czwartek, 19 lipca 2018

"Lucky Luke" 51 i 61 album

Lucky Luke – legenda Dzikiego Zachodu, bohater kultowego serialu animowanego, na którym się wychowałam powraca w kolejnych odsłonach: „Polowanie na duchy” i „Daisy Town”. Oba to wynik współpracy Morrisa z dwoma różnymi artystami, co jest powszechne w przypadku historii o najsłynniejszym kowboju.
Wielu osobom Lucky Luke przede wszystkim kojarzy się z animowanym serialem bardzo popularnym w latach 90 XX wieku. Pierwowzorem tej lekkiej i przyjemnej rozrywki były komiksy belgijskiego rysownika i scenarzysty Morrisa (czyli Maurica de Beverego), który pragnął stworzyć film rysunkowy o Dzikim Zachodzie. Nim doszło do realizacji studio filmowe zbankrutowało, a szkice przerobiono na komiks, który od 1947 roku podbija serca małych i dużych miłośników westernów. Od 1955 roku seria komiksów powstawała przy współpracy z Reném Goscinnym (znanym z opowieści o Asteriksie), a później kontynuowali ją miłośnicy opowieści o kowboju, dzięki czemu pomysły Morrisa są realizowane. Nad przygodami kowboja pracowali Achdé, Gerra i Pessis zabierający nas w świat Dzikiego Zachodu i bardzo dobrze oddający ducha oryginału (także pod względem szaty graficznej). Pisałam również o efekcie pracy Goylouisa, Fuche, Léturgie z ilustracjami Morrisa i Janviera. Wszystkie godne uwagi, a dziś po raz kolejny zabieram Was do kolejnych tomów wydawanych przez Wydawnictwo Egmont. Dostajemy w nich wszystko to, co znamy, czyli Dziki Zachód prażący promieniami słońca i słynący z band rozbójników, galopujących Indian i bohaterskiego Lucky Luke’a – najszybszego rewolwerowca i najgorszy koszmar braci Daltonów, najbardziej znanych gangsterów. Towarzyszą mu inteligentny koń Jolly Jumper i mający problemy z pamięcią oraz myśleniem pies Bzik. Mimo upływu czasu komiksy z kowbojem ciągle cieszą się powodzeniem
Zacznę od tomu, który bardzo przypadł mi do gustu ze względu na pojawiającą się w nim interesującą bohaterkę. „Polowanie na duchy” zaczyna się dość brutalnie i zaskakująco: jesteśmy świadkami napadu (tak nam się przynajmniej na początku wydaje). Szybko uświadamiany sobie, że to nie napad tylko niezadowolona klientka składa „reklamację” w słynnej kompanii Wells Farago. Okazuje się, że zamówiony przez kobietę nowy winchester zaginął z całym dyliżansem, a pracownicy nie wiedzą jak do tego doszło. Calamity Jane nie jest typową damą: nie zamierza załamać się tylko bierze sprawy w swoje ręce i rusza na poszukiwania. Nim jednak wyruszy w mieście pojawi się Lucky Luke, który dostaje zlecenie od kompanii, aby uchronił kolejny dyliżans przed rabusiami, a poznana kobieta przebiera się w damskie fatałaszki i staje się pasażerką. Wszystko po to, by odzyskać wymarzoną broń. Po drodze nie zabraknie kilku napadów, które okażą się nie tymi, pojawi się kilka zwrotów akcji i nie zabraknie tajemniczych tytułowych duchów. Cała przygoda jak zwykle skończy się szczęśliwie.
Sześćdziesiąty pierwszy album obfituje w wyrazistych i bardzo różnorodnych bohaterów. Obok dwójki głównych bohaterów znajdziemy podekscytowaną niebezpieczeństwem i przygodami panienkę, ciotkę-przyzwoitkę, malutkiego i słabego senatora, który zgrywa wielkiego bohatera, zabobonnego barmana, złoczyńców, Indian. Wszelkie nadprzyrodzone zjawiska pięknie wyjaśnione przez głównych bohaterów, którzy w przeciwieństwie do innych kierują się logiką i zdrowym rozsądkiem.
Całość bardzo prosta, zabawna, z szybką akcją, przyciągającymi wzrok ilustracjami doskonale oddającymi uroki westernów. Lucky Luke należy do bohaterów znanych mojemu pokoleniu. Niezwykłe wyczyny niepozornego, chudego kowboja kończące się odjazdem w stronę zachodzącego słońca.
„Polowanie na duchy” to efekt pracy Morrisa i Lo Hartoga Van Banda znanego z opowiadań o komiksowych bohaterach Hanny Barbery oraz serii o misiach w pociągu. Jego twórczość cechuje dodawanie elementów magicznych i okultystycznych i tak właśnie jest w dwóch tomach, które stworzył z Morrisem: „Fingers” i „Polowanie na duchy”. W obu mamy do czynienia z niewyjaśnionymi zjawiskami, nad którymi Lucky Luke musi zapanować.
Pięćdziesiąty pierwszy tom zatytułowany „Daisy Town” jest bardziej „tradycyjny” od tego z Calamity Jane. Główną postacią jest tu tylko Lucky Luke i żadna wyrazista osobowość nieprzysłania niezwykłości kowboja. Do tego jest to piękna historia o pierwszych osadnikach, woli pracy, chęci rozwoju. Podróżujący przez prerię ludzie osadzają się tam, gdzie znajdują minimum zieleni. Jest to zaledwie samotna stokrotka, ale te niesprzyjające warunki nie przeszkadzają na zbudowanie pięknego i szybko rozwijającego się miasta (tylko skąd oni mieli tyle drewna?), które powstawało od podstaw, czyli pojawienia się najważniejszego budynku. Nie, nie będzie to dom tylko saloon. Następnie zbudowano więzienie, bank, a później całą resztę. Rozwijające się miasto skutecznie przyciąga różnego rodzaju złoczyńców. Po wypędzeniu „rodowitych” pojawiają się tu nasi ulubieni, czyli bracia Dalton marzący o stabilizacji i władzy. Jak potoczą się losy mieszkańców i naszego bohatera przekonajcie się sami. Zakończenia nie muszę przed Wami ukrywać, bo doskonale je znacie: kowboj po zakończonej misji odjeżdża w stronę zachodzącego słońca.
„Daisy Town” powstał przy współpracy Morrisa i Gościnny’ego, czyli mamy tu znany humor, kilka zwrotów akcji, parę strzelanin, przerysowania i doskonale znane na nam kreska oraz kolorystyka oraz interesująca akcja. Do tego autorzy poruszają ważny motyw postępu, ciężkiej pracy, demokracji, wyborów, przestępczości, skorumpowania, manipulacji.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz