Dość długo zastanawiałam się czy opowiedzieć Wam moją
dzisiejszą „przygodę”. Wszelkim moim wyjściom z domu towarzyszy mała,
rozbiegana, roześmiana dziewczynka – moja córka. Jak każdy człowiek ma lepsze i
gorsze dni. Ot, takie przeciętne pogodne dwuipółletnie dziecko, które jest
przywiązane do swojego drugiego wózka, którego (mimo zużycia wielu elementów)
nie chce zamienić na inny. Na spacery nadal chodzimy z wózkiem, ponieważ
wyprawiamy się dość daleko, a i zakupy czasami trzeba mieć, gdzie włożyć. Wózek
jest w tak bardzo złym stanie, że kilka razy pracownica dyskontu o nazwie
insekta prosiła mnie o opróżnienie dolnego koszyka, by sprawdzić czy nie
ukradłam niczego. Zostawię takie oceny bez komentarza.
Dziś wyprawiłyśmy się na ogrodzony plac zabaw. Córka bawiła
się z dwójką dzieci. Biegały, kopały w piaskownicy. Mała miała łopatę i z kontenera
z plastikami wypożyczyliśmy pojemniki po jogurtach i margarynach (plus takiej
zabawki: po wyjściu z piaskownicy ląduje tam skąd ją wzięto bez noszenia),
dzięki czemu dzieci mogły zbudować górkę. Zabawa zakończyła się rysowaniem kredą
po drewnianej obudowie piaskownicy (takie pseudo ławeczki). Wszystkie rysowały
na dwóch z dziesięciu desek. Młodsze dzieci ograniczały się do robienia kresek,
kropek, starsze rysowały kwiatki, słoneczka. Takie typowe dziecięce rysunki.
Na plac zabaw przyszła pani ze synkiem i pieskiem (mimo
zakazu). Usiadła na ławce. Popatrzyła się sceptycznie na zabawę dzieci i
zaczęła krytykować wszystkie starsze osoby, które pozwalają dzieciom rysować,
bo przecież jej pies się od kredy wybrudzi… Uświadomiłam ją, że psa tam nie
powinno być, a jak się nie podoba to niech wyjdzie z psem. A pupilek w tym
czasie załatwiał swoją potrzebę fizjologiczną do pisaku, którą porządna pani
wzięła ze sobą tylko dlatego, że zagroziłam, że zwierzakiem ją wytrę (dość
płynne to było) i wepchnę jej do gardła. Nie wiem czy bardziej się przeraziła
ubrudzenia psa czy może tego, że ona go w buzi będzie miała, ale poskutkowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz