Sławomir Kuźnicki, Kontury, Szczecin,
Bezrzecze „Forma. Fundacja Literatury im. Henryka Berezy” 2018
Poezja zawsze w pewnym sensie jest zabawą słowem,
znaczeniami, utartymi zwrotami, skojarzeniami. I właśnie to przebija z tomu
Sławomira Kuźnickiego „Kontury”, w którym już pierwszy wiersz pt. „Biegnij”
można czytać w różnych miejscach stawiając ciszę, podkreślając pewne
połączenia: „dzień jak co dzień / martwy wieczór / w martwym mieście // wychodzę
/ na ludzi / nie ma czasu // prawda jest okiem”. Każde czytanie, osobista
interpretacja nadaje utworowi innych znaczeń, co najłatwiej dostrzec w drugim
wersie, które można ubrać w sens „Wychodzę na ludzi. Nie ma czasu” lub „Wychodzę.
Na ludzi nie ma czasu”. To właśnie owo wykorzystanie wiersza wolnego do
przekazania czytelnikowi tego, co poeta „chciałby powiedzieć” i co czytelnik „może
odebrać”. Czytanie, stawianie znaków przystankowych, wyszukiwanie skojarzeń i
zaskakujących połączeń oraz skrótów myślowych to narzędzia do przemycania określonego
spojrzenia na świat, do którego nie sposób podejść z ironią i o którym nie da
się mówić bez nawiązań do kultury i istniejących w niej symbolach, znaczeniach,
dziełach. Takie podejście nie tylko od twórcy wiersza wymaga oczytania,
spostrzegawczości, umiejętności nienachalnego wplecenia motywów, ale sprawia,
że utwory stają się swoistym wyzwaniem dla czytelnika. Wchodząc w kolejne
wiersze odczuwam pewnego rodzaju strach przed niemożnością znalezienia
wszystkich sensów, a z drugiej strony radość obcowania z tekstem, który pozwoli
na dużą swobodę. Przed takim wyzwaniem stanęłam w czasie lektury tomu „Kontury”.
Samo słowo, którym nazwano zbiór wierszy także
pozostawia szerokie pole do popisu i interpretacji, ponieważ oznacza linię
obwodzącą kształt czegoś. Tym czymś w tomiku jest nasze otoczenie, najbliższy
świat, w którym wszystko zaczyna się i zdąża na południe, „wschód rozdmuchały
media/ zachód nie istnieje (każdy to wie)/ a północ to pestka”. Podmiot
liryczny w „Świnobraniu” będącym kwintesencją wyborów zwraca się do nas mówiąc „witamy
w krainie w której/ im więcej ciebie tym mniej”, bo ważne są „bóg honor
hipokryzja”. Bez tych składników nie sposób wspinać się po szczeblach drabiny,
wygrywać wyścigi, które w ostatecznym osądzie nie są ważne.
Spora ilość wierszy zapożycza tytuły od znanych
tekstów kultury. Pojawiają się rozprawy naukowe jak „O obrotach ciał
niebieskich”, utwory biblijne jak „Pieśń nad pieśniami”, czy dzieł
dramatycznych jak „Operetka”. Są też nawiązania do znanych tytułów: „Piękni
trzydziestoletni” (nawiązanie do „Pięknych dwudziestoletnich” Marka Hłasko), „Złota
czeska jesień” („Złota polska jesień” Juliana Tuwima), a także do badania ciała
jak „Badanie drugiego dna oka”. Wiersze są krótkie, oszczędne, ale jednocześnie
bardzo bogate w treści i sensy. Nakreślona wierszami rzeczywistość to świat
ludzi samotnych, zabieganych, stosujących kulturową przemoc, w której jednostka
jest ubezwłasnowolniona, mało istotna, wychowywana na opowieściach pełnych strasznych
postaci, które mają przyjść i zabrać. Zabrać od czego? Zabrać dokąd? Takie tworzące
poczucie bezsilności obrazy wyłaniają się z każdego wiersza. Człowiek – jako jednostka
– może zrobić niewiele („robi swoje”) lub nic („i będziesz trupem/ i kompletnie
cię nie będzie/ i po co ci to”).
Zrezygnowanie i wyhamowywanie, niemożność
przekroczenia granicy i obijanie się o niewidzialną ścianę to odczucia
towarzyszące czytelnikowi już od pierwszego wiersza, którego tytuł nie tyle zachęca,
co rozkazuje: „Biegnij”. I czytelnik bierze rozbieg i rozbija się ma murze
codzienności: „dzień jak co dzień / martwy wieczór / w martwym mieście”. Miało
być szybko i energicznie, miał przebijać witalizm, a pojawiła się codzienność. Bezsens
i zawieszenie skontrastowane z żywotnością, energią sprawiają, że dostrzegamy
to przytłoczenie podmiotu lirycznego, któremu ktoś każe uczestniczyć w wyścigu,
ale jak w filmie Alejandra Amenábara jest to wyścig bezsensowny, ponieważ
podmiot jest sam i nie ma, z kim się ścigać. To z kolei przywodzi na myśl eksperyment
myślowy Hilarego Putnama, w którym całość doświadczeń to samotne odbieranie
wrażeń i to nie przez ciało tylko przez mózg umieszczony w słoiku i poddawany
bodźcom elektrycznym tworzącym złudzenia obrazów i doznań. Motyw ten coraz
częściej powraca w sztuce i wydaje się obecny także i tu. Krótkie impulsy,
krótkie utwory i zwięzłość obrazów są niemal jak przebłyski świadomości
skaczące od doznania do doznania, w którym nie ma nic z hedonizmu. Bliżej w
nich do cierpienia, poczucia niesprawiedliwości, odczucia przemijania. Kolejne
przeskoki w tematach sprawiają, że uchwycono wiele tematów ważnych w życiu:
miłość, prawda, ironia, polityka, zabawa językiem, wychowanie, przyjaźń,
socjalizacja, przemoc kulturowa. Wiersze są pewnego rodzaju konturami tego, co
każdy z nas może przeżyć. Nie ma tu konkretnych doświadczeń tylko uniwersalne,
pobieżnie naszkicowane zjawiska „dla twojej wiedzy / dla mojej przyjemności”. Jaka
wypływa wiedza z takich ogólnych konturów dostrzeżonych zjawisk? Może to
odkrywanie ich i dostrzeżenie, że jednak nie jesteśmy samotni, że łączy nas coś
z Bliźnim. Czy przyjemność polega właśnie na nawiązywaniu tej nici poczucia
współdzielenia spostrzeżenia?
Tom Sławomira Kuźnickiego jest zgodnie z jego
zaleceniem oszczędny w słowa „oszczędzajcie na każdym/ niezbędnym słowie”. To
dążenie do minimalizmu sprawia, że widzimy lekki zarys i pustkę, którą on
wypełnia. Mamy wrażenie, że każdy wiersz to powściąganie żywotności i
nakierowywanie jej ku przemijaniu, odczuwaniu bólu z tego powolnego mijania,
niemożności wyzwolenia się z narzuconej roli społecznej. Pozostaje w
codzienności robić swoje. Nawet jeśli to przeszkadza w biegu, realizacji
większych ambicji, bo przecież trzeba żyć, a życie wymaga nakładów, zdobywania
środków, pokonywania życiowych przeszkód, na co warto mieć zaoszczędzone siły,
bo życie trzydziestolatka nie jest łatwe, ponieważ pojawia się w nim kredyt,
konieczność utrzymania rodziny, odpowiedzialności za siebie i innych, zmaganie
się ze samotnością, powściąganie młodzieńczych marzeń, które od czasu do czasu
dają o sobie znać: „z tym koksem / dalej po bandzie / sobie na pohybel”. I
kiedy już nabieramy rozpędu znowu zderzamy się ze ścianą codzienności, w której
bohater znów „robi swoje – / trzyma się kurczowo” i nie wychyla żyjąc w
przekonaniu, że w tej rutynie „gdzieś tam musi być głębia – / przynajmniej jej
fasada”. I czytelnik musi w tomie znaleźć głębię swojej codzienności, pochylić
się nad nią, wyciągnąć wnioski czy rutyna jest dobra.