niedziela, 9 września 2018

Czy wydawca sam do mnie napisze i kiedy to będzie?


W poście „Jak napisać maila do wydawcy?” obiecałam odpowiadać na Wasze pytania dotyczące blogowania, współpracy z wydawnictwami. Pytań jeszcze nie ma, ale pojawił się komentarz, do którego chciałam się odnieść, ponieważ przez ponad pięć lat obserwuję blogosferę pod różnymi kontami. Także pod kontem tworzenia mitów. One na początku blogowania wydają nam się prawdę i chcemy w nie wierzyć, ponieważ inni je tworzą. Z własnej prawdomównej perspektywy zaczynamy myśleć, że tak może być. Niestety wielu blogerów nie jest prawdomównych, ale za to kochają tworzenie mitów wobec własnej osoby. Jednym ze sposobów jest przekonywanie początkujących o tym jacy to są wspaniali, wszyscy się na nich rzucają, wszyscy ich znają, a oni pracują przy redakcji wszystkich książek, które recenzują. Później wystarczy zerknąć w stopkę wydanej nowości i mit się rozpływa. Podobnie jest z mitem „wydawcy do mnie walą drzwiami i oknami i błagają o współpracę”.
Shikatemeku napisała:
To bardzo pomocna rada, kiedys pisałam do wydawnictw, i muszę przyznać że było to głupota. Jednak uważam że wolę poczekać rok dwa, by sami napisali niż jak mam prosić się i pisać:)
Jestem Ci niesamowicie wdzięczna za ten komentarz, ponieważ poruszyłeś bardzo ważny temat: „mitomani”. Mam nadzieję, ze z upływem czasu napisze Wam o wszelkich mitomaniach, z którymi miałam do czynienia w czasie naukowego obserwowania blogosfery, ponieważ ani blogerzy nie są od niej wolni, ani wydawcy, ani agencje i portale pośredniczące.
Cóż ja mogą napisać poza tym, że czekasz na realizację mitu? Może troszkę opowiedzieć o pracy osoby do kontaktów z mediami. Mam doświadczenie w tej kwestii w dziedzinie sprzedaży szkoleń dla kierowników produkcji. Wiem, że to inna bajka, ale po pięciu latach wiem, że nie do końca, bo szkolenia tak jak książki to produkt, który nie trafi do przeciętnego Kowalskiego i trzeba wiedzieć, gdzie szukać zainteresowanych. Bardzo pomagają w tym media skupiające się wokół specjalistów lub osób zainteresowanych. Media zwykle chcą na takiej reklamie zarobić: podesłać swojego pracownika na darmowe szkolenie warte kilkadziesiąt tysięcy lub dostać książki. Do tego trzeba pamiętać, że tych mediów jest naprawdę dużo i odkrywamy to dopiero wtedy, kiedy jesteśmy zasypywani 200-500 mailami dziennie. Czy po odpowiedzeniu na nie mamy czas zastanawiać się do kogo jeszcze napisać? Przeglądać portale i grupy z blogerami? Nie.
Jakiś czas temu miałam okazję rozmawiać z blogerką, która ciągle chwaliła się „Wydawcy do mnie piszą i ja się bronię przed współpracą, ale czasami dam się namówić, jeśli książka jest wartościowa”. Pech dla niej, a szczęście dla mnie, że w jednym z wydawnictw wówczas pracowała moja koleżanka ze studiów i dopytałam się jej czy ciągle pisuje do pani iksińskiej z błaganiami o recenzję. Okazało się, że nie. Baa, dowiedziałam się, że to blogerka ciągle wysyła im prośby o nowe książki. Mity o staraniach wydawców były dla niej strzeleniem sobie w kolano, ponieważ wydawcy regularnie spotykają się na targach, rozmawiają, wymieniają informacje o współpracach i bardzo szybko wszyscy dowiedzieli się, że oni ją błagają. Dziś już nie bloguje, bo zwyczajnie nikt nie chce jej odpowiedzieć na maile. Jednak nie ona jedna takie mity tworzy.
Ja mam ponad 3 miliony wejść, napisałam o ponad 1 800 książkach i po czterech latach blogowania z prośbą o napisanie o książkach napisało do mnie tylko 5 osób. Wszystkie znałam ze współpracy z innymi wydawnictwami. Dobre relacje przełożyły się na to, że gdy zmieniły pracę chciały dalej współpracować.
Kolejna rzecz, z której większość początkujących blogerów nie zdaje sobie sprawy: milion wejść to naprawdę mało. Nawet trzy miliony to ciągle mało. Liczy się jeszcze to, jakie bloger zdobył nagrody, czy trafia na listy „najlepszych”. Ja nie trafiam. Kiedyś Wam napiszę, kto i dlaczego tam trafia, w jaki sposób blogerzy tworzą na swoich blogach sztuczny ruch. Ja zwyczajnie nie mam na to czasu, ale Wam w dbaniu o statystyki może się przydać.
Wracając do ilości wejść: żaden wydawca, do którego sami nie napiszemy nie zauważy bloga nawet z 10 milionami wejść, jeśli ten blog nie jest nagradzany, uważany za wpływowy. I nawet trudno jest zweryfikować, czy byłby po tym zauważony, ponieważ ich marka została zbudowana na współpracy z wydawcami.
Kolejny powód, dla którego wydawcy nie napiszą do blogerów jest taki, że tych blogów jest naprawdę niesamowicie dużo. W ciągu pięciu lat tworzenia bazy blogów z recenzjami książkowymi mam ponad dziesięć tysięcy adresów stron, kanałów youtube’a. Wydawcy współpracują z 10-100 blogerami/ vlogerami. Do tego każdego dnia dostają nowych kilkadziesiąt propozycji dotyczących współpracy. Nadal wierzycie, że jest szansa, że za dwa lata do Was napiszą?
Kiedy ja zaczęłam współpracować? Po miesiącu regularnego pisania. Miałam zaledwie kilkanaście wejść dziennie i nie dobijałam nawet do tysiąca odwiedzin. Wydawcy jednak dali mi szansę, ponieważ jasno napisałam, co mnie motywuje do codziennego pisania. Mało tego. Dostałam wówczas koło czterdziestu egzemplarzy na regionalny konkurs organizowany z okazji Dnia Dziecka. Pamiętajcie, że nie liczy się ilość wejść, ale jasne napisane tego, na co może z Waszej strony liczyć wydawca, nie liczy się czas pisania, ale to, że robicie to regularnie, a do tego piszecie ciekawie i potraficie krytycznie podejść do swojej pracy zamiast się nią zachwycać. Większość blogerów, którzy cztery lata temu wzdychali do swojej wspaniałości do dziś pozostaje na uboczu lub po prostu zniknęła, ponieważ krytyka obaliła ich wiarę we wspaniałość. Kiedy już odważycie się napisać maila do wydawcy warto od czasu do czasu zastanowić się „co poprawić” w swoich umiejętnościach.
Zachęcam Was do dzielenia się własnymi doświadczeniami i zadawania pytań w komentarzach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz