sobota, 18 maja 2024

Jerzy Rzepka-Leszczyński "Przygody dawnego wojaka Szewjka po wojnach światowych"


Kultowe dzieła i wyraziści bohaterzy stają się czymś w rodzaju marki, wokół której powstają opowieści. Fanfiki, prequele i sequele zwykle kojarzą nam się z fantastyką, ale nie brakuje ich też w przypadku literatury, którą możemy uznać za klasyczną. Do takiej zaliczymy dzieła mające ponad sto lat i na trwałe wpisane w kanony znanych książek, postaci utrwalonych z różnych powodów. Do takich zdecydowanie możemy zaliczyć wykreowanego przez Jarosława Haška „wojaka Szwejka”. Powstałe w latach 20. XX wieku opowieści były wywrotowe, antymonarchistyczne i antydemokratyczne, czyli zawierały sporą dawkę poglądów twórcy sprzyjającego komunistom. Bardzo szybko przygody czeskiego żołnierza służącego w carskiej armii stały się popularne i bliskie także Polakom mającym podobne doświadczenia. Sama postać wojaka stała się inspiracją do tworzenia podobnych bohaterów. W Czechach Josef Marek wydał kontynuację przygód Dobrego Wojaka w realnym socjalizmie (Osudy dobrého Švejka po druhé světové válce). Nie zabrakło też adaptacji filmowych popularyzujących przygody książkowego bohatera. Jerzy Rzepka-Leszczyński sięga po pomysł czeskiego kontynuatora i opowiada powojenną historię wojaka Szwejka na nowo w książkach z cyklu „Przygody dawnego wojaka Szwejka po wojnach światowych”. Widać w niej
 też echa esejów „O Podhalu, Galicji i... Piłsudskim”, czyli wychodzimy poza krąg polskiej martyrologii. Do tego znajdziemy tu znane anarchistyczne podejście oraz luźne podejście do własności prywatnej i przekonanie, że każdy wnosi do społeczeństwa coś dobrego.
Pierwszy tom zatytułowany „Obyś żył w ciekawych czasach” pokazuje nam wojaka Szwejka w latach 80. XX wieku. Gdybyśmy obliczyli wiek na podstawie książki Jarosława Haška to mielibyśmy rześkiego 80 latka, który dzielnie stawia czoło absurdom. Historia zaczyna się w Krakowie w dzień zamachu Jana Pawła II. Bardzo dobrze oddano tu komunistyczne realia wymieszane z zabobonną religijnością Polaków oraz klimat grozy wymieszanej z rozpaczą oraz oczekiwaniem na wieści z włoskiego szpitala. Na tle tych wydarzeń Szwejk będący kierownikiem działu zbytu krakowskiej garbarni przeżywa zaskakujące przygody oraz nawiązuje ciekawe znajomości. W jego życie wpleciono znane wydarzenia oraz zachowania Polaków z różnych kręgów społecznych: od zwykłych obywateli po pracowników krakowskiej komendy Milicji Obywatelskiej i osoby wpływowe. Przygody są tu jak domino: każde wydarzenie napędza kolejne. Szwejk jest postacią w ciągłym ruchu. Tom zamyka przemówienie Wojciecha Jaruzelskiego objaśniającego sens ogłoszenia stanu wojennego.
W drugim mamy płynne przejście do kolejnych wydarzeń. Okiem Szwejka patrzymy na obecną sytuację polityczną, ogłoszony stan wyjątkowy, wprowadzenie ograniczeń. Okiem zdystansowanego do wydarzeń bohatera śledzimy kolejne absurdy PRL-u, poznajemy sposoby obchodzenia państwowych przepisów przez ludzi oraz zobaczymy stereotypowe zachowania i zaskakujące wydarzenia. Szwejk jest postacią z ugruntowaną pozycją społeczną. Jednak ma okazję podjąć się kolejnych zadań i dzięki temu lepiej poznać Polskę. Liczne podróże to pretekst do ukazania bolączek i klimatu lat 80. Początek to oczywiście wydarzenia grudniowe i związane z tym miesiącem przygotowywania do świąt, pokazanie sztuki planowania zakupów, wypraw na targowisko, pomocy sąsiedzkiej.
Oba tomy bazują na prostym humorze oraz zdystansowaniu bohatera do siebie i otoczenia. Wydarzenia, które inni traktowaliby jako pretekst do zadzierania nosa Szwejk traktuje z przymrużeniem oka oraz spokojem. Każda z przygoda jest tu pretekstem do wykpienia jakiegoś aspektu życia. Do tego codzienność okraszona jest w opowiadane przez bohatera anegdoty. Lekkie podejście, pozorna gapowatość i nietypowe spojrzenie na różne sytuacje pozwalają na uwypuklenie paradoksów i głupoty. Autor sięga po znane z prasy wydarzenia, wplata w akcję, przenosi w czasie, aby zagęścić akcję lub podsuwa w postaci anegdoty. Do tego stajemy się świadkami zaradności jednostek, kombinowaniu, zdobywania towarów deficytowych, przysług, załatwianie ważnych spraw „po znajomości” i duże znaczenie posiadania znajomych w różnych resortach. Wszystko w tle obskurnych budynków, szarości, bylejakości, których kwintesencją były ciągle psujące się samochody i puste sklepowe półki, a wyprawy na targowisko urastały do wielkich akcji. Życie toczy się tu wokół umiejętności wykorzystywania przez ludzi luk w systemie. Tom zamyka koniec stanu wojennego oraz przypomnienie, że sytuacja Polaków nie polepszyła się z tego powodu.
„Przygody dawnego wojaka Szwejka po wojnach światowych” Jerzego Rzepki-Leszczyńskiego to pewnego rodzaju sentymentalna opowieść o przeszłości, ale bez westchnień za dawnymi dobrymi czasami i religijnego zadęcia. Wręcz przeciwnie. Autor pokazuje tu, że nie każdy byli zapatrzeni w Kościół. Całość ciekawa i z szybką akcją okraszoną opowieściami o życiu towarzyskim toczącym się wokół picia i handlu wymiennego oraz przysług.






piątek, 17 maja 2024

Anna Sakowicz "Moja matka pestka"


Opieka nad niepełnosprawnymi rodzicami jest często tematem tabu. Niby wiemy, że każdego z nas może to czekać, ale wypieramy ze świadomości, bo przecież jeszcze są zdrowi, jeszcze chodzą, jeszcze są samodzielni i może będą do końca życia. Myślenie życzeniowe niestety nie przekłada się na rzeczywistość, która bywa brutalna. Zwłaszcza w przypadku niepełnosprawności neurologicznej, czyli związanej z utratą pamięci i świadomości. Do tego jest to problem, który obrósł w wiele uprzedzeń, mitów, oczekiwań. Brak jakiegokolwiek wsparcia państwa sprawia, że na bliskich spoczywa obowiązek opieki nad osobą z niepełnosprawnością, a to wiąże się z całkowitym wykluczeniem z rynku pracy, brakiem lub niewystarczającym wsparciem, kiedy nad bliskim trzeba czuwać całą dobę i być gotowym na różne niespodzianki. Pisanie o takich wyzwaniach nie jest zadaniem łatwym. Jak znaleźć równowagę między faktami a fikcją? Jak oddać ogrom emocji towarzyszących osobom zmuszonym do porzucenia marzeń i własnego życia? Anna Sakowicz jest moim zdaniem specjalistką od realistycznego podsuwania takich wyzwań społecznych. W swojej książce „Moja matka pestka” właśnie z taką tematyką się spotkamy. Jest to to kolejna fantastyczna powieść pisarki.
Niby dostajemy tu prostą opowieść o wywróconym do góry nogami życiu dorosłej kobiety, której udało się uwolnić od toksycznych rodziców, ale z powodu choroby matki skazaną na opiekę nad niepełnosprawną. Historia jest jednak dużo bardziej rozbudowana i bogata w problemy społeczne. Pojawia się tu temat choroby, doświadczania umierania dziecka, żałoby, zmagania z poczuciem straty oraz przemocą psychiczną, tworzeniem pozorów, zabieganie o uwagę otoczenia, a także problem radzenia sobie z opieką nad rodzicami i pokazaniem jak bardzo państwo zaniedbuje ludzi, pozostawia ich samych w zderzeniu z chorobami i oszustwami. Obok wyzwań związanych z koniecznością całodobowej opieki nad matką Anna Sakowicz przemyca temat  naciągania zdesperowanych opiekunów osób z niepełnosprawnością, cudownych terapii i lekarstw, pozostawienia sobie samemu z wyzwaniem, jakim jest całodobowa opieka oraz grania na emocjach bliskich. Podopieczną jest matka z Alzheimerem, ale w miejsce tej choroby możemy wpisać jakąkolwiek przypadłość neurologiczną sprawiającą, że chory wymaga całodobowej opieki z powodu upośledzenia intelektualnego, braku zdolności komunikacyjnej, nieradzenia sobie z fizjologią. Scenariusz jest ten sam: pojawia się choroba i zaczynają poszukiwania cudownego lekarstwa. Doradców podsuwających cudowne terapie i leki pojawia się sporo. Z kolei rodzina izoluje się na wszelki wypadek, gdyby opiekun potrzebował wsparcia w trudnym zadaniu. Lepiej z boku oceniać i pouczać niż wesprzeć.
Historia, do której zabiera nas Anna Sakowicz zaczyna się sielanką: oto Natasza razem z ukochanym Patrykiem przeprowadza się do wspólnie kupionego mieszkania. Pierwszą wspólną noc poprzedzają zaręczyny. Jest słodko, cukierkowo, bajecznie. Urocza scenka, która mogłaby być zakończeniem romansu otwiera historię i pokazuje, że zakończenie w stylu „i żyli długo i szczęśliwie” ma z życiem niewiele wspólnego Pojawiają się rozmowy o ślubie oraz naciski dotyczące konieczności poznania rodziny przyszłej panny młodej, która od kilku lat nie miała kontaktu z bliskimi. Dowiemy się, w jaki sposób radziła sobie z przeciwnościami losu, kiedy po uzyskaniu pełnoletniości wyprowadziła się z domu. Pojawia się temat nieporozumień, innej wizji świata, ale nie zdajemy sobie sprawy z ogromu bagażu, jaki dźwiga bohaterka. Natasza jednak się przełamuje i nawiązuje kontakt. To jednak kończy się wypadkiem ojca i pozostawieniem młodej kobiety w obliczu konieczności zajęcia się chorą matką, przez którą wiele cierpiała. Kolorowa codzienność Nataszy z dnia na dzień staje się horrorem pełnym wyzwań. Poukładane życie sypie się jak domek z kart i nie ma żadnej możliwości zapanowania nad tym. Do tego bohaterka jest pod ostrzałem otoczenia, które wie lepiej i czuje potrzebę podzielenia się swoją oceną jej zachowania. Codzienna opieka i przebywanie w rodzinnym domu to czas powracających wspomnień, odkrywania, że przepracowane na terapiach emocje potrafią wrócić. Oczami bohaterki widzimy, w jaki sposób matka podcinała jej skrzydła, niszczyła każdego dnia. Emocje z dzieciństwa powracają, a codzienność utrudnia zachowanie partnera Nataszy, który w zderzeniu z chorobą pokazuje swoją prawdziwą twarz. Niepowodzeniu w życiu osobistym towarzyszy porażka w pracy, bo nie da się godzić pracy zawodowej z całodobową opieką. Pozostawiona bez oszczędności, pieniędzy, wsparcia i możliwości zarabiania czuje się jak w potrzasku. Czy będzie mogła liczyć na zmianę losu? Co przyniesie jej opieka nad toksyczną matką?
Anna Sakowicz fantastycznie nakreśliła problemy, z jakimi mierzą się opiekunowie osób z niepełnosprawnościami. Nie ma tu znieczulicy w postaci „pełno jest takich osób” (chociaż to prawda) tylko pokazanie problemów jednostki, potraktowanie poważnie sytuacji, w jakiej jest postawiona oraz ukazanie bolączek systemu i patologicznych zachowań społeczeństwa. Opiekująca się matką z alzheimerem bohaterka staje wyczulona na wszelkie symptomy tej choroby w otoczeniu. Dostrzega to, czego inni przechodnie nie widzą. Pisarka w ten sposób uświadamia jak bardzo osoby opiekujące stają się wrażliwi na różne cechy. Do tego wprowadza nad do świata idealizowania niepełnosprawności, tego jakie emocje budzi takie pokazywanie w osobach skazanych na opiekę. Anna Sakowicz wprowadzając nas do świata niepełnosprawności pokazuje go bez kolorowania, przekłamywania, że wystarczy cudowny lek i wszystko będzie dobrze.
„Moja matka pestka” była dla mnie lekturą równie poruszającą jak „W sieci”. Tematyka inna, ale ogrom emocji ten sam. Po tę książkę powinien sięgnąć każdy. Ta powieść powinna być punktem wyjścia do debaty dotyczącej zmian przepisów.
Zapraszam na stronę wydawcy



Beata Znojkowa "Białe kwiaty czarnego bzu"


Wyjazd poza Polskę za pracą kojarzy nam się z nowymi możliwościami, większą szansą na dobry zarobek, trampoliną pozwalającą odbić się od dna. Zapominamy o tym, jakim wyzwaniem może być emigracja zarobkowa, jak wielu oszustów można trafić na swojej drodze, jak dużo niebezpieczeństw nas czeka oraz z jak fatalne warunki mieszkaniowe będą naszą codziennością. Problem emigracji w swojej książce „Białe kwiaty czarnego bzu: porusza Beata Znojkowa.
Na początku książki poznajemy historię trzech kobiet. Obserwując ich codzienność dowiemy się, co zmotywowało je do wyjazdu, w jaki sposób trafiły na propozycję pracy w Wiedniu oraz śledzimy przebieg podróży. Każda z bohaterek jest w innym wieku, z innego środowiska, dla każdej wyjazd to szansa. Mamy tu ofiarę przemocy i alkoholizmu, która po uporządkowaniu spraw w sądzie postanawia zawalczyć o lepsze jutro dla dzieci, mamy kobietę wykształconą, dla której wyjazd ma być odskocznią i możliwością łatwego zarobienia większej sumy pieniędzy oraz jest młoda matka i mężatka, która czuje się uwięziona w przypisanej jej roli. Każda z bohaterek musiała wyrzec się swoich zainteresowań w imię ambicji męża lub z powodu jego uzależnienia. Wyjazd może dać im szansę na uwolnienie się od codzienności, przemeblowaniu ról społecznych oraz możliwość otarcia się o zainteresowania, a czasami zdobycia zawodu. Każda ma określoną wizję swojej pracy, oczekiwania, które bardzo szybko rozwiewa zderzenie z brutalną rzeczywistością pełną oszustów, pomówień, pracy mijającej się z kwalifikacjami, przepełnionymi mieszkaniami, w których każdy metr podłogi jest wykorzystany. Śledzimy tu zagmatwane losy kobiet, których przypadek krzyżuje drogi i trafiają do jednego pokoju. Widzimy ich wzajemny stosunek do siebie, zabiegi wokół próby przetrwania oraz stajemy się świadkami szukania alternatywnych dróg. Obserwujemy też życie Polonii podzielonej na różnorodne klasy, wśród których robotnice sezonowe znajdują się na samym dnie hierarchii.
„Białe kwiaty czarnego bzu” całkowicie mnie pochłonęły. Beata Znojkowa stworzyła świetną historię emigrujących kobiet i wplotła w nie wiele problemów społecznych. Na plan pierwszy wysuwa się przemoc fizyczna, psychiczna i ekonomiczna w domu alkoholika. Zobaczymy szybko dorastające dzieci, które wspierają matkę w uwalnianiu się od męża sprzedającego wszystkie domowe sprzęty. Inną motywuje możliwość otarcia się o luksus, eleganckie stroje, a trzecia wyjeżdża pod pretekstem zarobienia pieniędzy na dom i możliwość uwolnienia się od życia na garnuszku teściów. Każda w pewien sposób jest ambitna, ale zderzenie z brutalną rzeczywistością popycha do obrania zaskakujących dróg.
Pojawia się tu też problem wyłudzania pieniędzy, oszukiwania, życia w złych warunkach, nielegalnej imigracji. Wszystko w klimacie lat 80. XX wieku, kiedy rajstopy były luksusem, a paczka kawy najlepszym prezentem. Beata Znojkowa przenosi nas w czasie i przestrzeni, pokazuje jak ludzie radzili sobie bez telefonów komórkowych i mediów społecznościowych. W tle nie zabraknie ludzi starszych, chorych, mieszanki kulturowej wśród osób pracujących na najniższych stanowiskach oraz zależności od całkowicie obcych osób. Do tego pisarka podsuwa nam klimat miasta, w którym za pięknymi elewacjami kryją się rudery pełne ludzi przyjeżdżający tu w poszukiwaniu lepszego jutra, a znajdujący całe mnóstwo wyzwań.
Beata Znojkowa podsuwa czytelnikom wciągającą i poruszającą historię kobiet mierzących się z wyzwaniami oraz dystansujących do swojej codzienności. To w Wiedniu w obliczu trudności mogą poszukiwać siebie i wyznaczać sobie cele oraz dojrzeć do realizowania własnych planów. Próba podążania za społecznymi oczekiwaniami, nadmierne zaufanie zawsze kończy się tu źle. Emigracja staje się tu prawdziwą szkołą życia. Co przyniesie bohaterkom ta nauka?
„Białe kwiaty czarnego bzu” Beaty Znojkowej polecam osobom lubiącym książki obyczajowe oraz sięgających po powieści historyczne. Tu przeniesienie się do lat 80. XX wieku jest pewnego rodzaju podróżom w czasie i przybliżeniem realiów w jakich czterdzieści lat temu żyli ludzie.
Zapraszam na stronę wydawcy



Elżbieta Ceglerek "Tylko w Twoim Lustrze"


„Czasami w życiu spotykasz osobę, którą natychmiast chcesz wziąć za rękę i uciec z nią gdziekolwiek. I nieważne gdzie, byle z nią. Nie ma znaczenia, że nie znacie się zbyt dobrze. Nie musisz nikogo słuchać, stać w miejscu i zastanawiać się, co z tego wyniknie. Musisz tylko wpaść w tę miłość i się zatopić bez reszty”.
Miłość potrafi zaślepić. Druga osoba wydaje się wówczas chodzącym ideałem. Staramy się nie widzieć wad, złego wpływu, braku zaangażowania oraz toksycznych zachowań. Liczy się każda chwila miło spędzona z ukochanym. Intuicja podpowiadająca, że nie jest to dobry wybór jest zagłuszana przez wielkie uczucie. Właśnie w takiej sytuacji jest bohaterka książki Elżbiety Ceglarek „Tylko w Twoim lustrze”.
Do historii Eweliny wchodzimy w wiosenny deszczowy poranek. Spędzona z ukochanym noc powinna ją cieszyć. Jednak młoda kobieta wyczuwa w zachowaniu chłopaka coś nieszczerego, dostrzega jego brak zaangażowania, uświadamia sobie, że jest tą stroną, która zawsze idzie na kompromis, a jej partner ciągle nie jest gotowy na poważniejsze deklaracje i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie. To uczucie zostaje zepchnięte na dalszy plan i wkraczamy do jej codzienności, w której stara się spełnić marzenia. Droga jest trudna i wymaga zaangażowania w pracę, godzenia jej ze studiami. Wszystko w imię lepszego jutra.
Równolegle śledzimy życie jej ukochanego, Norberta, będącego studentem prawa. Mężczyzna stara się być samodzielny. Wynajem mieszkania, praca, studia dają mu pewnego rodzaju namiastkę samodzielności, pozwalają na uwalnianie się od rodziców. Jednak dążenie do niezależności kręci się wokół spełniania zachcianek, braku odpowiedzialności, bawieniu się cudzymi emocjami i korzystania z okazji. Norbert jest typem don juana, któremu bardzo odpowiada beztroskie życie z przygodnymi partnerkami i brakiem zobowiązań wobec dziewczyny. Z jednej strony potrafi być odpowiedzialnym pracownikiem, a z drugiej jest dużym dzieckiem bawiącym się z związki. Stosunek matki do jego dziewczyny jest mu w pewien sposób na rękę. Dzięki temu nie musi niczego deklarować, może ukrywać się ze związkiem i spotykać z innymi kobietami.
W tle pojawia się też apodyktyczna matka, dobrze usytuowani rodzice. Rodzicielka chce, aby jedynak miał łatwiejszy start. Z tego powodu planuje mu ślub z córką znajomych. Posiadający kancelarię przyszli teściowie będą świetnym wsparciem w karierze. Niechęć Norberta trwa jednak do czasu, kiedy w jego życiu pojawia się niespodzianka: Ewelina jest w ciąży. Mężczyzna postanawia wyprzeć się dziecka i ucieka z kraju, aby związać się z wybraną przez matkę kandydatką.
Ten początek to świetne zarysowanie sytuacji, w jakiej znajduje się przyszła samotna matka. Ewelina musi pogodzić się z rozstaniem, nowym wyzwaniem, poukładać życie na nowo. Z małym dzieckiem, które ma niedługo przyjść na świat zwyczajne czynności mogą ją przerosnąć. Wtedy odkrywa jak niesamowicie ważne jest wsparcie społeczne, zaangażowanie bliskich. Tylko w ten sposób może na nowo poukładać życie.
„Tylko w Twoim lustrze” Elżbiety Ceglarek to opowieść o odpowiedzialności, ale też o relacjach międzyludzkich, życzliwości, otwarciu, pomaganiu. Widzimy tu bohaterkę, która może stawić czoła trudom tylko dzięki osobom z jej otoczenia. Pisarka podsuwa czytelnikom bardzo życiową historię z przewidywalnym scenariuszem: kiedy życie zaczyna się komplikować on ucieka i wyrzeka się dziecka. Jego bliskie otoczenie pomaga mu w tym. Kobieta może liczyć tylko na siebie i swoją rodzinę. Obserwujemy jej załamanie, szarpanie się z wyzwaniami. Do tego zobaczymy, jaki stosunek do wszystkiego ma młody mężczyzna, który ucieczkę przed odpowiedzialnością usprawiedliwia spełnianiem życzeń matki. Co bohaterom przyniesie los? Czy wybieranie łatwiejszej drogi popłaci Norbertowi? Na kogo będzie mogła liczyć Ewelina? Jak ułoży sobie życie?
Elżbieta Ceglarek z jednej strony wykreowała pozornie naiwną i delikatną kobietę. To jednak pozory. Ewelina to bohaterka potrafiąca bezgranicznie kochać i ufać, ale swojego życia nie opiera na ambicjach ukochanego. Potrafi samodzielnie wyznaczać sobie cele i z tego powodu podejmuje się pracy oraz studiuje hotelarstwo. Opowiedziana przez pisarkę historia przypomina nam jak niesamowicie zagmatwane potrafią być ludzkie ścieżki i jak bardzo ważna jest otwartość oraz elastyczność, chęć niesienia innym pomocy, bo nigdy nie wiemy, kiedy my będziemy potrzebowali takie wsparcie. Akcja bazuje tu na zderzeniu przeciwieństw: ona podchodzi do życia bardzo poważnie, a on jest typem człowieka chcącego cieszyć się chwilą, unikać jakiejkolwiek odpowiedzialności. Niby wyprowadził się z rodzinnego domu, ale nadal jest syneczkiem mamusi, nie potrafi odciąć się od jej wpływu i za każdą złą decyzję odpowiedzialność zrzuca na matkę, czyli jeszcze nie potrafi dorosnąć do ponoszenia odpowiedzialności za własne czyny. Dopiero zderzenie się z zachowaniem takim jak jego własne ma szansę zmienić swoje zachowanie. Czy to mu się uda? Czy da się naprawić błędy?
„Tylko w Twoim lustrze” Elżbiety Ceglarek to lekka i bardzo pozytywna oraz motywująca opowieść o relacjach międzyludzkich, dawaniu i otrzymywaniu wsparcia. Autorka pokazuje jak bardzo ważne są relacje społeczne.
Zapraszam na stronę wydawcy



czwartek, 16 maja 2024

Piotr Brencz "Pożycie"


W kontakcie z innym człowiekiem możemy zatracić siebie. Dopiero samotność, nieobecność bliskich sprawiają, że zaczynamy dostrzegać jak bardzo jesteśmy uzależnieni od innych, jak niesamowicie wielką mamy potrzebę bycia z kimś i przy kimś. Zatapianie się we własnych myślach przynosi zaskakujące wnioski. O problemie zderzania się ze sobą, swoimi potrzebami i braku umiejętności wyznaczenia sobie celów oraz nieumiejętności zdyscyplinowania się są książki Piotra Brencza. W „Pętliczku” przyglądaliśmy się dążeniom bohatera do wyrwania się z rutyny. Chwila samotności pozwoliła mu na dostrzeżenie zabójczej rutyny, uświadomienia sobie jak bardzo poukładane i nastawione na konsumpcjonizm jest jego życie. Próba wyrwania się ze schematu przy użyciu alkoholu niestety nie przynosi dobrych rezultatów. Podobnie jest w „Pożyciu”, w którym opuszczony przez partnerkę mężczyzna próbuje zmierzyć się z samotnością i codziennymi wyzwaniami. Sięgnięcie po alkohol okazuje się drogą w przepaść. Zamiast pracować, spotykać się z ludźmi, z którymi może stworzyć pozytywne relacje oddaje się upijaniu, zapijaniu smutku, daje się porwać wirowi imprez z podobnymi frustratami. Na końcu drogi jest samotne siedzenie z piwkiem na murku, bycie lokalnym żulem. Czy tą drogą będzie podążał?
„… Był przywiązany do błahych rzeczy, do tego osadu życia, tak jak był przywiązany do Honoraty…”
„Pożycie” to historia samotności, wypalenia uczuć, rozpadu związku, nieumiejętności znalezienia się w świecie. Czytając tę książkę traktowałam ją troszkę jak kontynuację „Pętliczka”, więc obraz rozstania rozszerzyłam właśnie o epizody upijania się i rozstania właśnie z powodu alkoholizmu. Jednak jest to całkowicie autonomiczna powieść podsuwająca nieco inny temat niż próby ucieczki od rutyny i wpadanie w kolejne. Tu akcja toczy się wokół wspominania, próby radzenia sobie z bycia samotnym, poczuciem opuszczenia, przekonaniem o porażce. Te emocje sprawiają, że wykreowany przez Piotra Brencza bohater ucieka od przygniatającej go rzeczywistości. Z jego punktu widzenia obserwujemy jak trudne jest życie w pojedynkę. Dwupokojowe mieszkanie okazuje się nie tyle na wyrost, co za drogie. Trzeba zmienić miejsce zamieszkania. Tanie lokale to obskurne i ciasne kawalerki, w których remont był robiony jeszcze przed narodzinami bohatera. Zamieszkanie w ciasnym, śmierdzącym i brzydkim mieszkaniu staje się pewnego rodzaju metaforom tego, co dzieje się z życiem pierwszoosobowego narratora. Nagle szerokie grono znajomych kurczy się, a ci, którzy chcą utrzymywać kontakt boją się opowiadać o jego byłej partnerce. Zafiksowanie na próbie śledzenia ukochanej, która w ciągu kilku miesięcy zdążyła ułożyć sobie życie.
Piotr Brencz podsuwa nam obraz męskiej postaci, która nie potrafi odnaleźć się w życiu. Mężczyźni pokazani są jako osoby słabe, ulegające emocjom, zagubione w świecie, w którym kobiety wiedzą, czego chcą i nie boją się do tego dążyć i przestają ciągnąć za sobą balast w postaci słabo zorganizowanego partnera. To poczucie porażki, żal są emocjami dominującymi w „Pożyciu”. Nie brakuje tu sentymentalnych wspomnień, zastanawiania się, gdzie byłby obecnie, gdyby nie doszło do rozstania. Bohater jest tu postacią, która nie może się pogodzić, że rzeczywistość, do której się przyzwyczaił przestała istnieć. Można by oczekiwać, że będzie tęsknił za ukochaną, wzdychał za nią. Zamiast tego mamy skupienie na sobie, swoim stosunku do pustego mieszkania i pozostawionych w nim śladów po wspólnej przeszłości. „Pożycie” jest tu czymś w rodzaju kroniki z doświadczania osobistej katastrofy. Śledzimy kolejne stopnie upadku głównego bohatera mającego poczucie uwięzienia w pętli. Każda próba kończy się źle, za każdym razem sięga po złe narzędzia. Wszystko, co robi, aby zacząć żyć inaczej i na nowo okazuje się błędną drogą, w której życie mieści się w kilku niebieskich workach zawierających dorobek całego życia. Nowe miejsce z rzeczami pamiętającymi PRL to przestrzeń, w której może na nowo wszystko poukładać i zaplanować, przyzwyczaić się do życia w pojedynkę, wyznaczyć cele. To jednak mu nie wychodzi. Łaknie towarzystwa, a jedyne, na jakie może liczyć to takie z zapitą twarzą dawnych kumpli lub nowo poznanych osób. Zamiast iść do przodu „jest na jakiejś dziwnej pauzie”, a  w tle pojawia się wizja przyszłości bliskiej codzienności pijaka wysiadującego na murkach. Czy w świecie, w którym każdy żyje własnymi problemami jest szansa na pomoc?
Piotr Brencz w ciekawy sposób pokazuje kolejne etapy żałoby po związku, wychodzenia z poczucia zagubienia, łapania się codzienności. Jego bohater jest kwintesencją antybohatera. Mimo nieudolności, nieporadności widzimy obraz człowieka podnoszącego się, poszukującego sens i znajdującego go w relacji z drugim człowiekiem. Autor podsuwa nam tu obraz człowieka społecznego, który wyrwany na chwilę z relacji traci grunt pod nogami. Uświadamia też jak bardzo pętle znajomości zależą od powiązań, tego jak wyglądają mikrorelacje, czyli jak kształtują się związki.
Zapraszam na stronę wydawcy



sobota, 11 maja 2024

Laurence Gillot "Mój pierwszy komiks 5+. Mały Ptyś i Bill. Domki. Tom 3" il. Jose Luis Munuera


Inspiracją do „Małego Ptysia i Billa” jest kultowy
„Ptyś i Bill” autorstwa Jeana Robego wykorzystującego postać dziecka i towarzyszącego mu psa jako siłę napędową akcji uchwyconej w etiudach. Każdy tom ma temat przewodni, ale najważniejszym motywem jest tu ciągła nauka, ciekawość świata, eksperymentowanie, przesuwanie granic. W tle mamy przeciętną rodzinę z połowy XX wieku, czyli troszkę konserwatywną, nie mającą do dyspozycji najnowszych urządzeń. Można powiedzieć, że są to obrazki z dzieciństwa naszych rodziców, czyli dziadków naszych dzieci i w ten sposób zbudować most między pokoleniami. Powstająca od 1959 roku seria początkowo oparta była na opowiadaniach Maurice’a Rosy, ale Jean Roba z czasem nabrał samodzielności i dzięki temu stał się zarówno rysownikiem jak i autorem większości tekstów zawartych w komiksie o dość specyficznym klimacie. Dlaczego nietypowym? Ze względu na to, jak dziś widzi się dzieciństwo, a jak ono wyglądało ponad 60 lat temu. Nie znaczy oczywiście, że będzie tu bicie dzieci. Co to to nie! Raczej w pierwszych tomach brak telefonów komórkowych, tabletów, komputerów, a życie rodzinne będzie pokazanie przez pryzmat przygód dziecka i jego relacji ze zwierzętami oraz rodzicami. Do tego jest mama, która buntuje się przeciwko traktowaniu jej jako rodzinnej darmowej siły roboczej, ale w wielu opowieściach zobaczymy jak wiele zmian zaszło od pokolenia kobiet, do których należała jej mama, czyli babcia Ptysia. Duży nacisk położono tu na pokazanie, że każde pokolenie żyje nieco inaczej, ale mimo tego wiele ich łączy. W całym cyklu najważniejsza jest relacja dziecka z psem. Pozostałe rzeczy są pokazane na marginesie i przy okazji opowiadania o dziecięcych i psich przygodach. W komiksach Ptyś to kilkuletni uczeń, który nie potrzebuje już ciągłego pilnowania przez rodziców i dzięki temu może przeżywać naprawdę niezwykłe i fascynujące przygody. Zwłaszcza, że ma takich pomocników jak Bill i Caroline. Przygody i więzi we wszystkich tomach się nie zmienią, ale obserwujemy powolne wkraczanie technologii i zdecydowanie daleko jej do tego, czym dysponujemy obecnie. W każdym zeszycie znajdziemy trzy komiksy z tematami przewodnimi.
Podobnie jest w pracach kontynuatorów. „Mały Ptyś i Bill” to historie skierowane dla młodych czytelników, którzy zaczynają stawiać pierwsze kroki w samodzielnym czytaniu. Wydawany przez Wydawnictwo Egmont komiks w ramach serii „Mój pierwszy komiks” zawiera opowieści o ciekawskim kilkulatku, który chce się uczyć nowych rzeczy. Laurence Gillot i Jose Luis Munera świetnie oddają klimat opowieści wykreowanych przez Jaena Robę. Tom jest czymś w stylu pojedynczej etiudy. Na jednej stronie znajdziemy tu jedną lub dwie scenki. Do tego jak w innych publikacjach dla najmłodszych mamy tu bazowanie na ilustracji. Tekst tylko dopełnia to, co czytelnik może zobaczyć na obrazku, a czasami domyślić się. Do polskich czytelników trafiły już trzy tomy: „Smażenie naleśników”, „Indiańska gwiazdka” i „Domki”. Każda z historii uświadomi nam, że nawet prozaiczne czynności mogą być wielkimi wyzwaniami  i przygodą dla naszych dzieci. Wchodzimy tu do świata, w którym Ptyś chce się uczyć kolejnych rzeczy, eksperymentować, doświadczać, współuczestniczyć w czynnościach dorosłych oraz bawić się i budować z rodzicami więź. Dużym plusem jest tu odkurzenie komiksów Jeana Roby i pokazanie ojca w nieco współczesnej szacie, czyli także zajmującego się synem, przygotowującego posiłki, zabierającego na wycieczki. Autor zastosował w tych historiach proste chwyty z komedii oraz sięganie po stereotypy.
„Domki” to opowieść o wyprawie na ryby. Tata Ptysia boi się, że nie może jechać na ryby, bo się rozpadało, ale na szczęście chłopiec bawi się w domek, który zrobił z płaszcza i parasola. Taka konstrukcja sprawi, że będą mogli miło spędzić czas, przeżyć wspólnie przygodę, a Bill będzie miał okazję poganiać ptaki. Zakończenie historii też jest urocze, bo ojciec i syn przywożą mamie zamiast ryby do smażenia kwiaty.
„Ptyś i Bill” („Boule et Bill”) na początku ukazywał się w belgijskim magazynie „Spirou”. Debiut Jeana Roby, który do tej pory wyłącznie tworzył ilustracje do magazynu i pomagał innym autorom był mini-opowieściami zawierającymi 32 strony w czasopiśmie. Ta niewielka rzecz miała wielkie znaczenie w życiu rysownika, który już niedługo stał się autorem własnej, powoli rozrastającej się serii, której kontynuację przekazał Laurentowi Verronowi, swojemu uczniowi i współpracownikowi, z którym złączyło go wysłane przez młodego artystę portfolio z karykaturami i kilkoma komiksami. Opowiadam Wam o tym wszystkim, ponieważ jest to ważne ze względu na to, że pierwszy tom „Ptysia i Billa” zawiera gagi Roby i jego współpracownika, a drugi to wynik samodzielnej pracy artysty. Kolejne tomy ukazujące się w Wydawnictwie Egmont to zarówno samodzielne prace Jeana Roby, jak i wynik współprac, dzięki czemu są nieco odświeżone, zawierają znane dzieciom elementy jak ajfony, tablety, laptopy, elektryczne zabawki. „Mały Ptyś i Bill” to z kolei dzieło kontynuatorów, którzy odmładzają bohatera i dostosowują postać zarówno do młodszych czytelników, jak i współcześniejszych czasów. Ojciec nie jest już taki fajtłapowaty i potrafi nie tylko zająć się dzieckiem, ale też całkiem nieźle radzi sobie w kuchni. Mało tego: potrafi zrobić te dwie rzeczy na raz, czego w opowieściach Roby nie ma. Jest to bardzo dobra zmiana, bo pozwala na odejście od niepełnosprawności społecznej mężczyzn, którzy sobie w domu nie radzą.
O ile w tomach stworzonych przez Robę Ptyś miał około siedmiu lat tu mamy bohatera w nieokreślonym wieku, ale zdecydowanie przypomina zafascynowanego eksperymentowaniem kilkulatka, który uczy się od ojca. I jest to także nauka gotowania, zabawy w Indian czy wyprawy na ryby. Na pierwszym planie pojawia się tu relacja chłopca i jego ojca. Mama zwykle jest gdzieś w tle i dołącza do nich po skończonej zabawie lub przygodzie. Podoba mi się tu otwartość na dziecięcy zapał uczestniczenia w pracy dorosłych.
Kontynuatorzy doskonale weszli w stylistykę opowieści i to nie tylko za pomocą ilustracji, ale też historii uświadamiających nam, że codzienność może być okraszona sporą dawką humoru. Świetnie oddano też ilustracje i kolorystykę pierwowzorów. Autorzy dobrze operują scenkami, w których przechodzenie od kadru do kadru nadaje tempo akcji i pozwala rozeznać się w akcji. Niewielka ilość tekstu w dialogach dopełnia całość.
Zapraszam na stronę wydawcy







czwartek, 9 maja 2024

Pierwszy majowy stosik


Jak mantrę powtarzałam, że jestem jak skała: żadna bakteria i wirus się mnie nie łapie. No, ale woda drąży skałę, a mnie dopadła angina przywleczona przez dziecko. Dawno mnie tak nie ścięło. Nawet nie dałam rady czytać. Baaa, nawet seriali nie potrafiłam oglądać. Plus taki, że córkę też ścięło i nie domagała się czytania na głos. Powoli dochodzimy do siebie, stosik wciągnęłyśmy, ale nadal tkwimy w domu ospałe jak muchy po muchozolu.
A jak u nas wygląda stosik? Pełno w nim różności.
Na samej górze "Mały Ptyś i Bill" Gillota i Munuera, którzy zainspirowali się komiksami Jeana Roby. To już kolejny tom podsuwający nam przygody w formie komiksu dla najmłodszych. Tym razem ojciec, syn i pies wyprawiają się na ryby. Przygoda kończy się zaskakująco.
"Żmija" Joanny Lato to mroczna opowieść o pozorach, obsesji i żądzy krwi.
"Białe kwiaty czarnego bzu" Beaty Znojkowej przenoszą nas do Wiednia w latach 80 XX wieku. Emigracja za lepszym jutrem okaże się walką o przetrwanie.
"Przygody dawnego wojaka Szwejka po wojnach światowych. Tom 2" Jerzego Rzepki -Leszczyńskiego to kolejne pełne humoru spotkanie. Tym razem zderzamy się z przerysowanym stanem wojennym, pokazaniem wyzwań, jakim ludzie musieli stawiać czoło. Jednak Szwejk okaże się sprytnym i przedsiębiorczym bohaterem.
Piotr Brencz w "Pożyciu" zabiera nas do świata bohatera przeżywającego żałobę po rozstaniu z ukochaną. Śledzimy jego upadki. Sporo tu zapijania smutku, porównywania się z innymi, zagubienia.
Marta Waksmundzka w "Litopsy" porusza trudny problem chorób starczych. Młody, przebojowy bohater pracujący jako ceniony architekt zostaje zmuszony do wolontariatu w domu opieki. To doświadczenie odciśnie na nim piętno.
Łukasz Kucharski w "Cenie odkupienia" oraz w "Kwestii wiary" zabiera nas do świata słowiańskich wierzeń.
Blake Crouch w "Upgrande" sięga po nietzscheański motyw nadczłowieka. Akcja umiejscowiona w przyszłości, w której naukowcy wiedzą, w jaki sposób modyfikować geny. Nie zawsze przynosi to oczekiwany efekt i z tego powodu eksperymenty są zakazane, ale istnieją jednostki, które w imię postępu gotowe są na wiele.
Agnieszka Kobus-Zawojska z pomocą Mateusza Ligęzy w "Moim wyścigu z depresją" dzieli się swoimi doświadczeniami z podstępną chorobą.
Magdalena Zarębska w "Projekcie Breslau" pomaga lepiej poznać Wrocław. Razem z młodymi bohaterami odbywamy podróże w czasie. Obserwujemy kampanię napoleońską, przypomina uroczyste wjazdy monarchów do Wrocławia, kryształową noc, porusza temat wojny oraz pokazuje życie w powojennym mieście.
Elżbieta Ceglarek podsuwa nam historię o błędach i szukaniu swojego miejsca. "Tylko w Twoim lustrze" to opowieść o zdradzonej i porzuconej kobiecie, która musi pogodzić samotne macierzyństwo z dążeniem do spełnienia marzeń.
Trudny temat przemocy psychicznej i fizycznej oraz choroby w starszym wieku znajdziemy w książce Anny Sakowicz "Moja matka pestka". Jak dla mnie rewelacyjnie pokazana choroba i problem zmagania się z doświadczeniami z dzieciństwa oraz ocenami otoczenia.
"Krew wilka" Agnieszki Mieli to trzeci tom Dzieci Starych Bogów, czyli przychodzi czas na rozwiązanie zagadek z przeszłości, ułożenia w całość tajemnic oraz wybrania nowej drogi.
"Kraina nieczytania" Magdaleny Zarębskiej to ciekawa historia dla najmłodszych. Pisarka zabiera dzieci do świat skrzata Literki pokazującego dwójce bohaterów, dlaczego warto sięgać po książki.
"Książę Śnieżnych Kotów" Diny Norlund to pod płaszczykiem historii o kotach komiks o działaniu propagandy i przekłamaniu historii.
Dalej mamy "Księgę dżungli" w dwóch wersjach. Pierwsza nawiązuje do filmu animowanego Disneya, a druga to komiksowa adaptacja Djiana i TieKo. Jedna z dużą dawką humoru, zabawnego pokazania bohaterów, a druga poważna, podsuwające wiele społecznych bolączek. W podobnej konwencji jest komiksowa adaptacja "Quo vadis". Patrice Buendia i Cafu świetnie oddali klimat książki Sienkiewicza.
Z seriali na Netflixie intensywnie śledzimy losy bohaterek "Firefly Lane". Mamy też na swoim koncie powrót do "Serii niefortunnych zdarzeń", których córka stała si wielką fanką. Mi podobała się też historia o "Doktor Cha". To inspirująca opowieść o kobiecie, która po latach zajmowania się domem postanawia zawalczyć o siebie i swoje marzenia. Podoba mi się pokazanie, że wartość kobiety tkwi w niej samej, a nie w tym, w jakie męskie ramiona wpada.
A co Wy czytacie? Jakie książki, komiksy i seriale polecacie?






















poniedziałek, 6 maja 2024

Wojciech Wójcik "Jęk zamykanych bram"


Dla wielu młodych ludzi wyjazd do wielkiego miasta jest szansą na lepsze życie, bezpieczniejszy start, jakąkolwiek pracę. Codzienna gonitwa, szarpanie się z codziennością sprawia, że wizja łatwego zarobku może kusić. Młodzi ludzie bardzo szybko mogą wpaść w sidła mafii, dla której będą pracować swoim ciałem jako osoby świadczące usługi seksualne, handlarze narkotyków lub ochraniarze ściągający haracze, czyściciele kamienic. Uwikłanie się w interesy grup przestępczych to wystawienie się na odstrzał. Pierwsze powodzenia i zachłyśnięcie się lepszą sytuacją finansową to złudzenie działające bardzo krótko. Z takim problemem mierzą się bohaterzy książki Wojciecha Wójcika „Jęk zamykanych bram”.
Historię otwiera pokazanie trzech głównych bohaterów: kelnerki w modnym klubie „Trzynastka”, były policjant pracujący do właściciela znanego warszawskiego lokalu i lekarka czująca wyrzuty sumienia związane z zaniedbaniem obowiązków. Już na pierwszych stronach zderzamy się z pierwszą tragedią: Arek Maj pracujący jako ochroniarz zostaje pobity i trafia do szpitala. Tam pilnowany przez pracowników jego szefa zostaje zabity. Zgon staje się pretekstem do prowadzenia śledztwa. Każdy ma swój powód, aby dowiedzieć się kim tak naprawdę był Arek Maj, czego boi się Mecenas, w którego klubie pracował, kim są jego bliscy. Edyta, młodziutka kelnerka, rusza z misją oddania jego bliskim pieniędzy, które przekazał jej tuż przed śmiercią, Mateusz Krysiak rusza śladem ofiary na zlecenie pracodawcy, a lekarka z powodu wyrzutów sumienia i rozstroju nerwowego wywołanego zabójstwem chce osobiści przekazać bliskim jej pacjenta informację o śmierci. Każdy odkryty trop wydaje się ślepą uliczką. Arek Maj okazuje się człowiekiem-widmem zostawiającym za sobą zgliszcza: szkoły, do których chodził spłonęły, miejsce, w którym pracował zlikwidowano. Tylko warszawski Orlik jeszcze funkcjonuje. Co kryje się za tajemnicami? Kim był tajemniczy ochroniarz? Jakie tajemnice kryją w sobie mieszkania znajdujące się w kamienicy, w której mieści się „Trzynastka”? Dlaczego ochroniarz musiał umrzeć? Co grozi jego bliskim?
Wojciech Wójcik w „Jęku zamykanych bram” stosuje retrospekcje pozwalające lepiej zrozumieć aktualne wydarzenia. Do tego tradycyjnie porusza wiele ważnych problemów społecznych takich jak prostytucja, sponsoring, praca ponad siły, poświęcenie się, depresja, niepełnosprawność, samobójstwo, zabójstwa. Powieść naszpikowana jest niedomówieniami, które pod koniec lektury pięknie się uzupełniają i pozwalają zrozumieć wydarzenia, w których brali udział bohaterzy. Pisarz z wprawą stosuje grę masek. Wykreowane przez niego postaci są tajemnicze, nieuchwytne, a śledztwo prowadzone przez lekarkę, kelnerkę i byłego policjanta wyprzedza para osiłków, którzy z jakiegoś powodu chcą wytropić bliskich Arka Maja. Sam Mecenas, u którego pracuje sporo osób, ponieważ ma knajpę w Warszawie, kamienicę oraz kurort jest postacią, która wydaje się czuwać nad wydarzeniami i niczego nie zastawia ślepemu trafowi. Do tego zjawia się tam, gdzie dzieją się dziwne i niebezpieczne rzeczy. Wydaje się być tarczą przyciągającą nieszczęścia. Z powodu strachu każe zbadać, kot zabił ochroniarza jej córki i pracownika „Trzynastki”.

Wydarzenia śledzimy przyglądając się życiu bohaterów, prowadzonemu przez nich śledztwu, pojawiającym się dziwnym postaciom, podążaniu za różnymi tropami. Raz przez wydarzenia prowadzi nas Edyta, która do Warszawy przyjechała, aby pomóc bliskim, raz lekarka Andżelika mierząca się z molestowaniem, mobbingiem i seksizmem, a raz Mateusz Krysiak, który z powodu nadużyć został wydalony z policji. Bohaterzy pokazywani są przez wszechwiedzącego narratora. Jest to ciekawy zabieg, który z jednej strony pozwala na stworzenie wrażenia bliskości, a innym razem na dystansowanie się wobec sprawy i bohaterów. Przy okazji takiego zabiegu możemy zobaczyć emocje, z jakimi się mierzą, wyzwania, którym stawiają czoło, doświadczenia i traumy, jakie mają na koncie. Nie zabraknie tu też wielu chorób psychicznych: od depresji, traumy po zachowania maniakalno-obsesyjne. Do tego mamy miłość do morderców, prostytucję, fascynację badboy-ami i różnego rodzaju przemoc: od tej w grupie rówieśniczej młodych ludzi po mafie. Nie zabraknie tu też problemu układów i układzików. Do tego życie w małych społecznościach napędzają plotki.
Wojciech Wójcik z niesamowitą wprawą kreuje realia, podsuwa prawdopodobne scenariusze i utrzymuje napięcie, wprowadza nowe wątki i postaci oraz łączy to w całość z główną akcją. Świat jego bohaterów jest bardzo mały: każdy w pewien sposób jest powiązany z innymi, ale trzeba czasu, aby odkryć, w jaki sposób i co z tego wynika. Dzikus z lasu może się okazać tu osobą związaną z prowincjonalnym biznesmenem i powiązanym z szychami ze stolicy. Niepozorna brzydka kobieta poddająca się przemocy swojego partnera okaże się dawną pięknością. Los tu nikogo nie oszczędza. Książka obfituje w zwroty akcji, niespodzianki.
Fabułę mamy tu ciekawie rozbudowaną i wymagającą koncentracji, ale jednocześnie bardzo wciągającą. Historia zaczynająca się od śmierci Arka Maja okazuje się początkiem pościgu za tajemniczymi sprawcami i znikającymi bliskimi. Na pierwszym planie mamy pozornie zwykłych ludzi prowadzących śledztwa z różnych powodów. W czasie próby rozwiązania zagadki przyjrzymy się biedzie, dawnym pegieerom, zobaczymy seksizm, zajrzymy do ośrodka dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. Mamy tu biedę, mobbing oraz lokalnych mafiosów i różnego rodzaju gwiazdki. Korzenie zabójstwa w stolicy okazują się sięgać aż do mazurskiej prowincji, na której można ukryć zbrodnie. Po raz kolejny z książki Wojciecha Wójcika przebija przesłanie, że każdy na pewnym etapie zżycia popełnia wiele błędów. Najważniejsze to umieć je naprawić i dbać o relacje z bliskimi. Pokazywanie społecznych bolączek jest tu naprawdę bardzo subtelne, a z drugiej strony ważne wydarzenia mają miejsce, kiedy jest ciemno, pochmurno, zimno, okoliczna przyroda nie sprzyja spotkaniom. Bohaterzy wydają się też pamiętać o niedawnych obostrzeniach pandemicznych. Pisarz świetnie oddaje ten klimat poczucia zagrożenia, irracjonalnych zachowań oraz wynikającej z nich agresji.
„Jęk zamykanych bram” to kolejna świetna książka Wojciecha Wójcika.
Zapraszam na stronę wydawcy







Ewa Podleś "Pops i Boti uczą angielskiego": "Ubrania i pogoda" i "Części ciała i liczby"


Niesamowicie bardzo zazdroszczę dzieciom niesamowitego bogactwa ciekawych książek oraz uczenia języków obcych w przystępnej formie. Przyswajaniu słów już nie towarzyszy nudna pamięciówka, ale zabawa z formą i tekstem. Do tego może się ona odbywać w czasie rozwijania umiejętności mówienia, pojawiać się przy okazji czytania, przeglądania książek, w czasie zabawy. I taką formę przyswajania sobie języka angielskiego przez najmłodszych oferuje Wydawnictwo Nasza Księgarnia, w którego propozycjach znajdziemy dwie ciekawe serie: „Moja pierwsza encyklopedia polsko-angielska z okienkami” oraz „Pops i Boti”. W przypadku pierwszej serii mamy słownictwo ograniczające się do najbliższego otoczenia dziecka: jedna do domu, druga do miasta, a trzecia podróży. Wszystkie pozwalają na poznanie najbliższego otoczenia, podstawowego słownictwa. Piękne w tych publikacjach jest to, że mamy zarówno słowa po polsku, jak i po angielsku, więc może one służyć początkowo do poszerzania ojczystego języka, a później wprowadzania w obszar języka angielskiego. Seria „Pops i Boti uczą angielskiego” podsuwa podobny zakres słów, ale w nieco innej formie. Tym razem mamy do czynienia z formą znaną z książki „Opowiem ci, mamo, co robią psotne stwory” Ewy Podleś. Ilustratorka zabiera nas do świata stworów. Tym razem są one nieco inne. We wcześniejszej książce poznaliśmy zadziwiającą gromadkę potworów
kojarzących się różnorodnymi wadami: wścibstwem, bałaganiarstwem, uzależnieniem od urządzeń elektronicznych, zazdrością, złością, lenistwem, egoizmem, obrażaniem się, nie dbaniem o higienę, robieniem przykrych żartów, ściemnianiem, obżarstwem. To, co łączy Popsa i Botiego z „Opowiem ci, mamo, co robią psotne stwory” to pokazywanie bohaterów w ich codziennym otoczeniu, przyglądanie się ich zwyczajnym zajęciom i odkrywanie, że stwory wcale nie są straszne. Raczej śmieszne i uciążliwe, bo to przez nich ludzie się fochają, mają dookoła bałagan i nie mogą odkleić się od telefonu czy tabletu. W podobnej zabawowej konwencji ukazany jest Pops i Boti. Jeden z bohaterów jest stworem, drugi pszczołą. Razem przeżywają przygody bliskie dziecięcym doświadczeniom, a my przy okazji śledzenia ich losów przyswajamy sobie język angielski.

Każdy tom poświęcony jest innym tematom. Zawsze są to dwie uzupełniające się kategorie. W jednym tomie mamy ubrania i pogodę, w którym poznajemy różne typy ubrań, rozmiary, opowiadamy, w jaki sposób ubierać się zgodnie z panującymi warunkami atmosferycznymi, a w drugim części ciała i liczby. Na początku przyglądamy się budowie ciał, później liczymy je. W każdym tomie znajdziemy też zabawną przygodę. W jednym jesteśmy obserwatorami zakupów Popsa, a w drugim poznajemy sympatycznego robota wysłanego do lekarza z odkręconą nogą, kiedy miał udać się do mechanika.
Wielkim plusem tych publikacji jest ich solidność. W naszym domu są to ostatnio najpopularniejsze książki i zdecydowanie mają się dobrze.

Solidne, kartonowe strony sprawiają, że mamy materiał, który posłuży nam dłużej. Proste ilustracje zdecydowanie przyciągają dziecięcą uwagę. Z jednej strony proste, a z drugiej z kontrastującymi pastelowymi kolorami. Całość jak zwykle interesująca i pozostawiająca spore pole manewru zarówno dla dzieci jak i dla rodziców. Córka wchodząc do świata ubrań, liczb, części ciała, pogody oraz kolorów wykorzystywała otoczenie, aby odnaleźć elementy pokazane w publikacji. Obie książki mają w naszym domu duże powodzenie. Sprawdzą się także w czasie nauki słów po polsku, bo pracę można oprzeć na samej ilustracji.
Zapraszam na stronę wydawcy