czwartek, 25 stycznia 2018

tęcza

Tęcza. Bardzo fajny obiekt na niebie. Najczęściej po burzy zakończonej ślicznym słoneczkiem. Kolorowa wstęga na błękicie. Czy błękit nie powinien być zazdrosny? Może powinien pogniewać się za te frywolne i kuszące oraz pedalskie kolorki?
W dzieciństwie lubiłam tęczę. Kiedy odkryłam ją po raz pierwszy i babcia powiedziała mi, że to przez deszcz zawsze obserwowałam niebo podczas i po deszczu. Często się rozczarowywałam, ale uparcie wypatrywałam. Kiedy już wypatrzyłam biegałam jak szalona po olbrzymim ogrodzie łączącym się z łąką i cieszyłam się całą buzią. Po takim radosnym bieganiu wracałam przemoczona, ponieważ zwykle jeszcze padało, a słońce zaczynało przebijać zza chmur.
Jako przedszkolak dowiedziałam się od mamy, że tęcza zachodzi na skutek złamania promieni słonecznych składających się ze światła o różnej szybkości w kroplach deszczu. To sprawiło, że w pierwszych klasach podstawówki jeszcze bardziej zaczęłam się interesować tym niezwykły zjawiskiem na niebie. Na lekcjach religii dowiedziałam się, że Bóg pokazał Noemu tęczę na znak przymierza z ludźmi i obietnicy, że więcej nie będzie topił ludzi. Bóg słowa dotrzymał i zsyłał inne kataklizmy, ale nie one są tematem numer jeden.
Tęcza marzyła mi się. Chciałam swój dziecięcy pokój mieć wypełniony tęczą. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak to osiągnąć. Po paru latach w kobiecym czasopiśmie znalazłam informację o tym, że tęcza może powstać przez zawieszenie w oknie kryształów o odpowiednim kształcie. Dodano też informacje, że koi nerwy, działa antydepresyjnie i patrzenie na rozbudza zdolności twórcze. Nie udało mi się kupić owych kryształów, bo jak na dziecięcą kieszeń były dość drogie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy tęcza będąca symbolem pokoju stała się symbolem głupoty, zaściankowości, nienawiści i Warszawy. Wszystko przez naszą stolicę, która za bardzo miesza religię do polityki. Gdyby zostawili tego biednego Noego i jego zwierzątka i jego tęczę nie byłoby problemu. Stało się inaczej: wybudowano tęczę w mieście. Co za głupota przy obecnych prądach antykatolickich. Przecież wiadomo od razu, że taki „pedał” czy „gej” ateista poleci i podpali. A zrobi to z wielką ochotą, bo będzie udowadniał, że tęcza niepalna się jara i Boga nie ma, bo jej nie chroni swoimi ojcowskimi ramionami. Jak katolicy mogą na to pozwalać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz