Karen McCombie, Szkoła im. św. Zgryzoty dla dziewcząt, duchów i babć na gigancie, il.
Beckaa Moor, tł.Marta Machałowska, Warszawa „Zielona Sowa” 2018
Spokojną egzystencję Dani zakłóca bzik matki na
punkcie pingwinich zadków. Co zrobić, kiedy jest się zapalonym naukowcem i jednocześnie
matką? Czy można realizować się naukowo i zajmować dzieckiem? Jest to trudne,
ale… przecież są rozwiązania pomagające dzieciom w nabraniu samodzielności, a
ich rodzicom w realizacji niedługich (rocznych) celów bez konieczności
martwienia się o bezpieczeństwo pociechy. I tym sposobem Dani trafia do bardzo
dobre szkoły im. św. Gryzeldy. Tam okazuje się, że ta renomowana placówka
niedawno przeszła prawdziwą metamorfozę i nie tylko nie ma tu już mundurków
oraz sztywnego regulaminu, ale i połowy dotychczasowego personelu. Z każdym
dniem odchodzą kolejni pracownicy niemogący poradzić sobie z pracą w chaosie.
Także nowa uczennica nie jest zadowolona z pobytu w tym miejscu. Marzy o tym,
aby wrócić do domu, ale z czasem odkrywa uroki nowego miejsca i znajduje nowych
przyjaciół, a nieliczne klasy oraz
szkoła opanowana przez ośmiolatki wydaje się mieć swój urok. Do takiego właśnie
świata zabiera nas pierwszy tom z serii „Szkoła im. św. Zgryzoty”.
W drugim tomie częściowo zaaklimatyzowana
bohaterka ciągle jeszcze nie może się przyzwyczaić do zmian, dziwnego
zachowania dyrektorki i uczniów. Na szczęście nie jest w tym osamotniona. Ale
tylko przez chwilę, bo zaskoczona zmianami kucharka, pani Płotek, odchodzi z hukiem
drzwi. Uczniowie będą musieli poradzić sobie z samodzielnym przygotowywaniem
posiłków, sprzątaniem i nauką. Jakby tego było mało do ich obowiązków dochodzi
nakręcenie na konkurs filmu o prowincji, w której się znajdują i jej urokach. Aby
zadanie było niełatwe będą mieli konkurencję w postaci różnych szkół, wśród
których na prowadzenie wybija się placówka dla (zarozumiałych) chłopców. Dziewczyny
oczywiście nie mogą się dać i koniecznie muszą stworzyć coś niezwykłego. Szybko
okazuje się, że z organizacją i rozdzielaniem ról jest u nich dość kiepsko:
każdy chciałby robić wszystko i w ten sposób nikt nie potrafi nic zrobić. Na
szczęście mała interwencja i motywacja Lulu (dyrektorki) motywuje dziewczynki
do wspólnego działania i wyjaśnienia paru zagadek, których bohaterami są duchy
i pojawiające się z zaskoczenia babcie. No, dobra, może nie w liczbie mnogiej,
ale za to tak żywotna, że doskonale robi za tłum staruszek.
Mam dość mieszane uczucia do tej lektury. Z
jednej strony książka ze świetnym pomysłem na akcję, a z drugiej czegoś mi w
niej brakowało. Akcja jest szybka, rozdziały niedługie, fabuła interesująca i
pouczająca oraz pokazująca, że szkoła wcale nie musi być nudna, a internat
kojarzyć się z więzieniem tylko bardziej z domem, w którym dyrektorka nie jest
nadzorcą tylko opiekunką zastępującą rodziców wszystkim uczniom. Tekst
wzbogacono czarno-białymi ilustracjami doskonale odzwierciedlającymi zawarte w
nim wydarzenia. Gdybym miała napisać jednym zdaniem o tej książce to
stwierdziłabym, że to lekka opowieść o urokach nieco odmiennej edukacji
pozwalającej wykształcić silne kobiety z ważnymi umiejętnościami i wiarą we
własne możliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz