Wydaj się z nami – to hasło, które przekonuje debiutantów pukających od drzwi do drzwi, wysyłających maile z propozycją od wydawcy do wydawcy i nieotrzymujący odpowiedzi lub dostający negatywną wiadomość. I wysyłają wiadomość do takiego wydawcy, dostają pełnego entuzjazmu maila z zachętą, aby to u nich wydać, bo książka świetna. Już podjarani chwalą się wokół, że znaleźli nie jednego, a trzech wydawców, znajomi gratulują, świat stoi otworem, a później przychodzą szczegóły wydania. Można zapłacić i zobaczyć się w druku. Nie ważna tematyka, nie ważna jakość. Papier przyjmie wszystko. Głupio nie wydać skoro już większość znajomych wie, że już niedługo będzie można czytać nasze dzieła. Jak dobrze zobaczyć swoją książkę, móc się pochwalić przed znajomymi, że zainteresowanie wydawców było prawdziwe, a nie tylko nasza wybujała wyobraźnia tak zadziałała. Nagle z dnia na dzień stajemy się nie Ziutkiem z budowy czy Krysią ze spożywczaka lub lokalną gwiazdką urzędniczą czy jakąkolwiek szarą osobowością, ale „Pisarzem”/ „Pisarką”. Na jakich zasadach to mało ważne. Nie chwalimy się wkładem w wydanie, bo przecież to ma się zwrócić. Wydawca oferował złote góry. Byle szybko podpisać umowę, żeby wydawca się nie rozmyślił (zapewniam, że a pewno nie rozmyśliłby się) i otworzył świat kultury przed nami. Do tego dobrze, kiedy wydawca osobiście pochwali nasze dzieło. Wtedy czujemy się połechtani. Nawet patronów nam znajdzie. Oni napiszą pochwalne recenzje i sprzedaż ma ruszyć, świat ma nas wielbić. Często jednak kończy się na tej wyobrażonej sprzedaży, tych gratulacjach na Facebooku, pochwałach wydawcy, któremu musieliśmy zapłacić kilka tysięcy złotych i nawet, jeśli sprzedamy wszystkie książki to tak nam się nie zwróci, bo nie o to chodzi w tym biznesie, żeby autor coś zarobił, ale żeby wydawca miał zlecenia. Dlatego taki wydawca, któremu musicie zapłacić nie będzie starał się o dobrych promotorów, bo Was straci. Przejdziecie do większego, mającego rozbudowaną sieć dystrybucyjną wydawcy, a jemu zależy, żebyście poczuli bakcyla, abyście zachłysnęli się swoimi pięcioma minutami, aby połechtały miłe opinie. Nikt Wam nie powie, że sukces to ciężka praca. Ważne, żebyście chcieli wydawać, widzieć kolejne swoje dzieła w druku. A że nie sprzedajecie to niestety wina rynku, bo przecież książki sprzedaje się trudno. Taki wydawca nie załatwi Wam spotkań autorskich, nie traficie do marketów i najważniejszych księgarń. O to musicie postarać się sami. Baa, sami na własnych błędach będziecie musieli odkryć, że musicie prowadzić spotkania autorskie, że za nie możecie dostawać pieniądze, że możecie udzielać wywiadów. Jeśli jesteście pracowici, systematyczni i spostrzegawczy sami rozwiniecie skrzydła, sami odkryjecie jak bardzo przydatne są platformy biblioteczne, jakim wsparciem mogą być granty i zakładanie stowarzyszeń. I wtedy odkryjecie, że na sukces pracuje się długo, systematycznie i ciężko, że jedna czy dwie książki nie pozwolą Wam podbić świata, a pomóc może Wam w tym dobór promotorów, zawieranie znajomości, wskazówki otrzymane od kompetentnych patronów. Bardzo szybko odkryjecie, że bycie pisarzem/ pisarką to ciężki, ale bardzo satysfakcjonujący kawałek chleba, że warto czytać wskazówek innych zamiast się obrażać, że nie było zachwytów. Nim ruszycie ze swoimi tekstami do wydawców warto podzielić się nimi z zaufanymi osobami, które mają rozeznanie w rynku wydawniczym, znają się na książkach, potrafią pomóc w redakcji tekstu, podpowiedzą, co zmienić, w jaki sposób dopracować książkę, aby czytelnicy chętniej po nią sięgali i przede wszystkim ćwiczyć swoje umiejętności pisarskie, odłożyć tekst do szuflady na rok lub dłużej i wrócić do niego, poprawić błędy, nieudane sformułowania, poprawić fabułę, spróbować raz jeszcze rozesłać, ale do wydawców, którzy sami zapłacą za wydanie, a nie tych którzy gotowi są wydać wszystko, byleście im zapłacili, bo od Waszego zlecenia zależy ich dochód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz