Elżbieta
Olak, Otulina, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2019
Poezja
ciągle na nowo przypomina mi, że w czytaniu nie może być pośpiechu, że trzeba się
zatrzymać, przyglądać i pochylać, by dostrzec, poczuć i przeżyć. Musi być to doświadczenie
poszukiwania i kontemplowania. Czytanie wierszy wymaga kierowania się w życiu
uważnością, umiejętnością przecedzania chwil, zasuszania wspomnień, radowania
się z napływających sekund, które jeszcze nam dano, słów, które mogliśmy
przeczytać, przeżuć, przetrawić i wchłonąć, aby stały się częścią nas. I
właśnie ta czujność ma duże znaczenie w czasie czytania „Otuliny”, tomiku,
którego nazwa kojarzy mi się z izolacją budowlaną (co jest mało poetyckie), ale
może być też obszarem ochronnym wokół parków narodowych (to już tak nieco
bliżej sztuki), ale tu jest czymś w rodzaju przestrzeni zapewniającej
bezpieczne trwanie i przemijanie, bo życie to przecież ciągłe odchodzenie i powolne
uczenie się zgody na to odejście. Nim jednak ono nadejdzie musimy się wiele
nauczyć. Czasami jest to bolesna lekcja pełna rozczarowań, ale ma prowadzić do
uważności, która pozwala wyłonić z codzienności to, co piękne, radosne,
pozwalające przeżyć bliskość. Nim dojdziemy do tego etapu może na naszej drodze
być wiele potknięć, za dużo biegu. Elżbieta Olak w motcie apeluje o zwolnienie:
„Uwaga.
Będzie
skapywał wiersz
Skraplał
się kropla po kropli
W
słowa na białej kartce.
Nie
przegap tego” (s. 6).
Od
pierwszej strony poetka kładzie nacisk na uważność, czujność. O tym
nieprzegapianiu są też utwory Elżbiety Olak łapiącej chwile, uwieczniającej je
na kartkach, delektującej się chwilami, dzielącej rozterkami, codziennością z
całą masą obowiązków i chwilami przyjemności zawieszającej gdzieś w
przestworzach, powodujących duchowe fruwanie, o którym nie pisze, bo „Szczęścia
się nie tłumaczy” (s. 16). Szczęście się przeżywa, wyraża ekspresyjnie. Szczęście
to nieuchwytność i pęd. Melancholia wymaga namysłu, wałkowania tematu, czasu i
cierpliwości w ubraniu w słowa tego, co niesie życie. Jest tam sporo miejsca na
zastanawianie się, dlaczego nasza egzystencja pełna jest sytuacji, w których zostajemy
sami ze sobą i poczuciem pewnego rodzaju klęski i to nie wcale dlatego, że nam
nie było dane doświadczyć radości:
„Szczęście
w czystej postaci
Mogłoby
okazać się nie do zniesienia
Jak
idealna symetria twarzy.
Dlatego
psujemy je odrobinę każdego dnia.
Udajemy,
że nas nie dotyczy.
W
zasadzie szukamy, ale pomijając wskazówki” („Szczęście”, s. 9).
Objaśnianie
błędów młodości złym losem, wiszącym fatum, a wszystko to po to, aby nie
dostrzec w sobie winy. Dopiero perspektywa czasu daje pełniejszy obraz i lepsze
spojrzenie tak, jakby oglądana z bliska prawda miała nas porazić:
„Być
może pełny obraz
Byłby
– jak Bóg – nie do pojęcia” („Szczęście”, s. 9).
W
czasie lektury wierszy Elżbiety Olak doświadczamy dwóch wrażeń: z jedne strony
pory roku mkną szybko niczym galopujące bicie serca, a z drugiej strony mamy
zatrzymanie na chwili, zwolnienie tempa, przyglądanie się światu i utrwalanie go
za pomocą krótkich zdań oznajmujących świadczących o dostrzeganiu i docenianiu
chwil w tej ulotności życia:
„Czyli
znów wygraliśmy.
Jeszcze
jeden świt” (*** „Kocham te esemesy o 5 rano”, s. 26).
Cud
kolejnego dnia wypełnionego obowiązkami, rozczarowaniami, ale też nowymi
radościami, nadziejami, kolejnymi chwilami bliskości, ciepła drugiego ciała,
świadomości emocjonalnej bliskości, przyjemnościami, wrażeniami pobudzającymi
nasze zmysły:
„Nad
łąką duszno od ziół. Pachnie mięta,
Krążą
wytrwale świetliki.
Gwiazdy
na górze i gwiazdy na dole.
Można
by je złapać do słoika i rozświetlić na zawsze ciemność.
Dom
oplata niewidzialna nić.
Podczas
snu wrasta głęboko w ciało.
Odtąd
wszędzie będziesz czuć brak.
Jak
zabawka na gumce twoje śmieszne serce
Będzie
wracać, nawet odbite daleko” („Otulina”, s. 8).
Obok
tej mnogości wrażeń dla podmiotu lirycznego -będącego swoistym alter ego poetki-
ważne są nawet wspomnienia czyiś uczyć, świadomość, że była ważna dla kogoś, że
może liczyć na bliskość i obecność dzieci, zwierząt wypełniających jej życie,
sprawiających, że nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą i swoimi rozstaniami,
bo luki są zapełniane. Smutek i rozpacz potrzebują przestrzeni, zatrzymania,
wytchnienia w codziennym biegu. Kiedy odłożymy wszystkie obowiązki:
„Będzie
można zaczynać
Powoli,
zostawiając sobie czas na ciąg dalszy.
Cichy
jęk przechodzący stopniowo w wycie rannego zwierzęcia,
Zaciskanie
dłoni w pięści do pierwszej krwi,
Uderzanie
głową w ścianę do utraty przytomności” („Rozpacz”, s. 11).
To
zatrzymanie, spokój, cisza, nadmiar czasu popychają ku uczuciom, które zagłusza
codzienność:
„Najtrudniejsza
jest cisza, przestój, przerwa
Techniczna.
Brak oblepia jak kleista maź.
Trudno
oddychać w gęstym od niewypowiedzianych słów powietrzu.
Nie
myślę spójnie, więdnę uwięziona w tej stopklatce
Jak w
dziecięcej grze w króla, który patrzy.
Kto
ośmielił się zaczerpnąć tchu” („Eter”, s 12).
A
później przychodzi ranek, kolejny cud naszego istnienia, kolejne delektowanie
się i łowienie uczuć i odczuć:
„Jestem
łowcą czułości,
Nie przepuszczam
żadnym chwilom.
(…)
Potrafię
niepostrzeżenie ukraść
Dotyk skóry”
(*** Jestem łowcą czułości, s. 13).
Utwory
zawarte w „Otulinie” to swoiste obrazy z bezpiecznie mijającego czasu, w którym
podmiot liryczny bierze to, co dają mu chwile, mijające lata, co podsuwają mijani
ludzie. Nie ma tu miejsca na stagnację i użalanie się nad sobą, bo czas mija za
szybko i łapanie go jest zbyt energochłonne, by mieć jeszcze chęć na żale.
Wiersze są zapisem dojrzałej i wrażliwej kobiety doceniającej to, co dało jej
życie, ale też buntuje się przed poczuciem osamotnienia, zapełnia czas
przypadkowymi dotykami, bo już nie ma potrzeby tworzenia stada. Jeszcze troszeczkę
jest w niej młodzieńczego buntu i emocjonalnych zrywów, ale dąży ku trwaniu z
jednej strony bez skrajności, a w drugiej w cieszeniu się codziennością:
„Chcę
się nauczyć po prostu istnieć, jak trawa.
Rosnąć.
Więdnąć.
Być, a
potem nie-być.
Gdy
życie przychodzi, oto życie.
Gdy
śmierć przychodzi, oto śmierć” („*** Gdy nie czekam”, s. 14).
Rytmiczność,
spokój melancholia i poczucie wypełnienia każdego dnia najlepiej jak się
potrafiło w danej chwili. W wierszach Elżbiety Olak podmiot liryczny ciągle
uczy się na błędach, ciągle rozwija w sobie potrzebę zachwytu nad światem,
przemijającymi chwilami, utrwalania ich:
„Chcę
złapać i zasuszyć
Cienie
na suficie
Mrugnięcia
rzęsami
Mruczenie
kota
Gwizdanie
czajnika
I
papierowy samolot
Będę
trzymać
W
kurczowo zaciśniętych palcach
Powietrze”
(*** „Już nie pozwolę żadnej chwili”, s. 17).
Operowanie
konkretem pozwala Elżbiecie Olak na przelewanie emocji, sprawianie, że stają
się one bardziej uchwytne i namacalne, zawierają obrazy z codzienności z jej
zwyczajnymi czynnościami przybierającymi tu postać metafor mówiących o emocjach,
nastawieniu do świata, życia, otoczenia, upływającego czasu, pragnieniach,
które zawsze pozostają subiektywne, bo przynależą do nas. Trzeźwe spojrzenie na
indywidualne odczucia przybiera często formę autoironii:
„Zawsze
byłam w tym dobra,
W
bezsensownym kochaniu za nic,
A
także pomimo wszystko,
W
dostrzeganiu tego, co dawno rozwiane.
(...)
Moja miłość nie kończy się nigdy.
Przeciwnie,
rośnie, nabiera warstw i kolorów,
A przy
tym każdego dnia wydaje mi się, że to dopiero początek.
Nie
czuję ciężaru czasu, braku możliwości,
Przeciwnie,
jestem coraz młodsza i mogę wszystko.
Może
to Bóg, miłosierny, litościwy.
Nakłada
ten filtr na rzeczywistość.
Za to
życie, przypadkowe, irracjonalne
Chichocze
za plecami z moich krętych ścieżek” („Pusta miska”, s. 29).
W
życiu nic nie jest łatwe, stałe, ani pewne. Pory roku mkną, a podmiot liryczny
każdego ranka budzi się ze zdziwieniem, że jeszcze jednak trwa, więc jest
nadzieja na kolejną miłość i bliskość, bo właśnie przez nie powstaje poczucie
własnej cielesności, świadomość własnego trwania:
„Trudno
uwierzyć, że ma się ciało,
Jeżeli
nie dotykają nas ręce człowieka” (*** „Ciągle pamiętam, jak boli samotność”, s.
20).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz