czwartek, 19 grudnia 2019

Gra "Wyprawa do babci"


„Czerwony Kapturek” – to było pierwsze skojarzenie, kiedy zobaczyłam grę pod tytułem „Wyprawa do babci”. Z tego powodu byłam troszkę sceptyczna, ale też jednocześnie ciekawa jak autor sobie z tym tematem poradził. Muszę przyznać, że zostałam całkowicie bardzo pozytywnie zaskoczona ze względu na to, że po raz pierwszy miałam w grze do czynienia, z czymś, co mi jest bliskie: współpraca, wzajemna inspiracja zamiast rywalizacji. Jim Deacove od 40 lat propaguje gry oraz zabawy oparte na współpracy. Już w „Wyprawie do babci” możemy dostrzec, że stawia on na kooperatywę. Pokazanie dziecku, że wspólnie można dążyć do jednego celu i wzajemnie sobie pomagać jest bardzo ważne, ponieważ zaczyna ono nieco inaczej postrzegać ludzi: osoby inspirujące zamiast konkurentów do pokonania. Jest to podejście bardzo mi bliskie, dlatego opowiem Wam o tej grze więcej, bo uważam, że powinna znaleźć się w każdym domu. Zwłaszcza, że nie wywołuje w dzieciach negatywnych emocji tylko zachęca do rozwijania pomysłowości. A wszystko przez to, że w grze nie ma rywalizacji, a jest miejsce na pokonywanie przeszkód, czyli wyzwania. Do tego nie ma pomysłów złych. Jeśli dobrze uzasadnimy to każdy przedmiot może służyć do wyjścia z opresji.
W pudełku znajdziemy dwie dwustronne plansze, jeden pionek i jedną kostkę oraz dwanaście dwustronnych kafelków. Kiedy po raz pierwszy otwarłam pudełko poczułam się lekko zagubiona: jeden pionek i jedna kostka? A co z pozostałymi graczami? Nic. Po prostu wszyscy grają tym jednym pionkiem i to sprawia, że skupiamy się na wymyślaniu sposobów na pokonanie przeszkód, a nie na to, kto szybciej dotrze, bo docieramy wszyscy razem. Idziemy ramię w ramię jak na dobrą rodzinę przystało. O zasadach gry poczytacie sobie z instrukcji. Mogę Was zapewnić, że są one łatwe i trzylatki poradzą sobie z nią bez problemu. Do tego dzieci bardzo szybko załapują, że wszyscy mają ten sam pionek i tę samą kostkę. Nawet kolejność rzutów już nie jest taka ważna, bo nie ma rywalizacji. Komuś zdarzyło się dwa razy z rozpędu rzucić? Nie ma problemu. I tak idzie to na wspólne konto. Właśnie to uświadamianie, że każdy czyn jest przybliżaniem do wspólnego celu.
Moja córka jest zachwycona grą. Tak bardzo, że kiedy po kilku grach poszłam zaparzyć kawę do kuchni siedziała i sama sobie grała dobierając przedmioty do pokonania przeszkód. Później płynnie włączyłam się w grę bez zastanawianie się czyja kolej. I oczywiście obie wygrałyśmy. Nikt nie musiał być tym przegranym. To pomaga dziecku pokazać świat z nieco innej perspektywy: to, że komuś wiedzie się dobrze nie znaczy, że nam musi być gorzej. Może nam być równie dobrze i warto starać się, aby większej ilości ludzi było dobrze, aby byli zwycięzcami w swoim życiu. Planszówka ta też świetnie integruje małe grupy przedszkolne i szkolne. Myślę, że będzie to świetny materiał do pracy w szkołach specjalnych, w których klasy są małe. Dzieci mogą na przykładzie gry przećwiczyć, czym jest posiadanie wspólnego celu i wspólne dążenie do niego.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz