czwartek, 8 listopada 2018

Marek Frenger "Tym razem naprawdę... Tryptyk szczeciński: opowieść pierwsza"


Marek Frenger, Tym razem naprawdę... Tryptyk szczeciński: opowieść pierwsza, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2007
Ścieżki ludzkiego losu są zaskakujące i niezbadane. Zwłaszcza, kiedy jest się jeszcze dwudziestoparoletnim mężczyzną, który czuje się niemal jak marionetka w rękach kobiet wydających się mówić: „Ja to wszystko zaplanowałam”. A to bywa sporym zaskoczeniem. Zwłaszcza, kiedy do tej pory było się przekonanym, że świat krąży wokół ich naszych potrzeb. „Faceci. Myślicie, że świat zaczyna się i kończy na was” – brutalnie oceniają męskich bohaterów przedstawicielki płci pięknej. Dość boleśnie mogą się oni jednak przekonać, że dla współczesnych kobiet bywają środkiem do spełnienia ich pragnień i fantazji erotycznych. Jakby tego było mało: to nie oni już są szefami, ale kobiety i to one szukają sobie kochanków wśród pracowników, stawiają warunki i decydują o tym, kiedy ich przygoda z podwładnym ma się skończyć. Okazji do rozwinięcia takiej znajomości może być wiele, a wyjazdy integracyjne i widoczne zainteresowanie podwładnego sprzyja rozwojowi sytuacji, która zaczyna się dość prosto i banalnie:
„Gdy nasze dłonie się zetknęły, gdy moja jakby przypadkiem dotknęła delikatnej dłoni Sylwii, wszystko się zmieniło. Wtedy tego nie pojmowałem, bo przecież nadchodzących wydarzeń nie mogłem przewidzieć, ale ta chwila, która trwała ułamek sekundy, dla kogoś obok niezauważalna, dla nas stała się początkiem czegoś zupełnie nowego. Nagle oboje znaleźliśmy się na drodze prowadzącej w kompletnie nieznanym nam kierunku. Gdzie codziennością miało się stać łamanie własnych zasad i zaskakiwanie samego siebie. Jak łatwo jest w takiej sytuacji uchwycić ten moment, nieprawdaż? To nie pierwszy pocałunek, nie pierwsza wspólna noc, ale właśnie pierwszy dotyk dłoni jest dowodem przestępstwa numer jeden. To on jest kamykiem, który pociąga za sobą lawinę. Po nim następuje już tylko to, co nieuniknione. Czy więc gdyby ucięło nam dłonie, byłoby mniej zdrad? I mniej złamanych serc?”.
„Tym razem naprawdę” Marka Frengera to opowieść o spotykających się dłoniach, rozgrzanych ciałach poruszających się w rytm muzyki lub przyspieszonego oddechu i porywów serca czy potrzeby bliskości. Poszukiwanie drugiej osoby, tej z którą spędzi się resztę życia bywa trudne, czasochłonne i bolesne. Kobiety zaskakują głównego bohatera swoją otwartością, czasami brakiem zahamowań, fantazją i doświadczeniem. Ich zawiłe relacje rodzinne, stawianie na pierwszym planie własnych pragnień mieszają się z kulturowymi powinnościami bycia dobrą matką, żoną, córką. Wbrew pozorom wcale nie jest im trudno zrzucić z siebie te oczekiwania otoczenia, kiedy odkrywają, że mogą być jedyną stroną, która się stara i jest gotowa poświęcić swoje uczucie dla dobra rodziny. Nie chcą już być męczennicami. Chcą chwytać życie we własne ręce i myśleć o własnym szczęściu.
„Człowiek czasami bywa egoistą. I myśli tylko o sobie. Przekonasz się, że tak jest. I nawet miłość nie potrafi tego zmienić. Zresztą miłość to także wyraz egoizmu. Kochamy dlatego, by mieć kogoś przy sobie cały czas. Czy to nie jest egoizm?”.
Marek Frenger w swojej powieści zabiera nas w wędrówkę po Szczecinie: mieście tętniącym erotyzmem, pełnym pięknych kobiet szukających albo miłości albo przygody na jedną noc, wsparcia lub sposobu zemsty na partnerze, stałych relacji lub chwilowej odskoczni od dłuższego związku. Mężczyźni są tu elementem biernym, poddającym się temu, co przygotowały im kobiety: matki, żony, kochanki, siostry i córki będące przyczyną lęków na tle seksualnym. Dzięki temu autor porusza kwestie darwinizmu, lęków przed homoseksualizmem, strachu przed tym, czy będą świetnymi kochankami, ciągłej potrzeby rywalizacji o uwagę płci pięknej. Cała opowieść zaczyna się dość niepozornie od 29-letniego Łukasza budzącego się z dziurą w pamięci. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby był we własnym łóżku. Wymknięcie się, próba przypomnienia sobie czegokolwiek sprawia, że stopniowo dowiadujemy się, w jaki sposób doszło do takiej sytuacji. Bohater dzieli się z nami swoimi lękami związanymi z upływem czasu. Patrzy na innych mężczyzn przez pryzmat przyszłego siebie: kochanka zdradzającego żonę lub sfrustrowanego 40 – latka porzuconego przez żonę i niepewnego własnych umiejętności w łóżku, wokół którego toczy się życie wszystkich bohaterów. Praca, studia, imprezy to tylko elementy pozwalające na budowanie swojej pozycji w stadzie i zwiększanie szansy na stałe i satysfakcjonujące relacje intymne. Pod pozorem prostej opowieści młodego, częściowo samodzielnego (ciągle dostaje obiadki od mamy i wynajmuje pokój) mężczyzny wydają się być tu pretekstem do przybliżeniu kilku popularnych teorii socjologicznych ze spojrzeniem Jareda Diamonda na czele.
W „Tym razem naprawdę” stajemy się świadkami zmiany młodego mężczyzny z ogiera bez problemów zdobywającego kolejne kobiety w pragnącego stałego związku partnera. Imprezy i przygodny seks zaczyna go nudzić, kiedy sam dotkliwie przeżywa odrzucenia raniącego jego męską dumę tego, który pierwszy odchodzi. Zostaje on tu potraktowany tak jak wszystkie kochanki w powieściach kobiecych: musi usunąć się na dalszy tor i odczuć, że wcale nie jest najważniejszy. Wtedy zaczyna odczuwać, że chce coś zmienić w swoim życiu, zadbać o stałość, poczucie ważności i możliwość całkowitej szczerości. „Chciałem być z kimś tak zwyczajnie. Mówić komuś szczerze o wszystkim i wierzyć, że ten ktoś jest szczery wobec mnie”.
Powieść Marka Frengera – mimo ciągłych niepowodzeń bohaterów w dążeniu do tego pozornie banalnego celu – ma pozytywny wydźwięk. Autor przekonuje, że szczęśliwe zakończenie może nas bardzo zaskoczyć i może być zupełnie inne niż to, na które czekamy. Trzeba mieć tylko cierpliwość i otworzyć się na to, co przynosi los.
„Oboje mieli po dwadzieścia kilka lat. Bliżej dwudziestu niż trzydziestu. Byli ze sobą jakiś czas. Dwa, trzy lata. I przyszedł taki moment, że on powiedział jej: na razie. Był płacz, prośby. Nic nie pomogło. Szybko okazało się, że w międzyczasie on zaczął się spotykać z kimś innym. Ona cierpiała, nie mogła o nim zapomnieć. Każda ulica, każda rzecz, każda piosenka w radiu przypominała jej o nim. Minęło trochę czasu, ona wciąż o nim myślała, on o niej właściwie zapomniał, był szczęśliwy z tą nową dziewczyną. W końcu niewytrzymała i odkręciła gaz. Po pewnym czasie jej dusza zapukała do czyśćca. Otworzył jej Święty Piotr. Patrzy na nią i pyta: Taka młoda duszyczka, co się stało? Patrzy w papiery i mówi: aaa, samobójstwo, nieładnie, nieładnie. Wiesz, tam na górze tego nie pochwalają. Ale patrzy w jej akta i czyta, i mruczy pod nosem: taaa, nieszczęśliwa miłość. Facet cię zostawił, tak. No to faktycznie ciężka sprawa. Zwłaszcza, że duszyczka wrażliwa. Ale zaraz, zaraz. Tu mam napisane, że dla ciebie przeznaczyliśmy kogoś zupełnie innego. Miałaś go poznać dopiero za trzy lata, na weselu swojej przyjaciółki. Dlaczego nie czekałaś? Przecież ten nie był dla ciebie. Nie czułaś tego? Kurczę, kogo dać jemu? Przecież wszyscy już zajęci. Do dwa tysiące dwudziestego piątego”.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz