poniedziałek, 6 lutego 2017

500+ i inne bolączki



W naszej kulturze pokutuje zabobon, że kobieta MUSI. Kobieta musi być idealną żoną, ale musi być jeszcze idealniejszą matką. By mogło jej się to udać musi być ciągle oceniana i krytykowana przez społeczeństwo. Powód nie jest ważny. Ważna jest regularna tresura, która powinna nazywać się przemocą społeczną. Kobieta jest społecznym chłopcem do bicia. Zwłaszcza, kiedy zostanie matką. To kobiety mają największy problem ze znalezieniem pracy, ponieważ to one mogą „złośliwie” zajść w ciążę i pracodawca na tym straci, a tak naprawdę traci przez to, że mamy takie, a nie inne antyrodzinne przepisy, że naszym rządzącym zależy na zamykaniu kobiet w domach. Gdyby te przepisy się zmieniły to na pewno wiele młodych kobiet dużo chętniej by rodziła. Tak pozostają ze strachem braku środków na życie z powodu utraty pracy i ewentualnym brakiem możliwości ściągalności alimentów (ponad 320 tys. dłużników alimentacyjnych posiada dług ponad 12 miliardów zł; 97% to mężczyźni; 80% zasądzonych alimentów nie jest ściągalnych).
Program 500+ miał poprawić sytuację rodzin, ale nie do końca został przemyślany. Jednym z poważnych wad przyznawania pieniędzy na dzieci jest brak zmian w przepisach rynku pracy, za mała najniższa krajowa. Jeśli kobieta pracuje na pół etatu lub umowę zlecenie (bardzo dużo kobiet tak pracowało) i dostaje połowę najniższej krajowej, którą musi wydać na dojazd do pracy oraz ma jedno dziecko, na które przyznano nieściągalne alimenty to woli zrezygnować z pracy. Ja im się nie dziwię. Dziwię się natomiast wszystkim tym, którzy krytycznie oceniają kobiety rezygnujące z pracy, która im się nie opłaca, piszą naprędce artykuły bez korzystania z danych statystycznych. Jeszcze niewiele wiemy o wpływie programu 500+, a co „ambitniejsze” media trąbią na alarm, że tysiące kobiet zrezygnowało z pracy. Skąd te dane skoro GUS jeszcze ich nie udostępnił? Bez danych możemy przypuszczać, że ktoś kto przez kilkanaście miesięcy szukał pracy i udało mu się ją zdobyć nie będzie tak łatwo z niej rezygnował. Kolejna sprawa to ludzka potrzeba polepszania swojego bytu: jeśli mamy troszkę więcej pieniędzy to nasze potrzeby rosną i to właśnie dostrzegam wśród znajomych pobierających 500+: pracują, pobierają i mogą więcej inwestować w dzieci, czyli np. wyjechać na dłuższe wakacje, kupić książki, wymarzony laptop. Nikt tak łatwo jak opisują gazetki szukające sensacji nie opuszcza rynku pracy, ponieważ ludzie zdają sobie sprawę, że 500+ może się skończyć lub być zmodyfikowany. Na pewno 500+ ma wpływ na niskopłatną pracę sezonową: dostrzegłam wzrost wynagrodzenia, ale tym raczej powinniśmy się cieszyć. Mówienie o tysiącach kobiet jak o głupich gęsiach, które z powodu 500+ opuściły rynek pracy wynika z braku wiedzy socjologicznej oraz nieznajomości kryteriów przyznawania świadczenia niezależnego od uzyskanego dochodu z pracy i zależnego od ilości posiadanego potomstwa. Opisywanie ich jako żerujących na społeczeństwie jest wypaczeniem idei społeczeństwa dążącego do wzrostu dzietności. Dziwię się, że z podobną krytyką nie spotykają się dłużnicy alimentacyjni, którzy okradają całe społeczeństwo, bo jeśli oni robią wszystko, żeby nie mieć pieniędzy na płacenie alimentów dziecko nie ma pieniędzy, a co ze tym idzie nie może ich wydawać, jeśli ich nie wydaje to nie ma obrotu kapitałem, ożywienia gospodarczego. Naszym realnym wrogiem społecznym są alimenciarze, a nie matki biorące 500+.
Kolejnym problemem jest brak powszechnej dostępności do środków antykoncepcyjnych (pigłuki „dzień po” nigdy nie udało mi się spotkać w żadnej odwiedzonej przeze mnie aptece) oraz zakaz aborcji (przyzwolenie w niektórych przypadkach i tak kończy się przymusem urodzenia). Kobietom tłumaczy się, że mogą dziecko oddać, np. podrzucić do tzw. „okna życia”. Do tej pory kilka matek odważyło się na taki krok. Mają być anonimowe. Jednak ostatnie doniesienia dotyczące 17-latki z Ostrowa Wielkopolskiego pokazują, że takie pozostawienie dziecka sprawia, że „wyrodną” matką interesuje się prokuratura. Poza społecznym hejtem spotkała się z wszczęciem postępowania w jej sprawie. Dlaczego takie utrudnianie? Skąd potrzeba tego przymusu wychowywania skoro przekonuje się młode kobiety, że mogą swoje dziecko oddać rodzinom marzącym o dziecku?
Kiedy kobieta ma urodzić niepełnosprawne dziecko słyszy, że nie musi usuwać. Może urodzić. Jeśli urodzi i porzuca, bo przecież nie chciała urodzić, ale została do tego zmuszona jest atakowana jako egoistyczna, myśląca o własnej wygodzie. Jestem matką niepełnosprawnego dziecka i nikomu takiego macierzyństwa nie życzę. Uważam, że nie mam prawa zmuszać nikogo do wychowywania dziecka z ZD czy jakimikolwiek innymi chorobami wpływającymi na rozwój oraz funkcjonowanie. Nie mam prawa zmuszać matki do patrzenia jak dziecko odchodzi w bólu przez kilka dni, nie mam prawa zmuszać do rodzenia martwego i zdeformowanego. To kobieta powinna decydować, na jak wielkie tego typu doświadczenie jest gotowa. Nim ocenicie jakąkolwiek matkę popracujcie w hospicjum dla dzieci, dziennych ośrodkach pobytu dla dzieci lub dorosłych niepełnosprawnych i bądźcie z tymi ludźmi na dobre i na złe. A później zadajcie sobie pytanie: Naprawdę muszę jakąkolwiek matkę oceniać?
Wiecie, co jeszcze kobieta musi? Prezentować się pięknie, szybko tracić kilogramy po ciąży, karmić w domu lub publicznej toalecie, bo piersi wystawione na publiczny widok na bilbordzie lub u młodej niekarmiącej kobiety to przecież to nie to samo, co te „wstrętne cyce” czy „wymiona”. Czy my musimy godzić się na takie codzienne społeczne bicie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz