środa, 12 lutego 2020

Elżbieta Olak "Otulina"


Elżbieta Olak, Otulina, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2019
Poezja ciągle na nowo przypomina mi, że w czytaniu nie może być pośpiechu, że trzeba się zatrzymać, przyglądać i pochylać, by dostrzec, poczuć i przeżyć. Musi być to doświadczenie poszukiwania i kontemplowania. Czytanie wierszy wymaga kierowania się w życiu uważnością, umiejętnością przecedzania chwil, zasuszania wspomnień, radowania się z napływających sekund, które jeszcze nam dano, słów, które mogliśmy przeczytać, przeżuć, przetrawić i wchłonąć, aby stały się częścią nas. I właśnie ta czujność ma duże znaczenie w czasie czytania „Otuliny”, tomiku, którego nazwa kojarzy mi się z izolacją budowlaną (co jest mało poetyckie), ale może być też obszarem ochronnym wokół parków narodowych (to już tak nieco bliżej sztuki), ale tu jest czymś w rodzaju przestrzeni zapewniającej bezpieczne trwanie i przemijanie, bo życie to przecież ciągłe odchodzenie i powolne uczenie się zgody na to odejście. Nim jednak ono nadejdzie musimy się wiele nauczyć. Czasami jest to bolesna lekcja pełna rozczarowań, ale ma prowadzić do uważności, która pozwala wyłonić z codzienności to, co piękne, radosne, pozwalające przeżyć bliskość. Nim dojdziemy do tego etapu może na naszej drodze być wiele potknięć, za dużo biegu. Elżbieta Olak w motcie apeluje o zwolnienie:
„Uwaga.
Będzie skapywał wiersz
Skraplał się kropla po kropli
W słowa na białej kartce.

Nie przegap tego” (s. 6).
Od pierwszej strony poetka kładzie nacisk na uważność, czujność. O tym nieprzegapianiu są też utwory Elżbiety Olak łapiącej chwile, uwieczniającej je na kartkach, delektującej się chwilami, dzielącej rozterkami, codziennością z całą masą obowiązków i chwilami przyjemności zawieszającej gdzieś w przestworzach, powodujących duchowe fruwanie, o którym nie pisze, bo „Szczęścia się nie tłumaczy” (s. 16). Szczęście się przeżywa, wyraża ekspresyjnie. Szczęście to nieuchwytność i pęd. Melancholia wymaga namysłu, wałkowania tematu, czasu i cierpliwości w ubraniu w słowa tego, co niesie życie. Jest tam sporo miejsca na zastanawianie się, dlaczego nasza egzystencja pełna jest sytuacji, w których zostajemy sami ze sobą i poczuciem pewnego rodzaju klęski i to nie wcale dlatego, że nam nie było dane doświadczyć radości:
„Szczęście w czystej postaci
Mogłoby okazać się nie do zniesienia
Jak idealna symetria twarzy.
Dlatego psujemy je odrobinę każdego dnia.
Udajemy, że nas nie dotyczy.
W zasadzie szukamy, ale pomijając wskazówki” („Szczęście”, s. 9).
Objaśnianie błędów młodości złym losem, wiszącym fatum, a wszystko to po to, aby nie dostrzec w sobie winy. Dopiero perspektywa czasu daje pełniejszy obraz i lepsze spojrzenie tak, jakby oglądana z bliska prawda miała nas porazić:
„Być może pełny obraz
Byłby – jak Bóg – nie do pojęcia” („Szczęście”, s. 9).
W czasie lektury wierszy Elżbiety Olak doświadczamy dwóch wrażeń: z jedne strony pory roku mkną szybko niczym galopujące bicie serca, a z drugiej strony mamy zatrzymanie na chwili, zwolnienie tempa, przyglądanie się światu i utrwalanie go za pomocą krótkich zdań oznajmujących świadczących o dostrzeganiu i docenianiu chwil w tej ulotności życia:
„Czyli znów wygraliśmy.
Jeszcze jeden świt” (*** „Kocham te esemesy o 5 rano”, s. 26).
Cud kolejnego dnia wypełnionego obowiązkami, rozczarowaniami, ale też nowymi radościami, nadziejami, kolejnymi chwilami bliskości, ciepła drugiego ciała, świadomości emocjonalnej bliskości, przyjemnościami, wrażeniami pobudzającymi nasze zmysły:
„Nad łąką duszno od ziół. Pachnie mięta,
Krążą wytrwale świetliki.
Gwiazdy na górze i gwiazdy na dole.
Można by je złapać do słoika i rozświetlić na zawsze ciemność.

Dom oplata niewidzialna nić.
Podczas snu wrasta głęboko w ciało.
Odtąd wszędzie będziesz czuć brak.
Jak zabawka na gumce twoje śmieszne serce
Będzie wracać, nawet odbite daleko” („Otulina”, s. 8).
Obok tej mnogości wrażeń dla podmiotu lirycznego -będącego swoistym alter ego poetki- ważne są nawet wspomnienia czyiś uczyć, świadomość, że była ważna dla kogoś, że może liczyć na bliskość i obecność dzieci, zwierząt wypełniających jej życie, sprawiających, że nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą i swoimi rozstaniami, bo luki są zapełniane. Smutek i rozpacz potrzebują przestrzeni, zatrzymania, wytchnienia w codziennym biegu. Kiedy odłożymy wszystkie obowiązki:
„Będzie można zaczynać
Powoli, zostawiając sobie czas na ciąg dalszy.
Cichy jęk przechodzący stopniowo w wycie rannego zwierzęcia,
Zaciskanie dłoni w pięści do pierwszej krwi,
Uderzanie głową w ścianę do utraty przytomności” („Rozpacz”, s. 11).
To zatrzymanie, spokój, cisza, nadmiar czasu popychają ku uczuciom, które zagłusza codzienność:
„Najtrudniejsza jest cisza, przestój, przerwa
Techniczna. Brak oblepia jak kleista maź.
Trudno oddychać w gęstym od niewypowiedzianych słów powietrzu.
Nie myślę spójnie, więdnę uwięziona w tej stopklatce
Jak w dziecięcej grze w króla, który patrzy.
Kto ośmielił się zaczerpnąć tchu” („Eter”, s 12).
A później przychodzi ranek, kolejny cud naszego istnienia, kolejne delektowanie się i łowienie uczuć i odczuć:
„Jestem łowcą czułości,
Nie przepuszczam żadnym chwilom.
(…)
Potrafię niepostrzeżenie ukraść
Dotyk skóry” (*** Jestem łowcą czułości, s. 13).
Utwory zawarte w „Otulinie” to swoiste obrazy z bezpiecznie mijającego czasu, w którym podmiot liryczny bierze to, co dają mu chwile, mijające lata, co podsuwają mijani ludzie. Nie ma tu miejsca na stagnację i użalanie się nad sobą, bo czas mija za szybko i łapanie go jest zbyt energochłonne, by mieć jeszcze chęć na żale. Wiersze są zapisem dojrzałej i wrażliwej kobiety doceniającej to, co dało jej życie, ale też buntuje się przed poczuciem osamotnienia, zapełnia czas przypadkowymi dotykami, bo już nie ma potrzeby tworzenia stada. Jeszcze troszeczkę jest w niej młodzieńczego buntu i emocjonalnych zrywów, ale dąży ku trwaniu z jednej strony bez skrajności, a w drugiej w cieszeniu się codziennością:
„Chcę się nauczyć po prostu istnieć, jak trawa.
Rosnąć. Więdnąć.
Być, a potem nie-być.

Gdy życie przychodzi, oto życie.
Gdy śmierć przychodzi, oto śmierć” („*** Gdy nie czekam”, s. 14).
Rytmiczność, spokój melancholia i poczucie wypełnienia każdego dnia najlepiej jak się potrafiło w danej chwili. W wierszach Elżbiety Olak podmiot liryczny ciągle uczy się na błędach, ciągle rozwija w sobie potrzebę zachwytu nad światem, przemijającymi chwilami, utrwalania ich:
„Chcę złapać i zasuszyć
Cienie na suficie
Mrugnięcia rzęsami
Mruczenie kota
Gwizdanie czajnika
I papierowy samolot

Będę trzymać
W kurczowo zaciśniętych palcach
Powietrze” (*** „Już nie pozwolę żadnej chwili”, s. 17).
Operowanie konkretem pozwala Elżbiecie Olak na przelewanie emocji, sprawianie, że stają się one bardziej uchwytne i namacalne, zawierają obrazy z codzienności z jej zwyczajnymi czynnościami przybierającymi tu postać metafor mówiących o emocjach, nastawieniu do świata, życia, otoczenia, upływającego czasu, pragnieniach, które zawsze pozostają subiektywne, bo przynależą do nas. Trzeźwe spojrzenie na indywidualne odczucia przybiera często formę autoironii:
„Zawsze byłam w tym dobra,
W bezsensownym kochaniu za nic,
A także pomimo wszystko,
W dostrzeganiu tego, co dawno rozwiane.
(...) Moja miłość nie kończy się nigdy.
Przeciwnie, rośnie, nabiera warstw i kolorów,
A przy tym każdego dnia wydaje mi się, że to dopiero początek.
Nie czuję ciężaru czasu, braku możliwości,
Przeciwnie, jestem coraz młodsza i mogę wszystko.
Może to Bóg, miłosierny, litościwy.
Nakłada ten filtr na rzeczywistość.
Za to życie, przypadkowe, irracjonalne
Chichocze za plecami z moich krętych ścieżek” („Pusta miska”, s. 29).
W życiu nic nie jest łatwe, stałe, ani pewne. Pory roku mkną, a podmiot liryczny każdego ranka budzi się ze zdziwieniem, że jeszcze jednak trwa, więc jest nadzieja na kolejną miłość i bliskość, bo właśnie przez nie powstaje poczucie własnej cielesności, świadomość własnego trwania:
„Trudno uwierzyć, że ma się ciało,
Jeżeli nie dotykają nas ręce człowieka” (*** „Ciągle pamiętam, jak boli samotność”, s. 20).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz