sobota, 7 lipca 2018

reklamówka

Kiedy byłam małą dziewczyną reklamówka była oznaką ekskluzywności i dobrobytu. Jeszcze nim poszłam do szkoły przyglądałam się z utęsknieniem wszelkim napotkanym reklamówkom. Nie było ich w moim malutkim rodzinnym mieście zbyt wiele, ponieważ ludzie stąd mało wyjeżdżali do wielkich miast na zakupy w sklepach dla uprzywilejowanych. Zdarzało się jednak, że dostawali od miastowych krewnych. Tak też było w przypadku mojej koleżanki, która dostała ten upragniony przez wszystkie dzieci skarb od cioci z miasta, a ta miała ją od krewnego, który jeździł do NRD. Wyprawa do owej połówki Niemiec była ocieraniem się o luksusy i egzotyczny świat.
W przedszkolu nadal marzyłam o reklamówce. Koleżanka miała już następną, ponieważ pierwsza po parunastu miesiącach używania i mycia zniszczyła się. Nową się szczyciła, ponieważ były na niej namalowane piękne czerwone róże, które również były symbolem ekskluzywności. Do tego nosiła nieprzemakalny dres (spodnie i kurtka) z ortalionu czy czegoś podobnego. Jak na dzisiejsze czasy był krzykliwie i kiczowato różowy, ale wówczas na polskiej prowincji uchodził za krzyk mody,choć w w dużym mieście dawno wyszedł z mody.
Podobnego dresiku doczekałam się w zerówce, ponieważ wuj wyjechał do NRD w sprawach służbowych i narobił zakupów dla bliskich. Mama poprosiła go wówczas o taki dresik. Jeszcze dziś pamiętam, kiedy na mikołajki znalazłam obok mojego łóżka reklamówkę z nadrukowanym misiem (czyli jak na tamte czasy o niebo lepszą ozdobą od róż z reklamówki koleżanki), a w niej były banany, pomarańcze, kiwi, czekolady i dresik. Czułam się jakby prawdziwy święty mnie odwiedził, ponieważ niczego z tych produktów nie było na co dzień. Reklamówka zawsze pozostawała poza zasięgiem, ponieważ na prowincji nie dało się takiego cacka kupić. Z dresikiem było podobnie. Pomarańcze były zawsze tylko na gwiazdkę, a tu mi się trafiły na Mikołajki. O kiwi i bananach wcześniej nawet nie wiedziałam, dlatego były pierwszymi owocami, na które się rzuciłam. Troszkę się rozczarowałam tymi drugimi i pamiętam, że przez kilka lat ich nie chciałam. Dopiero kiedy byłam w liceum znowu ich spróbowałam, ale wówczas były już na półkach naszych sklepów i nie posiadały otoczki niezwykłości. Tak samo było i z innymi produktami.
W dresiku chodziłam dumna do szkoły, a reklamówkę wykorzystywałam do noszenia stroju do gimnastyki. Po powrocie ze szkoły czyściłam wszelkie zabrudzenia, suszyłam i starannie przechowywałam.  A teraz jesteśmy zasypywani reklamówkami z różnych sklepów i już nie są one takie niezwykłe. Komu dziś do głowy przyszłoby, że pobrudzoną można wyprać, a urwane ucho naprawić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz