Pedro Almodovar jest jednym z moich ulubionych reżyserów.Wielbiciel
kina, który w wieku 16 lat udał się do Madrytu, a swój pierwszy film
„Pepi, Luci, Bom i inne dziewczyny z dzielnicy” nakręcił w wieku 23 lat,
początkowo pracował w firmie telekomunikacyjnej. Już we wczesnej
młodości związał się z hiszpańskim ruchem la movida madrilenia (ruch
madrycki, powstały po śmierci generała Franco, nazwa była aluzją do
nazwy jego partii).
Almodovar najbardziej znany jest jako twórca ekscentrycznych filmów,
których akcja toczy się w półświatku, a bohaterami są szaleńcy,
wykolejeńcy, narkomani, prostytutki, kryminaliści, gwałciciele,
samotnicy, zakonnice, staruszki, policjanci, żołnierze i…. długo można
byłoby wymieniać.
Było tak już od wczesnych filmów, w których punkową energią i
przekraczaniem granic dobrego smaku i dobrego wychowania wsączał w
skostniałe hiszpańskie społeczeństwo truciznę rozpusty, niesubordynacji,
i dobrej zabawy.
Almodovar jest dla mnie reżyserem, który nie tylko kocha kino, kocha
bawić się w robienie filmów (jest to często zabawa czysto rodzinna, bo
zaangażowani w produkcję bywają członkowie jego własnej rodziny i bliscy
przyjaciele, a także ukochani aktorzy jak Antonio Banderas czy Penelope
Cruz, którzy mimo statusu gwiazd hollywoodzkich uwielbiają pracować z
Almodovarem). Tworzy niezapomniane sceny dekonstruując najróżniejsze
gatunki od musicalu, po kryminał, a nawet medical thriller i melodramat.
Sceny z filmu „Tacones Lejanos” („Wysokie obcasy”) gdy transwestyta
Lethal jak wielka dragquinowa diva śpiewa przebój Luz Casales („Un Año
de Amor”) w podejrzanym klubie nocnym albo jak Marisa Paredes nuci
„Piensa en mi” działają jak klasyczne wyciskacze łez, które z takim
upodobaniem oglądają hiszpańskie gospodynie domowe, a przecież filmy
Almodovara trudno nazwać melodramatami.
Hiszpański reżyser, twórca takich filmów jak „Kika”, „Kwiat mojego
sekretu” , „Wysokie obcasy” czy oskarowy „Porozmawiaj z nią”, zanurzony
jest w hiszpańskim sosie jak mało kto. Pozornie wyzwolony od nakazów i
zakazów związanych z reżimem generała Franco, nie mający tak strasznych
kłopotów jak Berlanga (którego film „Krówka” spędził na liście filmów
zakazanych wiele lat) i nie tak rozwścieczony dyktaturą jak walczący z
reżimową cenzurą Carlos Saura (choć związki tematyczne i wizualne Saury i
Almodovara są dość jednoznaczne, zwłaszcza jeśli się ogląda filmy
twórcy „Ana y los lobos” a zaraz potem dzieła filmowe reżysera „Kiki”),
Almodovar jest Hiszpanem do szpiku kości.
Mimo buntu przeciwko temu co stanowi o kwintesencji hiszpańskij duszy
(Bóg, honor, machismo), mimo zaludniania filmów postaciami jakie nie są
powszechnie kojarzone z Hiszpanią (prostytutki, wykolejeńcy, narkomani,
transwestyci), nie potrafi tworzyć poza granicami swego kraju,
pozbawiając swoje filmy owego specyficznego kolorytu, który przez cały
czas go otacza i inspiruje.
Hiszpania w czasach postfrankistowskich nie jest pozbawiona głęboko
zakorzenionych przesądów i zwyczajów. Hiszpanie wciąż pasjonują się
corridą, nieustannie walczą o byt migrując ze wsi do miast, starając się
przeżyć, podejmując najbardziej upadlające prace, a aby o tym nie
myśleć bawią się i ta frenetyczna zabawa jest obecna w każdym z filmów
Almodovara, który uwiecznia ją z humorem, pobłażliwością, odrobią ironii
i melancholii.
Almodovar pochodzi z kraju, gdzie urodzili się hiszpańscy grandowie,
ale i najbardziej ekscentryczny artysta świata, czyli Salvador Dali. Ma
więc w sobie pewną dozę szaleństwa, drwiny, ale i niezwykle wnikliwej
uwagi, dzięki której udaje mu się odnotować proces przemian w
społeczeństwie hiszpańskim. Bolesny, nie do końca udany, i ożywczy,
chociaż niosący ze sobą wiele niebezpieczeństw.
Książek na temat Almodovara w języku polskim nie ma zbyt wiele i jest
to dla mnie coś kompletnie niezrozumiałego, zwłaszcza że w naszym kraju
filmy tego twórcy jak i wszystko co hiszpańskie cieszą się ogromnym
zainteresowaniem, a nawet młodzi ludzie snobują się na chodzenie na
filmy Hiszpana, czytają hiszpańskie książki (warto przypomnieć prawdziwy
polski szał na twórczość Carla Ruiza Zafona, który ma status twórcy
bestsellerów) i z upodobaniem jeżdżą do Hiszpanii.
Fani filmów Almodovara niestety nie mają zbyt wielkiego wyboru –
wyszło, i to dość dawno, niewiele książek na temat twórczości
hiszpańskiego twórcy. Anna Sikorska i jej „Hiszpania w filmach Pedra
Almodovara” wypełnia tę lukę i godna jest polecenia wszystkim tym,
którzy chcą się dowiedzieć, jaki obraz Hiszpanii uwiecznił Almodovar w
swoich filmach. Autorka przekopała się przez dostępne źródła i bardzo
wnikliwie obejrzała filmy Almodovara, z których w książce szczegółowo
omówiła kilka, a nawet przytoczyła przetłumaczone dialogi, które
ubarwiają tekst.
Książka powstała jako owoc pracy naukowej, ale dla zwykłego fana
filmów zakochanego w specyficznym stylu Almodovara jest skarbnicą
niezmiernie interesujących informacji. Jest tu bardzo precyzyjnie
opisanych szereg tematów związanych z kulturą hiszpańską sportretowaną
przez twórcę „Kiki”. Od specyficznej religijności bliskiej dewocji i
nierzadko zahaczającej o pogańskie przesądy, po sytuację społeczną i
polityczną w czasach generała Franco i tuż po jego śmierci, od migracji
ludności „za chlebem” z hiszpańskiej wsi do wielkich blokowisk Madrytu i
wielkich miast niemieckich (niezmiercie ciekawy jest wątek niemieckich
kobiet, które masowo poślubiały Hiszpanów) do nierozerwalnie związanej z
kulturą hiszpańską corridy, której historię w kontekście filmów
Almodovara autorka szczegółowo omawia. Anna Sikorska skupiła się na
samych filmach Almodovara bez osadzenia ich w historii kina
hiszpańskiego i omówiła te wątki, które pozwoliły jej na wyodrębnienie
tego jak prezentuje się Hiszpania w utworach filmowych twórcy, który
mawiał, że nie bierze pod uwagę dyktatury Franco, bo dla niego Franco
nie istniał. Jest to oczywiście dość przewrotne stwierdzenie, bo, jak
autorka książki wykazała, frankizm bardzo powoli i opornie wychodzi z
ludzi, którzy żyli w epoce frankizmu i niezwykle trudno im się z tego
otrząsnąć.
„Hiszpania w filmach Pedra Almodovara” to publikacja dla takiego
miłośnika Almodovara jak ja tak interesująca, że pochłonęłam ją w jeden
dzień. Marzyło by mi się jednak, aby wydana została w formie wielkiego
albumu z kolorowymi zdjęciami z filmów, które choć opowiadają o szarych
czasach i smutnych, a nawet tragicznych wydarzeniach to w większości są
popartowsko kolorowe, pełne kiczowatych strojów i ekstrawaganckich
postaci. Bo Almodovar ma w sobie coś z Salvadora Dali. Nawet fascynację
Marilyn Monroe.