wtorek, 10 września 2019

Dariusz Muszer "Człowiek z kowadłem"

Dariusz Muszer, Człowiek z kowadłem, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2019
„Opowiadania czy powieść?” – to pytanie nurtowało mnie przez całą książkę Dariusza Muszera „Człowiek z kowadłem”, w której wątki się przeplatają i powracają. Czasami w formie wizji, czasami fantazji. Historie ciągle pisane są na nowo, ale z drugiej strony to nowe opowieści. A może to kolejne wersje lub kolejne prawdy ludzi o ludziach i sobie samych w myśl zasady, że jedna historia nie istnieje:
„Obiektywna prawda? Coś takiego nie istnieje, pani to wie. Jest tylko prawda pojedynczego człowieka, a i w taką nie należy wierzyć. Ktoś powiedział: ilu ludzi, tyle prawd. Ja bym powiedział, że prawd jest więcej niż ludzi. Bo każdy człowiek nosi w sobie kilka prawd, a jeszcze więcej kłamstw”.
Ta ilość prawd i kłamstw sprawia, że w pewien sposób każde z opowiadań jest intertekstualne, w każdym znajdziemy wątek z innego. Wystarczy tylko wczytać się, wyszukiwać, aby znaleźć powracające motywy i charakterystycznych bohaterów, których łączy poczucie wyobcowania: obcość w Polsce i niemożność dostosowania się poza nią, samotność wśród bliskich i z powodu ich braku. To zagubienie w świecie i zapętlone przeznaczenie najlepiej widoczne jest w opowiadaniu „Gręboż”, w którym niby nie ma wątków polskich, ale poczucie niesprawiedliwości, dziejowa nieuchronność to coś, co jest nam bliskie. Czas jest tu odmierzany od śmierci do śmierci, od walki do walki, w której nie ma litości, bo kiedy się ona pojawia to znak, że nadszedł koniec:
„Zegarki wynaleziono tylko po to, aby coś stale przypominało nam, jaką marnością nad marnościami jesteśmy, i że lada chwila czeka nas grób”.
Życie każdego z bohaterów do dążenie do śmierci, odchodzenie, umieranie. Każdy dzień przybliża ich do tego rozwiązania, a kiedy myślą, że już będą mogli wytchnąć są niczym kura z „Utopionej kury”: niespodziewanie ożywają i żyją ze wstydem chwilowej śmierci, ponieważ w opowiadaniach Muszera ona nigdy nie jest stała. Zawsze jest formą przejściową, zawieszającą człowieka lub człowiekopodobne istoty między stanem przeszłym i przyszłym. Odchodzenie wiąże się z utratą bliskich, a czasami morderstwami dającymi tylko na chwilę wytchnienie, przez moment rozwiązującymi problemy.
„No cóż, życie jest jak wiązanka róż, bez zadrapań ani rusz”.
Każdy z bohaterów jest „podrapany”. Jedni mniej inni bardziej, ale ich psychika pełna jest ran, przez które uciekają w niepamięć. Zapominanie pozwala im się uwolnić od win i ran zadanych przez bliskich im ludzi. Tymi mogą być osoby poznane w urzędzie pracy, w czasie zakupów, na ulicy, krewni, którzy pomogli. Bliskim może stać się tu każdy, z kim bohaterzy będą czuli bliskość. Ich czynami kierują niepozorne kreacje, małe kłamstewka, mało znaczące przedmioty:
„Niepozorne przedmioty i doraźne myśli często decydują o jakości naszego życia. To banał nas żywi, a nie odwieczny płomień”.
Jakość życia, to jakość kontaktów międzyludzkich, a te z kolei wiążą się z poznaniem. Jednak czy jest ono możliwe? Jeden z bohaterów wykreowanych przez Muszera stwierdza:
„Choć wszyscy jesteśmy do siebie podobni, żaden człowiek nie jest w stanie poznać drugiego. Ba, żaden człowiek nie potrafi poznać nawet samego siebie! Co nie znaczy, że nie powinien próbować. Jedyne, co w życiu jest pewne, to porażka. I tylko porażki należy się trzymać”.
Kłamstwo goni kłamstwo, kreacja goni kreację i w tej kreacji ludzie gubią siebie, swoje prawdziwe losy, szczere kontakty. Życie im się plącze, giną w labiryncie półprawd, zapominają, co komu mówili. Dopiero umieranie przynosi wyzwolenie od kłamstw.
„Gdy umierają kolejni członkowie rodziny, świat staje się coraz bardziej przejrzysty i łatwiejszy do ogarnięcia. Gdybym miał większą rodzinę, może nie byłbym tak szybko taki samotny. Może poczekałbym ze swoją samotnością, odłożyłbym ją na później, kiedy stanę się stary i zbyteczny. Tak niekiedy myślałem, lecz dzisiaj wiem, że piachu nie oszukasz, bo samotność jest zapisana w piachu i w nas samych głuchymi zgłoskami dobiegającymi z przeszłości”.
Kolejny rok powinien być łatwiejszy, bo mniej pamiętania, mniejsze poczucie niezrozumienia, mniejsze osamotnienie wśród bliskich, ale życie bywa nieubłagalne: każdego dnia przybliża nas do śmierci. Im jesteśmy starsi tym bardziej zdajemy sobie z tego sprawę. To rodzi kolejne frustracje, staje się przyczyną zniechęcenia, obojętnienia na świat i jednoczesnej świadomości, że nasze życie nie jest tak bardzo od nas zależne jak wmawiają nam coache, że jest gdzieś czynnik decydujący o wielu rzeczach poza nami.
„Jak ma się tyle wiosen na garbie, to z jednej strony zaczyna człowiekowi wszystko zwisać, wacek mu zwisa, życie mu zwisa, z drugiej jednakowoż strony wzbiera w nim potężna złość, żeby ktoś wreszcie odpowiedział za to jego całe spartaczone życie. Bo wcale nie jest tak, że my sami wykuwamy swój los, że im więcej się kuje, tym więcej podków będzie. Nie my jesteśmy kowalami, my możemy co najwyżej nanieść chrustu i koksu, nalać do wiadra zimnej wody i wyczyścić brudnym gałgankiem kowadło. A jeśli już podkuwamy, to ciągle tego samego konia, w dodatku chromego na cztery nogi. Nasz los wykuwają inni, a my tylko przyglądamy się z daleka, jak iskry lecą i para bucha. Wolna wola? Na coś takiego może pozwolić sobie tylko ten, kto ma pełną miskę. Moja bywała często pusta. I nawet tę pustą miskę sprzątano mi sprzed nosa, gdy się mogła komuś do czegoś przydać. Zabawką byłem w nieswoich rękach, posługiwano się mną niczym pluszowym misiem lub klockiem lego”.
„Człowiek z kowadłem” to książka pełna mężczyzn uwięzionych pośród demonów przeszłości i teraźniejszości. Nawet, kiedy wydaje nam się, że to kobiety grają w opowiadaniach główne skrzypce. Zawsze jednak są w nich mężczyźni uwięzieni w swoich błędach przeszłości, pełni ułomności, nieradzący sobie z życiem i światem, wymaganiami społecznymi, bezrobotni lub pracujący za najniższe stawki, wykluczeni przez społeczeństwo, bo nigdy do niego nienależący, zniewoleni przez system, w którym nie ma ludzi wolnych w świecie, w którym każdego coś zniewala: podstawowe potrzeby, wykreowane przekonanie o konieczności bogacenia, zaciskająca się pętla zobowiązań. Bohaterzy Muszera to ludzie czujący potrzebę tworzenia fasady swojego życia, kreowania wizerunku na pokaz i właśnie to ich zabija, bo albo stają się bohaterami zawiści albo zajadają stres albo czują się przytłoczeni stawianymi przez siebie poprzeczkami. Czytając opowiadania Dariusza Muszera pomyślałam sobie, że ten zbiór jest o tytułowych mężczyznach z kowadłem: mężczyznach (tak z naciskiem na tę płeć), którym kultura stawia wymagania, z których nie chcą się wyzwolić. O ile kobiety zrzuciły jarzmo kultury o tyle mężczyźni nie są tu w stanie zrobić tego kroku i ciągle dążą za widmem męskości, która każe im być tymi ważniejszymi, która nie pozwala im odmawiania pomocy bliskim. I w ten sposób synkowie stają się wyrodnymi mordercami niemogącymi pogodzić się z wyrzuceniem poza rodzinę lub odrzuceniem przez ukochaną z powodu nieakceptacji jej przez matkę. W takim spojrzeniu to kobiety kierują losem mężczyzn: dla nich roznoszą ulotki, jedzą tuczące obiady. Ludzie giną tu we wzajemnych wymaganiach, zobowiązaniach kulturowych. Umowa społeczna niszczy relacje, staje się przeszkodą na drodze do tworzenia bliskości i zmusza do ciągłego myślenia o zdobywaniu pieniędzy, bo pieniądze to jedzenie, a jedzenie to życie. Może i sprowadzone do podstawowych funkcji, ale jest w nim taka potrzeba przetrwania jak w podtopionej kurze, która po oskubaniu odzyskuje przytomność i wraca do swoich obowiązków.
Dariusz Muszer zabiera nas do różnych miejsc. Mamy tu polską wieś, niemieckie blokowiska, wioski z ich problemami, miasta z niebezpiecznymi ulicami i parkami pełnymi tajemnic, egzotyczne kraje pachnące pomarańczami. Jednak najważniejsze wędrówki to te po ludzkich umysłach, wśród których znajdziemy zarówno postępowców dostrzegających potrzebę uporządkowania systemu, zburzenia murów, jak i tych brzmiących bardzo swojsko: „Wyssać krew i kopnąć w tyłek, takie są ich prawa. Nasi politycy zrujnowali cały kraj, a teraz sprzedają go kawałek po kawałku. Ci z Unii Europejskiej zrobią z nas swoich niewolników i ukatrupią, na naszych kościach zbudują wirtualny świat, w którym nie będzie ludzi, tylko te przeklęte supermarkety”.
Dariusz Muszer na wiele problemów polskich patrzy spoza granic kraju. Jego bohaterzy są tu wyklętymi przez swoje ojczyzny ludźmi diagnozującymi stan polityki. W spojrzeniu Polaków, którzy (nie z powodu własnych starań, ale przez wygnanie) uzyskali niemieckie obywatelstwo Polska to kraj, w którym ludzie wybierają głupszych od siebie, aby mogli na nich narzekać. W tej ocenie przeszłości i teraźniejszości naszej ojczyzny szczególnie wybijają się tu opowiadania „W poszukiwaniu chemicznie wędzonych makreli” i „Niewinni”, w których pisarz pokazuje mentalność ludzi, którzy w trudnych warunkach „kombinują” i może z tego powodu mają przez chwilę lepiej, ale to kombinowanie obraca się przeciwko nim.
Całość refleksyjna i bardzo wymowna, zmuszająca do myślenia, refleksji i z tego powodu opowiadania czyta się wolno, ponieważ po każdym wypada się zatrzymać, przemyśleć, pokłócić w myślach z autorem, czasami przyznać mu rację. Zwłaszcza, że on nie oszczędza nikogo i z dystansu lat trzeźwo patrzy na bolączki. Wydawałoby się, że książka pełna opowiadań o mankamentach będzie przybijająca, ale jest w niej coś pozytywnego. Chociaż nie dostajemy pocieszenia w postaci: „Zachód czeka na was z otwartymi rękami” tylko brutalną prawdę, że tam nikt na nas nie czeka to przebija przez nie przekonanie, że naprawianie świata musimy zacząć od swojego otoczenia, od swoich grzeszków, bo może to my jesteśmy tymi, którzy coś zakombinowali, może to my wybieramy polityków głupszych od siebie, może to my rozsiewamy teorie spiskowe, może to my żyjemy uprzedzeniami zamykając się przed obcymi doświadczonymi przez los w ich ojczyznach.
O tej książce mogłabym napisać jeszcze wiele, ale uważam, że sami powinniście po nią sięgnąć, przeczytać, przetrawić, pokłócić się w myślach z pisarzem, pokłócić ze sobą. Zdecydowanie polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz