Komedia – niby każdy wie, czym jest, a gdy przychodzi do
jej oceniania jest z nią wielki problem. Dlaczego? Nie przekazuje ważnych spraw
życiowych, nie szuka nowych rozwiązań. Schematy są tu doskonałe. Ma bawić
głupotą bohaterów, ich niecodziennymi i codziennymi perypetiami, akcja ma biec
jak biegacz na sto metrów, czyli pędzić na złamanie karku, by pobić rekord, a
zakończenie ma być takie różowe, słodkie, landrynkowe, że spowoduje mdłości. Coraz
częściej od tego typu gatunku widzowie oczekują doznań znanych z tragedii, ale
nie bez powodu nazwę ma ona inną niż gatunek uderzający w poważne tematy i
oczyszczający duszę.
Takie spojrzenie na gatunek pozwoli docenić wiele
wyszydzonych filmów. Do nich najczęściej należą krajowe produkcje. Gdy debilnej
akcji towarzyszy flaga USA to zostaje ona uznana za dzieło i trzeba gnać do kin
na złamanie karku, bo Amerykańce na pewno chcą nam powiedzieć mądrze rzeczy,
pokazać niezwykle istotne sprawy. Polaków –reżyserów i scenarzystów, a przy
okazji i całe grono artystów – wyśmiewa się, wylewa wszelkie pomyje rosnącej w
człowieku zgorzkniałości.
W naszym codziennym życiu brakuje dystansu i takie
zaserwowanie go przez półtorej godziny daje efekt odwrotny od zamierzonego:
frustracja, której trzeba pozbyć się anonimowo. Jeśli pozbywaniu się takiej
frustracji towarzyszy obrona dzieła przez „ludzi myślących inaczej” dochodzi do
jeszcze większej frustracji.
Społeczeństwa masowe jednak nie popełniają tych błędów. Jak
stado baranów lubią krytykować. Bezmyślnie krytykują, że akcja za szybka, a
przecież to cecha komedii, w której widz ma uważnie śledzić, by móc się śmieć,
gdy nadejdą chwile rozluźnienia. W starożytnej komedii ważnym elementem były
gry słów, zakładanie masek (przebieranki), gapiostwo i tak dalej (można tych
chwytów jeszcze troszkę powymieniać).
Wszystko to można znaleźć w niezwykle nisko ocenianej
komedii „Podejrzani zakochani”. Akcja dzieje się we współczesnej Warszawie, w
której zaprezentowano nam kilka światków: show biznesu, prawniczy, gangsterski,
mecenasów sztuki. Dzieli je wszystko, a łączy jedna kobieta, która za sprawą
nieznanego mężczyzny wprowadza światek w ciąg dziwacznych zbiegów, których
jednym z elementów jest chowanie zwłok w szafie i ucieczki trupa, nad którym
trzeba zapanować, by udowodnić swoją niewinność.
Obejrzałam sporą ilość filmów. Były wśród nich takie super
poważne, druzgoczące duchowo, zmieniające perspektywę patrzenia na świat.
Wszystkie zaliczały się do innych gatunków i takie miały poważne „obowiązki”.
Film Sławomira Kryńskiego doskonale mieści się w ramach własnego gatunku, przez
co krytyka dzieła wydaje mi się dość dziwna i niezrozumiała. Niskie oceny na
portalach filmowych mogą odzwierciedlać: widzowie nie nadążali za tempem akcji,
nie wiedzą, czym jest komedia, są nieprzygotowani do relaksu, nie potrafią mówić
pozytywnie o rodzimej sztuce.
Podczas wybierania filmów do obejrzenia w wolnym czasie
stosuje kryteria zupełnie odmienne niż podczas tworzenia filmoteki do „pracy
naukowej”: ma być lekko. Tragedii w życiu mamy dość, codzienność czasami bywa i
smętna i bolesna. Śmieci czy rozstania możemy przeżywać w kontekście naszych
bliskich. Po wielogodzinnej ciężkiej pracy intelektualnej nie pragnie się
wzniosłych scen, ale spaceru ,a później odpoczynku przy kawie i zabawnym
filmie, by następnego dnia ostro ruszyć z kopyta z „poważną pracą” i mieć nowe,
pozytywniejsze spojrzenie.
Film Kryńskiego powinien zadowolić zarówno wymagającego
widza, jak i tego mniej pod warunkiem, że pozwolą czasowi płynąć i odpocząć
sobie przy piwie czy winie oraz dobrej komedii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz