sobota, 24 grudnia 2016

Wywiad: Marzena Gaczoł



Święta to czas spotkań i rozmów z osobami, które uważamy w swoim życiu za ważne. Miałam okazję w swoim życiu spotkać wiele wspaniałych i twórczych osób. Po latach odkryłam jak bardzo wiele łączy mnie z nimi i cieszę się, że miałam okazję je poznać oraz inspirować się ich pomysłami. Jedną z nich jest Marzena Gaczoł, autorka bloga „Matka Puchatka”, którą cenię za wiele rzeczy.
Od kiedy w twoim życiu pojawiły się książki?
Rodzice i babcia czytali mi, kiedy byłam mała, więc można stwierdzić, że w sumie książki towarzyszą mi od zawsze – mniej lub bardziej intensywnie – wciąż gdzieś się przewijały. Dość późno zagościły jednak w moim życiu na stałe, bo dopiero w czwartej klasie liceum. Wcześniej była to znajomość przelotna, konieczność. Czytałam z przymusu, bo tak wypadało, a na horyzoncie majaczył sprawdzian z lektury. Przyznaję, że długo się opierałam, ale kiedy już zrozumiałam, że czytam dla siebie, przepadłam.
Pamiętasz swoją pierwszą ulubioną lekturę?
Pamiętam i często do niej wracam. W ósmej klasie przeczytałam Małego Księcia. To jedna z tych lektur, które zakorzeniły się we mnie na dobre. Ponadczasowa i uniwersalna historia, w której nawet teraz, po latach, znajduję coś nowego, coś dla siebie. Oklepane? Może i tak, ale Ania z Zielonego Wzgórza nigdy mnie specjalnie nie kręciła, a Dzieci z Bullerbyn nawet nie przeczytałam...
Czytujesz ją z córką?
Oczywiście! Pierwszy raz czytałyśmy Małego Księcia w pociągu ponad rok temu, z nudów i dla zabicia czasu. Lekturę skończyłyśmy w domu jeszcze tego samego dnia i przeczytałyśmy ponownie kilka miesięcy później. Córa od razu pokochała tę opowieść, co szczerze mówiąc, wcale mnie nie dziwi. Jestem pewna, że za jakiś czas (kiedy Ewa podrośnie) jeszcze do niej wrócimy.
Jak rozwijałaś swoją miłość do książek w szkole?
Nijak… To przyszło samo, dość późno. Mogę śmiało stwierdzić, że z książką było mi nie po drodze. Większość czasu spędzałam na podwórku, grając w puchę czy skacząc na skakance (w podstawówce). Liceum to długie chwile spędzone przy ognisku z gitarą, szalone wypady do nikąd i ciągła nauka, oczywiście. Zdecydowanie nie byłam molem książkowym.
Wybór studiów był ściśle związany z zainteresowaniami. Co dała ci taka decyzja?
W sumie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Na początku byłam niezdecydowana – z jeden strony miałam możliwość studiowania informatyki (w końcu byłam po mat-info), z drugiej – polonistyki. Prawdę mówiąc, do dziś nie wiem, co mnie wtedy podkusiło. Wiedziałam na pewno, że chcę zostać nauczycielką, a skoro już lubiłam czytać, doszłam do wniosku, że mogę połączyć przyjemne z pożytecznym i studiować to, co da mi więcej radości. Lektura tekstów Wespazjana Kochowskiego przy winie to ciekawe doświadczenie!
Co mi dała taka decyzja? Prywatnie, przyjaźń na całe życie. Zawodowo jednak niewiele – i tak pracuję na komputerze, chociaż z informatyką ma to niewiele wspólnego. Czytanie traktowałam raczej jako integralną część studiów, nie sięgałam po nic spoza listy lektur, nie było na to czasu.
Pewnego dnia pojawiła się myśl o blogu. Jak od tamtej chwili zmieniło się twoje życie? Co daje ci blogowanie?
Blogowanie nieźle namieszało w moim życiu, ale to takie niezwykle pozytywne zamieszanie. Przede wszystkim pozwoliło mi uwierzyć w siebie i udowodnić sobie, że nie muszę być tylko mamą, ale mogę mieć coś więcej, coś tylko dla siebie. Prowadzenie bloga pozwala mi się wciąż rozwijać, poszukiwać lepszych rozwiązań, doskonalić warsztat i, co chyba najważniejsze, lepiej się zorganizować – blog pochłania mnóstwo czasu, więc trzeba wciąż kombinować, żeby nie zaniedbać tego, co jest ważniejsze. Systematyczność nigdy nie była moją mocną stroną, ale jak widać, trening czyni mistrza (chociaż do mistrzostwa jeszcze daleka droga).
Ogólnie blog otworzył mnie nieco na innych – poznałam mnóstwo pozytywnych osób wśród Czytelników bloga, innych Blogerów i Autorów – utrzymujemy stały, codzienny kontakt, uczę się od najlepszych, ale też rozmawiam o sprawach w ogóle niezwiązanych z siecią. Poza tym cieszę się jak głupek z każdego malutkiego kroczku – maciupkie sukcesy dodają mi skrzydeł. Nie wiem, dokąd to wszystko zmierza, ale póki mam takie swoje miejsce, w którym mogę pisać, i póki sprawia mi to radochę, jest moc.
Piszesz o książkach, swoich przemyśleniach, dzielisz się pomysłami na smakołyki. Co cię inspiruje?
Codzienność i chęć dzielenia się moją pasją. Udowadniam, że zawsze znajdzie się chwila na lekturę oraz że z nawet najprostszych składników można wyczarować coś pysznego - bezproblemowo, niewielkim kosztem i szybko. Uwielbiam kulinarne eksperymenty, ale nie jestem stworzona do ślęczenia w kuchni, szkoda mi też czasu na czasochłonne zabawy, stąd takie moje gotowanie, kombinowanie, czarowanie – nieco na skróty.
Ludzie zawsze mnie pytają, kiedy czytam, jak ja to robię, że aż tyle, czy mam jakieś życie poza książkami. Ostatnio zarzucono mi nawet, że pewnie dziecko zaniedbuję albo zmyślam, bo tak się przecież nie da… Wychodzę z założenia, że jeśli się coś lubi, to znajdzie się czas na taką przyjemność, niekoniecznie kosztem życia rodzinnego (z córką czytam tylko książki dla dzieci) czy towarzyskiego – na brak kontaktów towarzyskich nie narzekam. Ktoś woli spędzić chwilę przy serialu czy na maratonie filmowym, inny w tym czasie przeczyta książkę lub dwie.
Przemyślenia… Ostatnio nie piszę osobnych postów, w których poruszałabym jakieś konkretne problemy, jednak swoje trzy grosze wtrącam przy okazji recenzowania książek. Zawsze zbiera mi się wtedy na wywody, rozmyślanie, wtapianie fabuły w rzeczywistość, szukanie powiązań z tym, co jest mi bliskie, czasem dorzucę też coś osobistego. Na początku było inaczej – pisałam o tym, co mnie zajmowało – ale chyba się do tego nie nadaję. Z przyjemnością czytam tego typu teksty, jednak sama nie czuję się w nich pewnie.
Jak u ciebie wyglądają przygotowania do świąt?
Szaleństwo rozpoczyna się dzień przed Wigilią. Czasem nie wiem, w co mam włożyć łapki… W tym roku święta spędzę w większym gronie, więc samo pakowanie prezentów zajęło mi mnóstwo czasu (zdolności manualnych u mnie nie stwierdzono). Staramy się jakoś dzielić między sobą obowiązkami – każdy ma misję do wykonania, uzupełniamy się – przynajmniej w teorii. Przygotowania zawsze wiążą się z mnóstwem emocji, bieganiną i dopinaniem wszystkiego na ostatni guzik (pogodzenie dwóch kolacji i zadowolenie wszystkich zainteresowanych jest prawie niemożliwe, a na pewno bywa frustrujące), ale do wszystkiego staram się podchodzić ze spokojem i z uśmiechem. Dlaczego? Najważniejsi są ludzie i atmosfera – reszta to piękna otoczka i wierzcie mi, że nawet nieugotowana pszenica może być powodem do śmiechu, co prawda kutia jest wtedy wyjątkowo chrupiąca, ale wiadomo – każdy może coś przeoczyć i najczęściej trafia na mnie.
Co lubiłaś w świętach w dzieciństwie?
Uwielbiałam święta, które spędzaliśmy nad morzem, u babci i dziadka. Jazda samochodem w środku nocy, migoczące światełka i dużo śniegu. Wypatrywanie pierwszej gwiazdki na niebie, ubieranie choinki, maczanie widelca w kolejnej potrawie, której trzeba było spróbować, ale brakowało miejsca, wspólne kolędowanie (mruczenie raczej) i oczywiście prezenty.
Wszystkim czytelnikom życzymy spełnienia marzeń i spokojnych świąt. Zapraszamy też na bloga "Matka Puchatka".
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz