niedziela, 9 lutego 2020

Dariusz Muszer "Wiersze poniemieckie"


Dariusz Muszer, Wiersze poniemieckie, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2019
„Wiersze poniemieckie” to było dla mnie spore zaskoczenie. Wcześniej twórczość Dariusza Muszera kojarzyła mi się z prozą. Do tego prozą specyficzną, bo czymś na pograniczu science fiction i realizmu magicznego, przy czym ta magiczność była efektem takich zabiegów jak filozoficzny eksperyment Hilarego Putnama. Ukazana w jego dziełach mnogość ludzkich eksperymentów sprawiła, że z niedalekiej przyszłości utrwalonej w jego książkach wyłoniły się różnorodne stwory, których odczucia mogą być tylko wynikiem działań naukowca-szaleńca, a z drugiej strony bardzo prawdziwe, namacalne. I w tej całej swojej realności brudne, złe, przesiąknięte odorem śmierci. Subiektywność zmysłowych odczuć jest w jego książkach bardzo ważnym elementem. Nawet „Baśnie norweskie” posiadają ów subiektywny element interpretacji wrażeń i chociaż są to tłumaczenia to doskonale wpisujące się w to, co w twórczości Dariusza Muszera jest mi bliskie, ponieważ cało z tarapatów wychodzą bohaterzy sprytni, potrafiący przeciwstawić się panującemu dookoła złu.
Jego twórczość kojarzyła mi się z fatalistycznymi wizjami naszej przyszłości. Przyszłości, którą tworzymy nadwyrężając zaufanie Matki Ziemi grabiąc ją z bogactw, eksploatując, przekopując wnętrze, wyzyskując, betonując, zagrabiając kolejne przestrzenie jej oddechu, możliwości śpiewania gardłami ptaków, szumienia wodospadami i nieregulowanymi rzekami, szumienia puszczą i dżunglą – tym wszystkim, co kojarzy nam się z naturą i jej nieokiełznaniem. Ogołocona i poraniona Matka Ziemia staje się miejscem życia istot coraz gorszych, mroczniejszych, pragnących krwi. A tu nagle do moich rąk trafiają wiersze. Do tego mocno osadzone w teraźniejszości, bardzo osobiste, związane z przeżyciami autora. Są jak pewnego rodzaju spowiedź. Są to wyznania w wierszach. Obnażanie emocji, doświadczeń, ale też bagażu historii, bo ona ogrywa tu bardzo ważną rolę. Bez przeszłości nie byłoby teraźniejszości – banał, ale bardzo znaczący w kontekście tomiku Dariusza Muszera, którego życie toczy się wokół poniemieckości. Najpierw dzieciństwo w poniemieckim otoczeniu. Ziemie opuszczone przez Niemców i zamieszkałe przez Polaków, a później przeprowadzka do Niemiec i znowu mieszkanie w miejscach, w których wcześniej byli Niemcy, ciągłe natykanie się na ślady niemieckości. I to tej niemieckości sentymentalnej, marzącej o wielkim wodzu, który wyprowadzi z ich ziemi obcych, pozwoli zaznaczyć swoje istnienie przekazywaniem obcym swoje DNA, aby po latach mogli spytać się obcego, czy nie zrobił ich niemiecki penis. Pewnego rodzaju poczucie narodowej misji zacierające się przez teraźniejszość przepełnioną obcymi. I nie wiadomo, kto będzie później, bo los bywa zaskakujący i w kraju, w którym dążono do czystości rasy panuje coraz większa wielonarodowość, wielorasowość, wielowyznaniowość. Dążenie do pozbycia się „innych” zemściło się na nich, a owa zemsta to tygiel różnorodności. I ta różnorodność oraz związane z nią tęsknoty zawarte są w tomie poezji Dariusza Muszera.
Tomik „Wiersze poniemieckie” podzielony jest na dwie części: Ziemię Lubuską i Niedersachen. Oba te obszary łączy historyczne przechodzenie z rąk do rąk, a tym sposobem przeplatanie się różnorodnych kultur. Łączy te ziemie też sekularyzacja w XVI-XVII wieku, a pod koniec II wojny światowej to, że oba należały do polskiej strefy okupacyjnej. Są to w historii obszary „sporne”, bo przechodzące z rąk do rąk, przy czym w przypadku polskiego regionu (jeśli popatrzymy na historyczny region to polsko-niemieckiego) głównie część przechodząca z rąk Polaków do rąk Niemców i z Powrotem. Dolna Saksonia (Niedersachen) miała dużo bardziej skomplikowaną historie, ponieważ jest obszarem wpływów Szwecji, wielkiej Brytanii, Holandii i Francji. Poniemieckość w tym zbiorze ma jednak szersze znaczenie niż historyczne i terytorialne. Jest czymś w rodzaju metafory wielonarodowości, wielości doświadczeń, stania okrakiem między politycznymi podziałami. Ważniejsze są w nich wspólne przeżycia, doświadczenia, spostrzeżenia niż różnice między ludźmi, czyli coś, co określa się mianem graniczności. Ten bagaż historii, kultury, pozostałości, wspólnych doznań łączących ludzi jest niczym ich ubranie, bez którego nie mogą się obyć, jest jak tysiącletnia kurtka w jesienny dzień: pozwala cieszyć się urokami chwili i współodczuwania, aż do rozejścia się życiowych dróg, a te rozdzielają się niepostrzeżenie i zaskakująco szybko, jak w wierszu „Rozchodzimy się powoli” (s.23):
„Rozchodzimy się powoli
Zaczynamy od niechęci palców i warg
Potem nie zasypiamy razem
Spleceni ciepłem

Rozstajemy się po kawałku
Po kawałku przestają nam siebie brakować
Aż budzimy się któregoś ranka
I łóżko jest od nas puste

Czy bez nas czy z nami
Ktoś będzie opowiadał o miłości
A my nawet nie odważymy się już krzyknąć
Że bez nas to niemożliwe” (s. 23)
Historyczne rozejście się niesie ze sobą ciężar tego, co jeszcze należy ukryć, ale co powoli zaczyna niepokoić, o czym zaczyna się mówić i tylko minięcie odpowiedniej ilości pokoleń (tysiąca lat – jak twierdzi poeta) daje możliwość na przekopanie mokradeł i lasów pełnych szczątków uciekinierów, którzy za późno ruszyli w drogę, byli za wolni i przez to wrośli w ziemię. Tę samą, o której Muszer pisze: „Mieszkałem zatem w poniemieckiej kamienicy, chodziłem poniemieckimi drogami i oglądałem poniemieckie lipy i magnolie – wszystko w moim rodzinnym mieście Rzepinie było poniemieckie. Poza ludźmi oczywiście”. Owa poniemieckość powoli, niespostrzeżenie wkracza także do Hanoweru i każdego innego niemieckiego miasta, w którym łatwiej spotkać obcych, łatwiej z nimi i obok nich żyć, bo są mniej nadgorliwi od tubylców, z których nawet zwykły robotnik może zepsuć możliwość cieszenia się poranną kawą, a wszystko w imię niemarnowania czasu w bezczynności. I nie ważne jest tu, że jego praca czasami jest bezsensowna. Ważne, że daje wrażenie zapełnienia czasu i utrzymania porządku.
Wiersze Dariusza Muszera to utrwalanie codzienności. A w tej jak wiadomo jest miłość i rozczarowanie, przemoc emocjonalna i gesty pomocy, powracające widma masowych mordów w imię idei oczyszczania, życiowe rozczarowania i nadzieje, porażki, plany, marzenia. I w pewnym sensie powraca też motyw idealizacji przeszłości. Przy czym to, co dla jednych jest ideałem dla innych jest koszmarem. Do tego bardzo realnym, bo przywołującym w naszej myśli obrazy wojny. Ten motyw otwiera obie części tomiku poezji. W pierwszej w świat poety wchodzimy wierszem „Przeszłość” (s. 7):
Nikt nie spłonął
wszyscy uciekli
zdążyli

Tylko las poczerwieniał

 Na jednej nodze
nie można daleko zbiec
Tak rodzą się korzenie
A drugą część otwiera wiersz „Rozmowa” (s. 38)
Pan z Polski?
Ja pamiętam ja niemiecki
tak tak Niemiecki w 1954 wróciłem
więzienie nad jeziorem mazurskim
ale ja nie strzelałem
tamten strzelał i ten też
a ja cały czas w kuchni
ja kartofle obierałem
na wojnie trzeba przecież coś żreć nie
Wybielanie i idealizacja w obu jest bardzo wyraźna. „To nie ja. To inni. Przecież ja bym nie mógł zabijać. Uciekli. Ja w kuchni” – te dwa spojrzenia dokładnie na ten sam problem, który w wierszu „Duchy trzęsawisk” (s. 41) pozwala na ukazanie prawdy o ucieczkach i spędzaniu wojny w kuchni, wybielaniu swojej przeszłości:
W moim starym kraju znajdziesz
również śpiące trzęsawiska.

Gdzie ludzie, którzy zniknęli bez śladu,
czekaja, aż miną dwa tysiące lat.

Z kulą w czaszce, kneblem w ustach –
powrozy były dla nas zawsze za drogie.

Imiona nie powracają w kolumnach wierszy,
nikt ich nie pamięta, choć wszyscy przywołują.

Jeśli kiedyś nadejdzie nowy świat
i archeolodzy zanurzą łopaty,

natkną się na tych, co śpią w trzęsawiskach.
I może nawet spróbują złożyć

ich kości i nasz świat.
Może wcale nie będą się dziwić,

że w moim niezwykłym kraju
tak dużo tajemnic pozostało tajemnicami.


Dariusz Muszer uświadamia nam jedno: takie zakłamane czasy pradziadków, dziadków i ojców ludzi żyjących potrzebują wielu pokoleń, bezemocjonalnego podejścia do sprawy, aby odkryć całe zło wojny, bo świadkowie kłamią, idealizują, wybielają siebie i bliskich. I ta idealizacja, to wybielanie naznacza codzienność podmiotu lirycznego chcącego żyć bez całego tego bagażu złych czynów, owo odchodzenia od zła sprawia, że współczesne Niemcy w wierszach Muszera to świat pomieszanych kultur, w których pokój i konsumpcjonizm idą w parze, w którym wizje wojny i poświęcenia za ojczyznę wydają się śmieszne. Historyczne dążenie do czystości rasy w wierszach Muszera zderza się ze współczesnym tyglem kulturowym. Można by powiedzieć: oto mamy chichot dziejów, bo dążenie do oczyszczenia rasy zmieniło się w tworzenie mieszanki, eliminacji czystości, wypierania Niemców. I tym sposobem wszystko, co otacza ludzi tam mieszkających staje się poniemieckie. Miejsca zamieszkałe przez przybyszów z różnych zakątków ziemi już nie należą i nie są przyznawane tubylcom, ale przybyszom czyniąc miejsce granicznym, sprawiającym, że nic nie może być oceniane jednoznacznie, ponieważ bohaterzy liryczni są rozdarci, przynależą do różnych miejsc i narodowości dającej sporo swobody, będącej zaprzeczeniem zniewalającej „białej koszuli”, której nie można pobrudzić. Wiersz o niej to swoista alegoria losów niemieckiego narodu wychowanego w tzw. kindersztubie i próbującego się od tego uwolnić.
Jedno jest pewne: poezję trzeba czytać powoli, wielokrotnie, chłonąć każde zdanie, przyglądać się każdemu słowu i wyciągać z nich coś dla siebie. Dobra poezja mówi o nas, naszych granicach, uprzedzeniach. Właśnie tak jest w tomie „Wiersze poniemieckie”. Pełno tu wątków, które znamy, mamy je na wyciągnięcie ręki, a czasami zasięgu wi-fi. Tyle, że tu ubrane w wiersze pozwalające zatrzymać się na chwilę, wyłączyć z social mediów i przemyśleć. To warunek konieczny do określenia własnej tożsamości i miejsca w świecie, rozpoznania paradoksów. Polecam każdemu, kto pragnie zatrzymać się na chwilę i ulec bogactwu świata pokazywanego czytelnikom przez Dariusza Muszera. Mogę być pewna, że w moim przypadku nie jest to ostatnie spotkanie z twórcą.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz