piątek, 14 marca 2014

edukacja

Dawno, dawno temu, ale nie aż tak dawno, jak się wydawało; za górami, za lasami, ale nie za morzami, chodziłam do podstawówki. Moi rodzice i dziadkowie byli średnio i słabo wykształceni. Jedni przez wojnę (dziadkowie), a drudzy przez brak wykształcenia swoich rodziców (moi rodzice). Dla nich szkoła to była świętość i wielka trudna praca. Dziadek po wojnie wolał iść do pracy niż do szkoły, bo jak sam powiedział: „Szkoła za bardzo mnie męczyła”. Byli jednak przekonani, że edukacja jest konieczna i że nauczyciel zawsze ma rację. Nigdy w domu nie usłyszałam słowa nagany na nauczycieli. Nawet jak dostałam jedynkę i naganę za podpowiadanie na sprawdzianie to wszyscy jednomyślnie stanęli po stronie nauczycielki, która nie rozumiała mojego trudnego położenia. Jako zdolna uczennica byłam średnio lubiana i nazywana klasową kujonką. Chciałam tylko, aby ktoś (oprócz osób, które ze mną siedziały w ławce na stałe) mnie troszkę więcej polubił. Pani zwykle na sprawdziany kazała paru osobom zmienić miejsca i padło też na uspołecznianego (sadzano ze mną osoby uczące się i zachowujące coraz gorzej ) przez mnie chłopaka.
Dziś podejście rodziców jest zupełnie inne. Na wywiadówkach raczą się pojawić, a jak się pojawią to nauczyciel jest winny, że dziecko: nic nie umie, ma słabe oceny, złą kondycję fizyczną, garba, bo książek za dużo, słaby wzrok z tego samego powodu, dysortografię, ponieważ każe czytać nudy, dysleksję, bo lektury za długie i kto je może zapamiętać. Na pewno nikt normalny; dysgrafię, bo nauczyciel za szybko mówi i jak można to zapisać czytelnie.
To podejście zaczęło się zmieniać, kiedy skończyłam ósmą klasę i poszłam do liceum tego samego, co  większość wykształconej rodziny (tych, którzy kontynuowali edukację na studiach). Po dwóch latach dołączyła do nas nowa fala zupełnie innych ludzi. Takich „oldskulowych”. My w klasach matematycznych mieliśmy listę lektur na tyle rozbudowaną, że później na studiach humanistycznych miałam stosunkowo łatwo. Nie buntowaliśmy się. Czasami ktoś nie przeczytał, dostał pałę i siedział cicho. Nie było dyskusji, że się nie należy, że czasu za mało, że się uwzięła, że miała okres, że mąż jej dobrze nie zrobił. Nie wymyślaliśmy też innych powodów. Nie przeczytaliśmy i nasza wina.
Nowa fala w liceum była na tyle ciekawa, że całą rodziną obserwowaliśmy zmiany elitarnego liceum w pipidówkową szkółkę dla udających inteligentnych. Zaskoczeniem było dla nas to, że można zbuntować się przeciwko wszystkim nauczycielom i zażądać od dyrektorki zmniejszenia zakresu materiału. Decydowali się na dobre liceum, a chcieli mieć jak w zawodówce.
Niestety nie jest to jednostkowy przypadek. „Zaangażowani” w wychowanie i edukację rodzice załatwiają dzieciom zwolnienia z w-fu, zaświadczenia o niesprawności intelektualnej i psychicznej (ADHD, dysortografia, dysleksja, dysgrafia i wszelkie dys), a ponad to nie chcą dzieciom zabierać dzieciństwa i do szkoły posłaliby w wieku piętnastu lat. Wcześniej obowiązkowo od urodzenia żłobki i przedszkola. W końcu państwo najlepiej wychowa swoich obywateli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz