„Seria niefortunnych zdarzeń” Lemony’ego Snicketa to historia przerysowana. Nie
ma w niej nic dobrego. Każde złe wydarzenie prowadzi do kolejnego złego i tylko
cudem udaje się bohaterom przetrwać, przeżyć zaskakujące przygody, które
przywodzą na myśl „Proces” Franza Kafki. Podobnie jak bohater czeskiej powieści
tu dzieci wpadają w nurt wydarzeń, na które nie mają wielkiego wpływu. Dryfują
ku zatraceniu, a towarzyszący im ludzie bezmyślnie wykonują polecenia, rozkazy,
poddają się sile sugestii. Cała seria jest świetną satyrą na wszystko, z czym
mamy do czynienia. Jest tu ogrom biurokracji, skupienie się na tym, co mają do
powiedzenia dorośli, odebranie głosu dzieciom. Podoba mi się w niej to, że
nawiązuje do różnorodnych powieści, w których są zarówno zamknięte społeczności
religijne z absurdalnymi przepisami, podróże podwodne, poszukiwanie
tajemniczego przedmiotu niczym świętego Grala. Nim jednak zawędrujemy z
bohaterami tak daleko trzeba zacząć tę przykrą przygodę.
„Jeżeli sami kiedyś straciliście kogoś
bardzo ważnego, to dobrze wiecie jak się czuli - a jeśli nie, to i tak nie
zdołacie sobie tego wyobrazić”.
„Przykry Początek” to pierwsza księga
opowiadająca los rodzeństwa Baudelaire: Wioletki, Klausa i Słoneczka. Poznajemy
tu bardzo inteligentne i pomysłowe dzieci, które prześladuje pech. Wszystko
zaczyna się od pożaru domu, w którym giną rodzice. Cała opowieść przesiąknięta
jest smutkiem. Nawet zwyczajny, piknikowy dzień jest przygnębiający, bo
pochmurny. Dzieci jednak widzą w tym zaletę: mają wówczas plażę wyłącznie dla
siebie. W takich warunkach mogą przeprowadzać eksperymenty, puszczać wodze
fantazji, rozwijać zainteresowania.
Na pierwszych stronach poznajemy
bohaterów, w których los wchodzimy coraz bardziej. Mamy tu 14-letnią Wioletkę
uwielbiającą wymyślać różnorodne konstrukcje, 12-letniego Klausa uwielbiającego
czytać książki i zdobywać wiedzę i Słoneczko będące niemowlakiem, ale już
przejawiające zamiłowanie do gryzienia. W wyniku pożaru stają się bezdomnymi
sierotami, które trafią do opiekują wskazanego przez pracującego w banku pana
Poe. Ten zawozi ich do najbliższego krewnego, hrabiego Olafa, o którym dzieci
nigdy nie słyszały, chociaż mieszka dość blisko nich.
Wydawałoby się, że nie będzie gorszej
wiadomości od śmierci rodziców i utraty domu. Nic bardziej mylnego. Dom, do
którego trafiają jest w fatalnym stanie. Nie tylko jest nieprzystosowany do
dzieci, ale jest zaniedbany. Najlepiej obrazowałoby go słowo ruina. Właściciel
jest antypatycznym człowiekiem dającym dzieciom całe mnóstwo obowiązków i
planujący przejęcie ich majątku.
„Gabinet gadów” zabiera nas na kolejne spotkanie z bohaterami. Wioletka, Klaus
i Słoneczko muszą dojść do siebie po kiepskich doświadczeniach w domu Hrabiego
Olafa. Tym razem ma być lepiej, rodzeństwo trafia do domu Doktora
Montgomery’ego kochającego gady na naciskiem na żmije. Dzieci będą tu miały
sporo wyzwań związanych z mieszkaniem u ekscentrycznego wujka. Poza
koniecznością znoszenia niemiłych zapachów muszą uważać na jadowitego węża. Do
tego pojawi się depczący dzieciom po piętach Hrabia Olaf zamierzający przejąć majątek
Baudelaire’ów.
Trzeci tom zabiera nas w okolice „Jeziora Łzawego”, gdzie po tragicznym
zakończeniu z poprzedniego tomu mają w końcu znaleźć bezpieczne miejsce na
ziemi i kochającą opiekunkę, którą ma być ciotka Józefina, wdowa, której
niedawno w jeziorze zginął mąż. Dzieci szybko się przekonają, że miłująca
gramatykę i niesamowicie lękliwa kobieta nie zapewni im dobrego życia.
Mieszkanie w chłodnym domu na skarpie to nie jedyne wyzwanie. W porcie zamieszka
też hrabia Olaf, który wykorzysta wszelkich możliwych sposobów, aby dobrać się
do Baudelaire’ów.
W trzecim tomie pojawią się zagadki do rozszyfrowania, wyzwania, którym trzeba
będzie stawić czoło. Do tego nie zabraknie tematu lęków i pokonywania ich.
Dzieci po raz kolejny okażą się zaradniejsze od dorosłych, którzy mają się nimi
zaopiekować.
Czwarty tom pt. „Tartak tortur” zawiera historię zamieszkania dzieci w małej
mieścinie w Tartaku Szczęsna Woń, w którym są wykorzystywane jako darmowa siła
robocza. Podobnie jest z innymi robotnikami, którzy za dach nad głową pracują
bardzo ciężko. Ich nowy opiekun jest człowiekiem, o którym niewiele wiadomo
poza tym, że lubi cygara i potrafi robić dobry interes na wyzysku i
manipulacji. Jednak to nie jest najgorsze w całej opowieści, bo poza fatalnymi
warunkami młodzi bohaterzy po raz kolejny staną oko w oko z Hrabim Olafem. Tym
razem będą musieli stawić czoło wpływowi hipnozy i wykorzystaniu nauki do złych
celów.
Muszę przyznać, że po "Serię niefortunnych zdarzeń" sięgnęłam
przypadkowo i bez przekonania, bo tytuł zdecydowanie nie zachęca. Jednak po przeczytaniu
pierwszych stron odkryłam, że rewelacyjnie czyta się je na głos, a dla mnie to
niesamowicie ważne. Do tego zwroty do czytelnika polecające odłożenie lektury
zdecydowanie zaintrygowały córkę. Po pierwszym tomie wiedziałyśmy, że będziemy
wyglądać kolejnych. Po drugim niecierpliwiłyśmy się, kiedy pojawią się kolejne
i niesamowicie bardzo się cieszę, że tym razem miałam dwa tomy od razu, jednego
dnia, bo naprawdę czyta się bardzo przyjemnie także na głos. Przez tekst się płynie.
„Gdy dzieci popadają w kłopoty, mówi się często, że dzieje się tak z powodu
niskiej samooceny. ‘Niską samoocenę’ przypisuje się dzieciom, które niezbyt
dobrze myślą o sobie. Uważają, na przykład, że są brzydkie albo nudne, albo że
nic nie umieją dobrze robić – albo wszystko naraz – i bez względu na to, czy
mają rację, czy nie mają, łatwo zrozumieć, że takie myślenie wpędza człowieka w
kłopoty. Jednak w olbrzymiej większości wypadków popadanie w kłopoty nie ma nic
wspólnego z niską samooceną. Ma znaczenie więcej wspólnego z konkretną
przyczyną kłopotów – potworem, kierowcą autobusu, skórką od banana albo kąśliwą
pszczołą – niż z tym, co człowiek myśli sam o sobie”.
Daniel Handler, piszący pod pseudonimem Lemony Snicket, wykreował rewelacyjną
opowieść, którą fantastycznie przetłumaczyła Jolanta Kozak. „Seria
niefortunnych zdarzeń" to opowieść o rodzeństwie, któremu ciągle
przytrafia się coś złego. Spotykamy się z lękami bohaterów, które są pokazane
tak jak je dzieci przeżywają. Każde wyzwanie urasta do rangi zagrożenia i
wielkiej próby, której początkiem jest strata rodziców. Seria zabiera nas w
świat dziecięcych emocji i pozwala zrozumieć, a młodych czytelników zachęca do
opowiadania o własnym punkcie widzenia, doświadczeń, które często nie są lekkie
i przyjemne, bo dzieci doznają wielu przykrych rzeczy: od mierzenia się z
przemocą rówieśniczą, przez tę, z którą mają do czynienia w domu po serwowaną
im w szkole. Wielkim plusem jest to, że bohaterzy "Serii niefortunnych
zdarzeń" nie są bierni. Wioletka, Klaus i Słoneczko, dzięki swoim zainteresowaniom,
otwartości i wykorzystywaniu wiedzy stawiają czoło przeciwnościom losu.
„Gdy człowiek jest nieszczęśliwy, często ma chęć unieszczęśliwić innych wokół
siebie, chociaż to nigdy nie pomaga”.
Teoretycznie jest to książka dla młodych
czytelników. Jednak sięgnąć może po nią każdy. Seria przyniesie wiele ciekawych
spostrzeżeń, pouczających scen. Patrzymy na swoją codzienność w krzywym
zwierciadle uwypuklającym wiele społecznych bolączek. Do tego napisana jest
takim językiem, że przez tekst niemal się mknie.
„Z bajki o Królewnie Śnieżce wynika
morał: „Nigdy nie jedz jabłek”. A z pierwszej wojny światowej wynika morał:
„Nigdy nie dokonuj zamachu na arcyksięcia Ferdynanda””.
Duże litery, ciekawe i często zabawne
spostrzeżenia zaskakują, urozmaicają akcję, nadają specyficznego tempa akcji i
sprawiają, że książkę czyta się szybko, łatwo i z zainteresowaniem. Solidna
oprawa i nieliczne szkice dopełniają całość. Bardzo zaskoczyło mnie
zaangażowanie córki w tę historię. Jest nią zachwycona.
„Frustracja to ciekawy stan emocjonalny, bo ujawnia często najgorsze cechy
osoby sfrustrowanej. Sfrustrowane niemowlę pluje jedzeniem i rozmazuje je po
stole. Sfrustrowani obywatele ścinają głowy królom i królowym, po czym
zaprowadzają demokrację”.