poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Teresa Monika Rudzka "Ona przyszła ostatnia"


Teresa Monika Rudzka, Ona przyszła ostatnia, Radom „Lucky” 2018
Wejdź za skórę pisarzowi, a on Cię uśmierci – takie funkcjonuje ostrzeżenie w świecie literackim. Może nie naprawdę, ale w powieści. A jeśli nie uśmierci to zrobi z Ciebie mordercę lub karykaturę, a to czasami jest gorsze od literackiej zbrodni. Zwłaszcza dla osób bez dystansu i w przypadku nieżyczliwych pisarzy, o których wiemy, że wcale nie mieli dobrych intencji. Obok tej zasady funkcjonuje: przysłuż się pisarzowi, a zrobi z Ciebie superbohatera. Na takich chwytach w tym roku pojawiły się już cztery książki (może być więcej, ale tyle ja przejrzałam). Wszystkie łączy opisywanie literackiego światka i zbrodnia, wokół której toczy się akcja. Może zbieg okoliczności, może publiczne pranie brudów, a może o prostu pisarze umówili się ze sobą, że zabawią się czytelnikami i ich skojarzeniami? Ostatnia opcja podoba mi się najbardziej i zachęca do czekania na kolejne takie odsłony życzliwych karykatur. Może i troszkę z małym dystansem, ale z ogólnie przebijającym ciepłem, dzięki któremu nawet postaci potraktowane jako ofiary i mordercy zostają nieco przypudrowane, pokazane ze zrozumiałą motywacją, a przez to stające nam się bliskie. Jedno jest pewne: jeśli zna się literacki światek to opisane postaci mniej lub bardziej będą rozpoznawalne w książkach.
Tak jest i u Teresy Moniki Rudzkiej w „Ona przyszła ostatnia”, o której na razie dziwnie cicho. Może była zbyt życzliwa i przez to nikt nie robi zamieszania wokół jej książki? Jedno jest pewne: pisarka umiejętnie opisuje przywary ludzi, funkcjonowanie literackiego światka, mechanizmy promocji literatury i walki o przetrwanie na rynku wydawniczym bez pominięcia światka blogerskiego, czyli będzie się działo. Aby podkreślić paradoks niektórych działań zerkamy na ten światek oczami policjantów, dla których pogoń za sławą, lajkami, czytelnikami wywołuje zdziwienie i jest czymś w rodzaju szoku kulturowego.
Cała historia zaczyna się dość banalnie: oto środowisko literackie spotyka się Nałęczowie w Hotelu Przepióreczka, aby promować swoje książki. Pierwszy tego rodzaju zjazd ma stać się tradycją w promowaniu literatury, spotkaniach wydawców i pisarzy. Jak to zwykle w świecie bywa jedni bohaterzy odnoszą mniejsze, a inni większe sukcesy, a jeszcze inni nie mogą się przebić, jedni są zasypywani kolejnymi propozycjami, a ich książki sprzedają się jak ciepłe bułeczki, a inni walczą o przetrwanie. Niektórzy gotowi są za sławę zapłacić spore pieniądze, a inni wejść w romans z wydawcą, a nawet zabić. W końcu dzięki przynależności do małego światka literackiego można być podziwianym w lokalnej społeczności oraz zdobywać fanów wśród osób nieznających realiów rynku.
Nim rozpocznie się panel literacki Józef Mulawa, właściciel wydawnictwa Piękne Słowa spędzi przyjemną noc ze swoją korektorką, redaktorką i doradczynią, matką, żoną i kochanką szukającą odskoczni od codziennego życia oraz oferującą miłe chwile pracodawcy, którego rano Remedios Pereiera-Wilk (wybitna neurolożka i pisarka) znajduje martwego. Lekarka szybko ocenia, że mamy tu do czynienia z morderstwem. Do akcji wkracza policja. Odkrywamy, że poprzedniego wieczoru przez pokój Mulawy przetoczyły się tłumy interesantów. Pozostaje poskładanie faktów, poukładania wizyt po kolei, poznanie motywów i obnażenie wielu intryg. Teresa Monika Rudzka poza pokazywaniem pisarskiego światka pokazuje też rozłam między zasobnym społeczeństwem i biednym, które stara się wiązać koniec z końcem.
Jak zwykle u pisarki znajdziemy bogaty przekrój społeczny: od studentek, biednych prowincjonalnych blogerek po liceum, przez kobiety po studiach, dziennikarzy, początkujących pisarzy, naukowe gwiazdy potrzebujące podziwu tłumu, a nie okazujących uznanie garstki kolegów po fachu, byłych pracowników korporacji, spełniające się literacko matki i żony, kobiety przedsiębiorcze chcące przejść do pamięci potomnych i być podziwiane przez otoczenie. Każda osobowość jest specyficzna, dobrze zarysowana i z bogatą historią.
„Ona przyszła ostatnia” to kryminał czerpiący z motywu zamkniętej przestrzeni: akcja dzieje się tylko w Hotelu Przepióreczka w ciągu jednej doby. Noc jest tu czymś w rodzaju „zgaszenia światła” w kryminałach. To ona sprawia, że wiele rzeczy jest niewyjaśnionych i musimy stopniowo odkrywać poszczególne karty. Zakończenie dla znawców kryminałów dość przewidywalne, czyli sprawcą jest bohater, któremu pisarka poświęca najmniej miejsca. Dla mniej wprawnych czytelników będzie zaskoczeniem, ale na pewno każda z tych grup będzie się dobrze bawić, bo w powieści istotniejsze od odkrycia mordercy jest pokazanie życia bohaterów. Każda z postaci ma swoje motywy zbrodni: równie bardzo potrzebuje Mulawy, co pragnie jego śmierci.
Czytając powieść bawiłam się wybornie. Akcja pędzi, a wszystko podsuwane w czasie śledztwa tematy pokazujące wiele bolączek naszego świata. Pisarka bardzo dobrze nagina rzeczywistość, bawi się przepisami i nie przejmuje tym, że w rzeczywistości osoba, która znalazła ciało nie mogłaby prowadzić śledztwa z policją. Tu taki motyw pozwala na lepsze przyjrzenie się bohaterom oraz wywołanie zaufania u przesłuchiwanych.
Już pierwsze strony pokazują nam ofiarę jako antybohatera i w sumie nie dziwi nas to, że ktoś w końcu się go pozbył. Z każdą stroną dowiadujemy się coraz więcej faktów z jego życia, a też przy okazji z życia pisarek i pisarza. Pojawi się tu motyw molestowania, wykorzystania seksualnego, robienia kariery przez łóżko. Wydawałoby się, że takie rzeczy zarezerwowane są dla gwiazd filmowych, a tu okazuje się, że każdy szczebel drabiny społecznej ma swoje seksualne afery, których owocem bywają nieślubne dzieci.
Karykaturalny wymiar zyskuje początkowe bronienie się wszystkich przed posądzeniami, a następnie dzięki dostrzeżeniu zainteresowania sprawą w mediach społecznościowych walka o uznanie winy, wokół której szum może być dobrą reklamą książek. Zmiana postawy ze względu na uświadomienie zysków płynących z medialnego zainteresowania. W obliczu całego tego medialnego bałaganu policja czuje się bezradna i tylko dzięki profesjonalnej lekarce i pisarce Remedios są w stanie opanować bandę pisarzy zachowujących się jak przedszkolaki chwalące się zabawkami oraz zbierającymi pochwały za błahe rzeczy.
Cała zabawa w powieści polega nie na odkrywaniu prawdy, kto jest mordercą, ale na poznawaniu życia poszczególnych bohaterów. Teresa Monika Rudzka świetnie radzi sobie tu z różnorodnymi osobowościami: nie mamy dwóch takich samych postaci. Każdy jest inny, ma inne doświadczenia, zalety i wady, mocne i słabe strony. Prowadzone śledztwo pomaga lepiej poznać historię każdego. Przeszłość jest tu podsuwana w formie opowiadania o sobie i innych.
Wielkim plusem jest to, że w książce nie znajdziemy opisów zbrodni. Jest tylko denat i całe grono osób, które miały motywy. Do tego żywy język, spora dawka humoru, ciągłe utrzymywanie napięcia przez dawkowanie kolejnych faktów, czyli mamy do czynienia z powieścią napisaną w stylu dawnych kryminałów i powieści detektywistycznych.

1 komentarz:

  1. Mnie taka forma kryminału zupełnie nie przekonuje, ale każdy ma swój gust:)

    OdpowiedzUsuń