sobota, 24 listopada 2018

AUTYZM: “Terapia przez sztukę – malowanie”, wywiad z filozofką, etyczką i mamą Oli z autyzmem

Świat jest magazynem pełnym materiału do zabawy, las sprzyja aktywności a praca z farbami przynosi mnóstwo radości. Okazuje się, że nawet tak zamknięta w swoim świecie mała istota, jaką jest dziewczynka z autyzmem, może czerpać z tych przyjemności garściami.
To właśnie ta mała osóbka o wdzięcznym imieniu Ola jest dzisiaj bohaterką naszego wywiadu. Jej mama, Anna Sikorska, opowie wam o talencie swojej córki, który jest świadectwem na to, że sztuka niejedno ma imię, a także o sobie, o swojej pasji do czytania, którą skutecznie zaraziła dziecko. 
Klaudia Maksa: Witaj. Dziękuję, że znalazłaś chwilkę – a jesteś bardzo zajętą osobą – na rozmowę ze mną. Nie mogę bowiem nie wspomnieć, a propos, że oprócz tego, iż całymi dniami pracujesz ze swoją autystyczną córeczką stymulując ją, ucząc i rozwijając twórczo, znajdujesz siłę na to, żeby rozwijać również siebie. Zanim więc porozmawiamy o Oli, opowiedz nam o swojej książce, o swojej pasji czytania, o blogu, o planach…
Anna Sikorska: Planów i marzeń mam zawsze dużo więcej niż jestem w stanie zrealizować, ponieważ należę do ludzi, którzy ciągle mają wrażenie, że pracują za mało. Zwłaszcza, że mogę porównać się z kolegami i koleżankami z uczelni, którzy przynajmniej raz w miesiącu są na konferencji, piszą sporo naukowych artykułów, jeżdżą na wymiany naukowe do innych krajów, zdobywają kolejne stopnie awansu zawodowego i granty, wydają książki, a ja siedzę w domu. Taka troszkę uziemiona, zawieszona, w nieco innym świecie, z nieco innymi wyzwaniami i poczuciem, że moje chęci rozbijają się o szklaną ścianę niepełnosprawności dziecka, do którego dotarcie czasami jest wielkim wyzwaniem. Obracając się w środowisku ludzi bardzo aktywnych nie pozostaje nic innego jak próba jakiejkolwiek aktywności, na którą starcza sił i czasu. Efektem tego robienia czegokolwiek jest pisanie bloga, próba przybliżenia ludziom tego, co dla mnie i wielu rodziców dzieci z autyzmem jest bardzo ważne: pokazywanie życia z dzieckiem niepełnosprawnym, ale bez rysowania wszystkiego w ciemnych barwach tylko pokazaniem, że jest sporo miejsca na radość, poszukiwanie oraz rozwijanie własnych i dziecka talentów, próbowanie nowych rzeczy, stawianie sobie wyzwań, aby nadawać życiu cel. To, pozwala na nieużalanie się nad sobą, niemyślenie „dlaczego ja”, tylko zmusza do aktywności. Czytanie książek, pisanie o nich, próba spisania codziennych opowieści o przygodach psa oraz zarażanie dziecka własną pasją to dla mnie przede wszystkim terapia. A czy tego dużo? Mnie trudno w taki sposób patrzeć na swoją działalność. Mam nadzieję, że to kiedyś pojawi się w formie książki „Świat okiem Tutusia” i serii „Filozofia dla najmłodszych” oraz kolejnych monografii naukowych o filmach Pedra Almodóvara.
Klaudia Maksa: Tak sobie myślę, że twoja córka odziedziczyła po mamie twórczą osobowość. Ola ma autyzm, nie mówi, w jaki więc sposób zorientowałaś się, że ma talent, bo niewątpliwie go ma?
Anna Sikorska: Nasza przygoda z farbkami zaczęła się, kiedy Ola miała ponad rok. Bardzo szybko wszystkim się nudziła, wyłączała, odpływała do swojego świata. Jej funkcjonowanie było łapaniem chwil aktywności. Trzeba było zdobywać dużą ilość książek i zabawek, aby zwrócić jej uwagę. Pomagało też dostarczanie różnych bodźców: zabawy w ryżu, ziarnistej kawie, kasztanach, mące ziemniaczanej, kolorowych piłeczkach, ale ile można interesować się takimi materiałami? Bywają granice wytrzymałości i dla dziecka i dla rodziców. To sprawiło, że pewnego dnia włożyłam córkę w samej pieluszce do szerokiego, ale niskiego pudła i dałam jej na plastikowej podkładce różne kolory nietoksycznej farby i duży (taki zwyczajny, którym maluje się coś w domu) pędzel do malowania. Początkowo niepewnie maczała paluszki, odciskała ślady na pudełku, a później było już intensywne malowanie. Zdarzały się dni, że jedno opakowanie farbek nie starczało na godzinę jej pracy, ale to miało duży plus: ja mogłam troszeczkę odsapnąć, a Ola nie zwieszała się i nie odpływała tylko była aktywna i eksperymentowała mieszając farby, nakładając na pudła i obserwując, w jaki sposób zmieniają się kolory i jednocześnie gaworzyła w sobie tylko zrozumiałym języku.
Klaudia Maksa: Przeglądając twój fanpage na facebooku i oglądając fotorelacje z zajęć, jakie wymyślasz Oli, aby dostarczać jej bodźców do stymulacji, nieraz byłam zachwycona twoją pomysłowością. Skąd czerpiesz aż tyle pomysłów, bo mam wrażenie, że jest ich milion…?
Anna Sikorska: Jestem dzieckiem wsi. Wychowałam się w małym, trzytysięcznym, rolniczym miasteczku, w czasach, kiedy półki świeciły pustkami, a gdy już się zapełniły likwidowano wiele miejsc pracy i dzieci musiały po prostu same sobie wymyślać zabawy oraz zabawki. Była zabawa w zbożu, bieganie po polach kukurydzy, robienie lalek z kolb, ziemniaków, słomy, kwiatów, liści, wyprawy do lasu, tworzenie z szyszek zwierzątek, z nudów tresowanie kur i kaczek, pielęgnacja krów i świń, budowanie szałasów, robienie z błota pączków, które następnie zmieniały się w świetną amunicję do trafiania do celu, którym mogła być tyczka po pomidorach. Było łuskanie grochu, robienie ze strączków straszydeł. Myślę, że po prostu takie podejście do świata jako magazynu pełnego materiałów do zabawy pozostało mi z tamtych czasów. Zmieniło się tylko to, że obecnie mamy dużo większe możliwości, ponieważ więcej rzeczy można nie tylko kupić, ale też więcej się wyrzuca i one doskonale nadają się do przetworzenia z dzieckiem i rozwijania twórczego spojrzenia na otoczenie.


Klaudia Maksa: Wracając do talentu córki. Ola ma jakąś ulubioną technikę malarską?
Anna Sikorska: Ola maluje palcami, szyszkami, żołędziami, petshopami (takie zabawki – zwierzątka). Czasami wylewa farbę i delikatnie ją muska, a innym razem intensywnie wygniata godzinami, nakłada kolejne warstwy. Jej dzieła bywają wynikiem kilku minut pracy, a czasami kilku tygodni lub miesięcy. Wszystkie jej czynności wyglądają tak jakby doskonale wiedziała, co i kiedy chce zrobić, jakby była w stanie przewidzieć jak zachowa się farba, w jaki sposób zmieszać podstawowe kolory, by mieć coś więcej poza białym, żółtym, czerwonym i niebieskim. Praca z farbami sprawia, że się wycisza, śpiewa po swojemu (nadal nie mówi) i cieszy się, ale też bywa tak, że nadmiar tej radości męczy, co kończy się krzykiem i mimo tego pozostawiamy jej decyzję, kiedy chce skończyć swoją pracę, ponieważ sami należymy do ludzi, którzy bardzo nie lubią, kiedy im ktoś przerywa pracę.

Klaudia Maksa: Twoje zdolne dziecko ma już na koncie pierwsze wystawy? Pochwalisz się?
Anna Sikorska: Pierwszym miejscem, w którym pokazaliśmy Oli prace, była regionalna miejska biblioteka w Górze. Odzew był bardzo duży, dlatego postanowiliśmy pokazać jej twórczość w innych miejscach. Na razie są to kameralne biblioteki skupiające wokół siebie ludzi zainteresowanych kulturą i odmiennością. Mamy na swoim koncie Wrocław, Smolice, moje rodzinne Sulmierzyce, Biadki, Kobylin i niedługo będzie też Krotoszyn. Dzięki pomocy znajomych oraz życzliwości nieznajomych udało nam się również zorganizować wystawę w młodzieżowym domu kultury w Lubinie. A w planach są kolejne…
Klaudia Maksa: Czy tylko podczas malowania Ola się wycisza? Co jej jeszcze sprawia przyjemność?
Anna Sikorska: Sposobów na wyciszenie Oli jest kilka. Jednym z najważniejszych jest spacer zabierający nam najwięcej godzin i energii każdego dnia. Nie są to wędrówki godzinne tylko kilkugodzinne, takie, z których nawet pies wraca zmęczony. Po nim zwykle – w ramach odpoczynku – czytamy, a później Ola ma czas na malowanie. Aktywizacja i odprężanie mojej córki zaczynała się właśnie od spacerów do lasu. Dopiero później odkryłam, że także dzięki farbkom mogę uzyskać podobne efekty. W czasach, kiedy Ola ze względu na nadmiar bodźców w mieście jeździła wózkiem (a było to jeszcze rok temu), śmialiśmy się z mężem z tego, że w mieście Ola była nieaktywna, a kiedy wchodziliśmy do lasu od razu się uaktywniała i mogła biec, interesować się otoczeniem.Czasami potrafiła siedzieć na kępie mchu i dokładnie oglądać każdy element, a innym razem biegła przez zarośla. Były to prawdziwe wyścigi. Trzeba było za nią nadążyć i być skupionym, aby jej nie zgubić, ponieważ nie reagowała na wołanie po imieniu. Kiedy wychodziliśmy z lasu następowało magiczne „wyłączenie”: Ola nie była w stanie siły zrobić ani kroku.Trzeba było ją zawieźć do domu. W mieście była dzieckiem niechodzącym, krzyczącym z powodu nadmiaru dźwięków, zapachów, ludzi. Las działał na nią jak włącznik: sprawiał, że była w stanie funkcjonować. I tak samo było z farbami. Kiedy zaczynała odpływać do swojego świata wystarczyło powiedzieć „Ola, malujemy” i zaczynała być aktywna, skupiona, śpiewająca i radosna.
Klaudia Maksa: Człowiek, kiedy oddaje się pasji, zatraca się w niej. Odreagowuje stres, nie myśli o problemach, nie czuje dyskomfortu z powodu deficytów, czy niewygody. Czy tak samo czuje dziecko z autyzmem?
Anna Sikorska: Szczerze mówiąc, nie wiem. Mogę tylko opowiedzieć jak wyglądało Oli zaangażowanie. Z tworzeniem przechodziliśmy różne fazy. Było poranne budzenie i szukanie farbek, siadanie na podłodze i zamalowywanie otoczenia i siebie, przelewanie, mieszanie z ryżem i kaszką, makiem i piaskiem. Praktycznie wszystko, co było sypkie, dla Oli nadawało się do mieszania, a później nakładania na ciało. Najdziwniejsza w tym wszystkim była jej równoczesna nadwrażliwość na bodźce: wystarczyło, że ktoś obcy w sklepie otarł się o wózek, a już płakała z bólu. Jej nadwrażliwość na materiały oraz dotyk była tak duża, że nie można było jej kupić niczego nowego do ubrania, ponieważ wszystko drapało. Do tego nikt nie mógł jej dotknąć, ponieważ to też bolało i wywoływało krzyk.
Klaudia Maksa: Często piszesz o sobie, swoich relacjach z córką. A jak wyglądały zabawy z tatą?
Anna Sikorska: Zabaw z tatą na początku nie było, ponieważ Ola w moim towarzystwie nie dawała się nikomu dotknąć, a beze mnie nie była w stanie funkcjonować. Ja byłam zmęczona, a mąż czuł się odrzucony przez własne dziecko, którego miłości, uwagi i zabaw pragnął. W ramach odpoczynku wyprawiałam ich do lasu. Spacery z tatą były wtedy jednym wielkim płaczem, który kończył się tam, gdzie zaczynał las – nasze wybawienie od wszelkich problemów, miejsce spacerów dziennych i nocnych, miejsce do biegania i wspinania. Nietypowe ukształtowanie terenu będące pozostałością po morenie czołowej lodowca stało się naszym najlepszym źródłem terapii i inspiracji dla Oli wrzucającej pod wózek najróżniejsze skarby: od liści, gałązek, szyszek po kasztany i żołędzie. Z wózkiem rozstaliśmy się niedawno, kiedy Ola miała już ponad sześć lat. On pozwalał nam na uaktywnianie jej, zabieranie na długie spacery w nowe miejsca, całodniowe wędrówki po lesie, który pozwolił na nawiązanie kontaktu z tatą.
Klaudia Maksa: Wiem też, że Ola czyta… Ach te geny… Ale poważnie, opowiedz o książkoterapii.
Anna Sikorska: Książkoterapia to temat na opasłą książkę. Obecnie rynek wydawniczy oferuje tak wiele różnorodnych publikacji dla dzieci, że są one świetnym materiałem nie tylko do pracy z neurotypowymi dziećmi, ale też przede wszystkim do zabawy z młodymi odkrywcami mającymi różnorodne deficyty. Każda publikacja umożliwia inny rodzaj terapii, pozwala poszerzyć wiedzę, rozwijać skupienie, spostrzegawczość, motorykę małą, koordynację, kształtować umiejętność decydowania o tym, co bohaterzy opowieści mają robić dalej. Najciekawsze jest jednak to, że pisarze i ilustratorzy często nie zdają sobie sprawy z mocy swoich książek i kiedy w opinii o ich publikacji opisuję przykładowe zabawy z wykorzystaniem efektu ich pracy są zaskoczeni.
Klaudia Maksa: Na pewny etapie waszego życia pojawił się pies: kolejny uczestnik aktywnego malowania, ale i nie tylko…
Anna Sikorska: To prawda. Pies jest przede wszystkim terapeutą, towarzyszem spacerów. Nim jednak pojawił się w naszym domu odbyłam z mężem wiele rozmów: on chciał, aby Ola miała swojego czworonoga, ja podawałam długą listę argumentów, dlaczego zwierzak będzie dla nas wielkim problemem i kolejnym obowiązkiem związanym z koniecznością dbania o jego higienę, wyprowadzaniem go, nauką odpowiedniego zachowania, wydatków na karmę, weterynarza i wiele innych. Za każdym razem, kiedy mąż zaczynał rozmowę o psie miałam bardzo długa listę kontrargumentów, na których czele znajdowało się to, że ze względu na niechlujnych właścicieli kojarzyły mi się z praniem rzeczy wybrudzonych ich odchodami… Mogę nawet zażartować, że myśl o psie powodowała u mnie ból głowy. A wszystko do pewnego dnia, kiedy Ola zobaczyła psa na szczycie schodów prowadzących do bloku. On patrzył jej w oczy, Ola jemu i tak wpatrzeni w siebie zastygli. Okazało się, że szczeniak szuka nowego domu i nawet nie zastanawiałam się chwili i zadzwoniłam do męża, że mamy psa. Od początku był bardzo łagodny i uczestniczył we wszystkich naszych aktywnościach: od odprowadzania do przedszkola, przez spacery po lesie, zakupy po malowanie. On siedział grzecznie i spokojnie, a Ola nakładała sobie i jemu kolejne warstwy nietoksycznych farb. Później wspólna kąpiel, leżenie pod kocem i czytanie książek. Dziś pies już w malowaniu nie uczestniczy, ponieważ Ola przestała korzystać ze zwykłych farb plakatowych. Akryle po zaschnięciu sklejają włosy i to stało się przeszkodą do tego typu wspólnej aktywności.
Klaudia Maksa: Pies stał się też bohaterem twoich opowieści. Jak to się stało?
Anna Sikorska: Chciałam dzieciom i ich rodzicom w bardzo przystępnej formie pokazać uroki życia z autyzmem. Uznałam, że tego, co opowiadam Oli o jej codzienności z psem z perspektywy zwierzaka będzie najłatwiejszym sposobem na przekazanie swoich doświadczeń związanych z autyzmem. Tych opowieści nazbierało się dużo i chciałabym wydać je w formie książkowej, która trafi do marketów i będzie niedroga, łatwo dostępna i pomoże na oswajanie ludzi z niepełnosprawnością. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele musi być poprawione w tych przygodach. Muszę też znaleźć wydawcę, który będzie zainteresowany wydaniem spojrzenia psa na życie wokół autyzmu.
Klaudia Maksa: Mimo, że twoje dni wypełnione są od rana do wieczora tysiącem czynności, kiedy Ola idzie spać, sama tworzysz. Na początku wspomniałaś o swojej książce, ale to nie koniec. Masz dalsze plany. Nie tylko ambitne, ale i bardzo oryginalne…
Anna Sikorska: To nie do końca tak wygląda, że kiedy Ola zasypia ja zaczynam tworzyć. Bardziej wygląda to tak, że ja Oli w ciągu dnia opowiadam o swoich zainteresowaniach, próbuję zainteresować filozofią i historią, a kiedy ona zasypia, ja próbuję to wszystko, co mówiłam, spisać i coraz częściej myślę, że dobrym sposobem byłoby nagrywanie wszystkiego na dyktafonie, ponieważ niektóre pomysły ulatniają się, innym razem nie ma czasu, inne zajęcia wypierają to, co się wcześniej zrobiło.
Klaudia Maksa: Myślę, że twoje pomysły śmiało mogą inspirować nie tylko rodziców dzieci autystycznych, ale również terapeutów. Cieszę się, że możemy się przyczynić i na naszych łamach dać światu poznać Olę i opublikować cykl opowiadań o niej i o psie Tutusiu. Zapraszamy. A ja dziękuję za rozmowę.
Anna Sikorska: Dziękuję. Wszystkich zapraszam do czytania i dzielenia się na fp „Aleksandra Anna Sikorska”, „Górowianka” i „Świat okiem Tutusia” własnymi spostrzeżeniami, doświadczeniami, wątpliwościami dotyczącymi tego, co napisałam lub niepełnosprawności.
Rozmawiała Klaudia Maksa
materiał chroniony prawami autorskimi
zdjęcia dziecka pochodzą z prywatnego zbioru Anny Sikorskiej
zdjęcia obrazów pochodzą ze strony: https://www.facebook.com/AleksandraAnnaSikorska/

Redakcja oświadcza, że powyższy materiał ma charakter charytatywny i nie wiąże się z żadnymi kosztami pieniężnymi.
Klaudia Maksa. Z zawodu pedagog logopeda. Pracuje z dziećmi z MPD. Posiada wiele dyplomów i certyfikatów, które leżą sobie na dnie szuflady kompletnie niepotrzebne. Jednak każdy z nich wiąże się z jakimś ważnym okresem życia i niesie oprócz umiejętności, czy jak to się teraz nazywa – kompetencji, wiele wspomnień i doświadczeń. Codziennie przygląda się ludziom i światu jednym okiem w przenośni i dosłownie. Magazyn Życie i pasje, który stworzyła w akcie desperacji, żeby mieć bodziec do rehabilitacji, okazał się dobry pomysłem nie tylko dla niej, ale dla innych także, o czym świadczy coraz liczniejsze grono czytelników.źródło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz