cmentarzach z przyjemnością sięgnęłam po kolejny tom, czyli „Martwą wodę”. Oba tomy potężne, bo każdy ma ponad 600 stron, ale akcja tak zbudowana, że czytelnik przepada w niej. Do tego czyta się bardzo szybko i z niecierpliwością. W pierwszym tomie śledziłam zadziwiające powiązanie między bohaterami, tajemnicze wydarzenia z przeszłości, sporo nawiązań do prawdziwych wydarzeń. W „Trzeciej szansie” nie zabrakło wątku wojennego, żołnierzy wyklętych i seryjnych morderców w ich szeregach, traum powojennych, tajemniczych morderstw w znanej szkole oraz działania sieci układów. Wszystko w ciekawy sposób połączone. I właśnie z tego powodu od razu sięgnęłam po drugi tom „Martwą wodę”, który jest całkowicie inny, bo i ofiary odmienne i sam morderca też.
Tym razem akcja zaczyna się dość spokojnie. Poznany w ubiegłej części Krzysztof Rozmus razem z partnerem z policji patroluje nocą ulice. Były doktorant do zadania podchodzi na luzie i jest bardzo wyrozumiałym pracownikiem służb porządkowych. Za to jego towarzysz, Bartek, wydaje się brać udział w wyścigu na ilość wystawionych mandatów. Każda okazja jest dla niego dobra, aby ukarać tych, którzy nie przestrzegają przepisów. Ciepłe dni temu sprzyjają. Obaj w czasie obchodu miasta zostają ściągnięci do jednego z warszawskich akademików, gdzie zamordowana zostaje Alina Kozioł, studentka resocjalizacji, która właśnie obroniła pracę magisterską. Morderstwo w prawie opustoszałym akademiku tuż po imprezie zorganizowanej przez świeżo upieczoną absolwentkę ma wiele niewiadomych. Do zabicia ofiary użyto dużej siły. W chwili morderstwa w pobliżu przebywały jej koleżanki: Wala i Kamila, skrajnie różne znajome ofiary. DO tego sprawca zniszczył materiały, które Alina zgromadziła na laptopie.
Tym razem główną prowadzącą śledztwo jest Karolina Nowak. Do jej zespołu przydzielono również Krzysztofa Rozmusa. Policjanci w czasie wywiadu społecznego odkrywają, że Alina i jej przyjaciółka miały w rodzinie osoby związane z więziennictwem. Do tego sama poszkodowana okazuje się dziewczyną policjanta Piotrka, z którym bohaterzy pracują. Poznają plany na przyszłość dziewczyny, dokładnie badają relacje wzorowej studentki z innymi. Nic nie wskazuje na to, że mogła mieć jakichkolwiek wrogów. A jednak doszło do morderstwa. Do tego kobieta musiała znać napastnika, ponieważ na ciele nie ma śladów świadczących o obronie. Została zaskoczona. Przez kogo? Dlaczego? Czy mimo wielu przeszkód uda się odnaleźć mordercę?
Śladów jest kilka. Słaby monitoring, naiwna pracownica sklepu udostępniająca klucz nieznajomemu mężczyźnie i tajemnicze znajomości prowadzące do zakonu szarytek oraz równolegle poznawanej przeszłości, kiedy na mazurskiej wsi doszło do zniknięcia kilku młodych kobiet. Jedynym świadkiem zabicia Aliny może być głuchoniemy chłopiec, z którym trudno się porozumieć.
W tej części (w przeciwieństwie do pierwszego tomu) nie znajdziemy wątków historycznych. Zawiera ona jednak retrospekcje w postaci "Zapisków znad martwej wody" spisywanych przez pierwszoosobowego narratora zakochanego w studentce, która wiele lat wcześniej tak jak zimą uczennica liceum znika bez śladu. Tym razem zamiast ciekawostek z najnowszej historii pisarz podsuwa nam sporo informacji o fotografii, żeglarstwie, resocjalizacji oraz podstawowych informacji między językiem migowym a miganym. Bardzo podobało mi się wprowadzenie do akcji dziecka z niepełnosprawnością, pokazaniem stosunku innych do małego bohatera, a jego realnymi możliwościami.
Po raz kolejny pisarz wprowadza tez czytelników do światka naukowego, pokazuje zależności, układy, dokonania, małostkowość, ciemne charaktery. Pracownicy uczelni są grupą bardzo różnorodną. Podobnie jest też z mieszkańcami akademika. I tym razem media zainteresują się sprawą dzięki jednemu z mieszkańców akademika, który udostępni notkę na blogu o morderstwie. Po raz kolejny na prowadzących nałożona zostanie presja czasu.
Dużym plusem tego tomu jest to, że jest całkowicie autonomiczny. Nie trzeba znać poprzedniego, aby sięgnąć po ten. Dzięki temu można czytać kolejne części w dużych odstępach czasu. Książkę czytało się bardzo szybko i mam nadzieję, że już niedługo trafi do czytelników kolejny tom.