Moja pani wczoraj mnie porzuciła. Wyszła po obiedzie i zostawiła mnie
samego w domu. Później przyszedł pan i zabrał do pracy, czyli abym
pomógł mu odebrać Olę, ale martwiłem się, co stało się pani. Przecież
ona nigdy nie wychodzi beze mnie. Kiedy po spacerze wróciłem do domu i
zobaczyłem, że nadal jej nie ma mój niepokój był bardzo duży. I nawet
nie wyobrażacie sobie jak bardzo cieszyłem się, kiedy po kolejnym
spacerze, zaprowadzeniu Oli na terapii pani już była w domu. Zdecydowanie
nie lubię takich jej zniknięć. Pani stwierdziła, że zachowuję się
jakbym jej nie widział dwieście lat, a nie dwie godziny, ale ja myślę,
że to jednak było dwieście lat, a nie dwie godziny. Dwie godziny na
spacerze trwają dużo krócej. Nie wiem czy zrozumiała moją sugestię, bo
zaczęła nam (mi i Oli) czytać książkę o względności czasu. Dzięki temu
dowiedziałem się, że kiedy siedzę na kocu i patrzę na ogród nudząc się
tym, że nie ma Oli i nikt jeszcze nie chce ze mną wyjść wcale nie trwa
dłużej niż spacer, który zawsze wydaje mi się za krótki. Jakoś nie
bardzo chce mi się w to wierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz