wtorek, 21 stycznia 2020

Artur Daniel Liskowacki "Brzuch Niny Conti" -patronat

Artur Daniel Liskowacki, Brzuch Niny Conti, Szczecin, Bezrzecze „Forma”, „DK 13 Muz” 2019
Utrwalanie – to główna rola prozy Artura Daniela Liskowackiego. Pisarz zabiera nas do swego świata i oprowadza po przeżytych chwilach, przeanalizowanej twórczości, własnych pomysłach, odczuciach. Po raz kolejny przyjdzie mi powtórzyć, że w prozie Artura Daniela Liskowackiego przebija goffmanowskie spojrzenie na społeczeństwo jako zbiór osób odgrywających różne role, przywdziewających maski, które nie zawsze są odpowiednio szybko zmieniane, a czasami przywdziewane w nieodpowiednich miejscach i którym ze zdziwieniem przygląda się autor-narrator (narrator będący pisarzem i piszącym o światku kulturowym), przez co mamy wrażenie, że wykreowane przez niego światy to zlepek jego własnych doświadczeń, co przekłada się na odczucie intymności, poruszania najbardziej wstydliwych i kłopotliwych tematów, własnymi spostrzeżeniami, w których czujemy się z jednej strony dobrze, a z drugiej mamy odczucie bycia intruzem w małym (bo jednoosobowym) światku, po którym jesteśmy oprowadzani. We wszystkich utworach szczecińskiego pisarza mamy do czynienia ze zderzeniem świata twórcy ze światem mijanych ludzi będącymi potencjonalnymi opowiadaczami swoich lub cudzych życiorysów. W „Brzuchu Niny Conti” do tych typowych i bardzo charakterystycznych dla Liskowackiego cech jego prozy dochodzi jeszcze oprowadzanie nas po literaturze i różnorodnych zjawiskach artystycznych oraz okołoartystycznych. Nawet niewinna przejażdżka taksówką lub autobusem może skończyć się wchodzeniem w sprawy osobiste, które pozwolą przejść do wątków literackich. Szczeciński prozaik serwuje nam bohaterów, którzy w czasie zmiany masek są obnażeni, a przez to w pewien sposób pokonani przez własne kreacje osobowości. Zawsze jednak jest to odkrywanie dokonywane z dystansem i niezłośliwym humorem oraz autoironią narratora niepotrafiącego wejść w trwałe relacje. Mimo pokazania słabości, wad jest to opowiadanie ciepłe, bo wiążące się z pewnego rodzaju sentymentem, przez który ma świadomość, że tylko dopóki trwa pamięć o tych wydarzeniach dopóty i on i aktorzy codzienności będą pamiętani.
„Brzuch Niny Conti” to książka bardzo bliska temu, co znamy z wcześniejszej twórczości Liskowackiego. Ludzie tu wzajemnie się obserwują i opisują, dopytują o siebie (nawet, kiedy już nazwisk nie pamiętają). Czasami są to długie historie, a innym razem krótkie tekstowe wiadomości wkradające się w akcję, niedługie liściki. Zwykłe wyjście na zjazd literatów czy przypomnienie sobie koloru przedmiotów lub domowa biblioteka czy mijana furtka lub ulica mogą stać się pretekstem do opowiedzenia historii swego życia. Ukradkowe spojrzenia, podsłuchane słowa czy osobiście przeżyte sceny mogą przyczynić się do snucia – pełnych własnych doświadczeń kulturowych, a przez to bardzo osobiste – opowieści, w których określone przedmioty i zjawiska stały się siłą napędową akcji przyczyniającej się do zmian w życiu i zmuszającej do refleksji nad naszym losem. W całym tym opowiadaniu codzienności nie ma zdarzeń niezwykłych. Za to mamy sporo namacalnej i czasami bolesnej codzienności z jej urokami, niedopowiedzeniami i gafami wynikającymi z niewiedzy lub niepamięci. Teatr codzienności wypełniony jest tu ludzką ciekawością, ukrywaniem się z otwartym zainteresowaniem, uprzejma nieuwaga miesza się tu ze wścibstwem, które może być wybawieniem, gdyby tylko pojawiało się w porę. Los jednak lubi płatać figle i przysparza sporej ilości zaskakujących wydarzeń bohaterom jego opowieści. Stworzone książki czasami zamiast zbliżać do siebie ludzi stają się murami oddalającymi od siebie. Sztuka staje się swoistym problemem. Zamiast pomagać czasami przeszkadza, a mimo tego jest ważna. A może właśnie z tego powodu jest ważna, bo pozwala dokładnie obejrzeć to, co byłoby zakryte dla oczu przechodniów, wywleka bolesne sprawy czasami pod płaszczykiem niewinnych opowieści.
Szczeciński pisarz w swoich opowieściach obok ważnego tematu „przemijalności” sztuki pięknej i literatury naukowej, pokazania, że nie tylko gromadzone zasoby mogą być dużo większym problemem niż może nam się wydawać, opowie o przemijalności odgrywanych ról, zatracaniu się w niedomówieniach i wspomnieniach, których z każdym rokiem przybywa coraz więcej, przez co wymaga wymagają one wzmożonej uwagi, ale i dystansu. Problemy odrzucenia, rozczarowania, napiętnowania, przylepiania etykiet wydają się tu pierwszoplanowe niczym pozycja człowieka ukazanego na jednym z plakatów przed gabinetem proktologa. Szczerość, emocjonalność i uważność – te cechy przyświecają przyglądaniu się światu pełnemu twórczych znaków. Już na początku tomu Artur Daniel Liskowacki podkreśla, że to, z jakim zaangażowaniem i orientacją przechodzimy przez świat pozwala nam wychwycić więcej znaków oraz pozwoli nam na otwieranie się na otoczenie. I ta ostatnia czynność także staje się problematyczna, ponieważ za każdym razem odkrywa, że takie przynosi ono więcej szkód niż pożytku, a wszystko przez dualizm życia ludzkiego, jego konieczność udawania i uciekania w doznania wynikające z gromadzonych dóbr i kolekcjonowanych szeroko pojętych znajomości (od zwykłych codziennych, personalnych po wiedzę o kulturze, jej twórcach).
Świat konsumpcji i duchowej refleksji w opowiadaniach Artura Daniela Liskowackiego ciągle w różnych formach się ścierają, przeplatają i nakładają. Płodni i poczytni pisarze odpływają w zapomnienie, a tym mniej znanym czasami udaje się wypłynąć, co oczywiście jest trudne, ponieważ zalewają nas kolejne fale poczytnych twórców, nowych tekstów rozmnażających się w zawrotnym tempie. Jednak obie grupy potrzebują pomocy: odbiorców gotowych sięgać po ich dorobek.
Przechodząc przez prozę Liskowackiego mamy wrażenie, że w tym światku bohater-narrator żyjący wśród ludzi i sztuki niemal jak pustelnik gubi się próbując uporządkować mieszkanie pełne książek i głowę przepełnioną własnymi myślami. W ten sposób powstają interesujące eseje pomagające nam wejść w zawiłe labirynty twórczych powiązań, jeszcze bardziej poplątane ścieżki ludzkich wędrówek wynikających z przyklejania kłopotliwych etykiet.
„Brzuch Niny Conti” Artura Daniela Liskowackiego to lektura interesująca, subtelna, zabierająca nas w podróż po różnych zakamarkach życia bohatera-narratora, dla którego „magdalenkami” tym razem są nazwiska i twarze twórców, zmieniające się pory roku, pojawiające się w ogólnym obiegu pojęcia, mijane ulice, wschody słońca, malownicze pejzaże czy zwyczajne artykuły z gazet. Związane z nimi emocje pozwalają mu wrócić pamięcią do szybko mijającego czasu, ale jednocześnie pochylić się nad płynącą teraźniejszością i nadchodzącą przeszłością. Nie brak tu spojrzenia krytycznego (przy czym krytycyzm rozumiem jako umiejętność stawiania trafnych pytań i pozostawianie czytelnikowi szukania na nie odpowiedzi).
Każdy esej pachnie tu miastem, dźwięczy odgłosami towarzyszącymi jego mieszkańcom, których można zaklasyfikować wg wytycznych Ortegi i Baumana do ludzi anonimowych tworzących nawy wizerunek w styczności z kolejnym „innym”. Odegranie roli, która ma wzbudzić sympatię, zakryć prawdziwe myśli postaci, a jednocześnie próba podejrzenia chwil nieteatralnych kończy się na chwytaniu kolejnych masek i odkrywaniu kolejnych barier między bohaterem- narratorem, a bohaterami-aktorami-codzienności. A wszystko to w kontekście kultury, utrwalania spojrzenia na ich sztukę, patrzenia na wydarzenia kulturowe z perspektywy czasu oraz osobistego doświadczenia, które już dawno przetrawiono, przemyślano i nabrano do niego dystansu.
„Brzuch Niny Conti” to opowieści o zmianach w odbiorze sztuki, różnych perspektywach i modach w różnych krajach, a przez to pokazujących, że to, czym się zachwycamy może być umowne. Przyglądaniu się sztuce towarzyszą scenki z codzienności przyprawione sarkazmem, ironią i humorem są bliskie patrzeniu na ludzi przez ludzi oraz poszukiwania bliskości prze dzielenie się swoim spojrzeniem na świat.
Szczeciński pisarz do książki wprowadza nas relacją z jednego ze zjazdów poetów, by płynnie przejść do bardzo wymownego spojrzenia na życie ludzkie jako pozycji na kolanach i w pochyleniu. Pokazuje jak zamknięcie w kulturze determinuje nasze podejście do różnych spraw. Od tego tematu przeskakuje do „postępowego” traktowania książki, która już książką być przestaje, a staje się nowym rodzajem sztuki, będącej pomiędzy słuchowiskiem, a książką. W esejach Liskowackiego znajdziemy takie sylwetki jak Wiesława Dymnego, Romana Bratnego, Hansa Grava van Ledendorfa, Andrzeja Wajdy, Niny Conti, Piotra Szewca, Jana Papugi, Katarzyny Suchodolskiej, Heleny Raszki, Jarosława Iwaszkiewicza, A. A. Milne’a i wielu innym. Każdy temat to pretekst do pokazania naszego życia, przyjrzenia się naszym przekonaniom i uprzedzeniom, poruszenie tematów aktualnych i często drażliwych. Bohaterzy jego esejów to nie przypadkowe sylwetki. To twórcy z przyczepionymi etykietami i jednocześnie z bogatymi, niełatwymi doświadczeniami. Liskowacki opowiadając o kolejnych postaciach wydaje się prowokować czytelników i zmuszać ich do analizowania poruszanych tematów, spojrzenia na problemy z innej perspektywy. Nie jest to książka banalna i prosta, bo ludzkie losy nigdy takie nie są.
Zbiór „Brzuch Niny Conti” Artura Daniela Liskowackiego polecam wszystkim lubiącym dobrą literaturę, która zmusza do zatrzymania się w codzienności na chwilę. Dużym plusem jest to, że nie musimy tej lektury czytać od deski do deski, nie musimy sięgać po kolejne rozdziały tak jak je usytuował pisarz tylko wyrywkowo: czytać, wracać, omijać, powracać.


„My, kandydaci na polskich brzuchomówców, przywykliśmy żyć iluzją bez kupowania jej w sklepie”.
„Literatura dla dzieci nie musi mówić prawdy, co więcej – nie powinna. Kto wchodzi ze światła w ciemność, musi mieć czas, by oswoić wzrok”.
„Bo za każdą ścianą jest świat, z którym się trzeba zmierzyć. A w każdej ciemności kryje się światło, które było przed nią. Nie ma więc innej ucieczki przed lękiem, jaki budzi ciemność, niż ta odwaga – i pamięć”.
„Nie potrafię jednak zrozumieć, dlaczego entuzjaści e-książek zapominają o sprawie dla istoty książki podstawowe. O tym, że nie da się jej udoskonalić (…) Nie da się, bo książka jako taka – i uwaga: nie ważne czy w wersji papierowej, czy elektronicznej, polega na tym, że jest książką. Tylko książką. Że wszystko w niej – i z niej – to słowa. Jedynie słowa. Aż słowa. Koniec i kropka. Właśnie: kropka. Bo za kropką jesteśmy my, czytelnicy. Bo czytając, wszystko trzeba sobie wyobrazić samemu. Tak, to wysiłek. Ale ten wysiłek staje się właśnie siłą książki. Bo czytając, wyobrazić sobie nie tylko trzeba, ale i można – wszystko”.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz