piątek, 26 czerwca 2020

Agata Suchocka "O jeden krok za daleko"


Flesze, reflektory, jupitery, własny wizerunek na plakacie ważnej kampanii, uznanie w środowisku – tak przez wiele lat toczy się życie amazonki Adianny Gerwin. Kobieta sukcesu na każdym poziomie, bo poza zawodowymi sukcesami, skończeniem studiów, wychodzi za mąż ze przystojniaka, rodzi dziecko, szybko wraca do formy, żeby udowodnić, że ciąża nie musi nic zmieniać, jest w rozjazdach, dużo czasu spędza w stadninie, a w tym czasie mąż zajmuje się dzieckiem (w końcu ktoś musi). Okazuje się, że opieka nad córką to wcale nie takie łatwe zajęcie i mężczyzna - w roli, która zwykle przypada kobietom, od których oczekuje się bycia świetnymi matkami, żonami, sprzątaczkami itd. jednocześnie - rozsypuje się: zaniedbuje się, nie wierzy w siebie, rozkleja się i żeby poczuć się lepiej skacze w bok, czyli staje się kimś w stylu męskiej wersji zaniedbanej sąsiadki z przychówkiem. Jego apetyt rośnie w miarę jedzenia i w końcu małżeństwo, w którym już dawno nie ma bliskości sypie się.

Do tego losy bliskich Adrianny układają się tak, że kobieta sprowadza do siebie matkę, aby opiekowała się jej córką, a ona nadal może robić karierą i można powiedzieć, że rozpadające małżeństwo nie wpłynęło na nią, bo upadła na cztery łapy i dalej prze do przodu. Jest rewelacyjna w tym, co robi i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. I właśnie ta pewność ją gubi, ponieważ wszystko ma tak doskonale przećwiczone ze swoim ukochanym koniem, że nie podejrzewa, że coś mogłoby pójść nie tam, że mogłoby się stać coś złego. Jeden krok za daleko sprawia, że koń wchodzi na porzucone przeszkody i przewraca zrzucając Adę, która zamiast jechać na olimpiadę, odnosić kolejne sukcesy trafia na wiele miesięcy do szpitala. Połamana miednica nawet po latach daje się we znaki.


Wypadek sprawił, że zamiast odnosić sukcesy zaszyła się na obskurnym osiedlu zamieszkałym przez ludzi bez perspektyw. Życie z socjalu, alkoholizm, małe mieszkanka w blokach przy fabryce, która od dawna już jest zamknięta i nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek ludzie będą mieli tu szanse na pracę sprawia, że okolica jest przygnębiająca. Nawet miejscowy magnat Rudzki, właściciel małej stadniny plajtuje. To miejsce przyciąga nieszczęście i ofiary losu. W takim miejscu przetrwają tylko ci, którzy są twardzi, egoistyczni i należą do lokalnych gangów lub kółek plotkarskich, bo posiadanie informacji czasami jest na wagę złota i stanowi jedyną rozrywkę (poza telewizją), na którą ich stać.

W takiej społeczności nękanie innych to powszechność. Zwłaszcza wśród młodzieży. Stajemy się świadkami przemocy szkolnej, na którą nikt nie reaguje, lokalnej, której nikt nie zgłasza. Do tego razem z Adą wędrujemy przez znienawidzone blokowiska z trawnikami oznaczonymi przez yorki. Widzimy jej poranny rozruch z napojami na kaca, picie piwa za piwem, aby nie pamiętać o towarzyszącym bólu, dostrzegamy ukrywane małpki, stajemy się świadkami okłamywania siebie i bliskich, bo świat Ady to świat oparty na kłamstwie usprawiedliwianym użalaniem się nad sobą, obwinianiem innych za porażkę i cała masa frustracji, że nigdy nie była dość doceniona przez rodziców, którzy borykali się z podobnymi jak ona problemami: jedno wydarzenie zrujnowało im życie. Może towarzyszy im jakaś rodzinna klątwa? A może los zwyczajnie jest okrutny i zawsze – tuż przed osiągnięciem wielkiego sukcesu – rzuca kłody pod nogi, sprawia, że nasza wielka skała toczona pod górę wymyka się z rąk i jak Syzyf musimy zaczynać od nowa? A co jeśli nie zechcemy niczego zaczynać? Kiedy uznamy, że nasz wysiłek był za duży, żeby pogodzić się z porażką? Co jeśli będziemy patrzeć na spadającą bryłę i pozwolimy jej niszczyć wszystko dookoła, bo nie będzie chciało nam się podjąć wyzwania na nowo? Co jeśli stoczymy się razem ze skałą i ona nas poturbuje fizycznie i psychicznie? Czy ucieczka w alkohol to jedyne rozwiązanie? Dla Ady bardzo długo tak. Kiedy ją poznajemy jest na samym dnie. Upadek z wysokiego konia boli najmocniej, a jej kariera była właśnie takim wysokim koniem.

Kiedy poznajemy główną bohaterkę mamy wrażenie, że los się na nią uwziął, ponieważ poddała się za  szybko. Pozwolenie na zepchnięcie się do bylejakości, poddanie niepełnosprawności, potęgowanie własnej niemocy używkami sprawia, że krzywdzi siebie i bliskich. Ada jest tak wpatrzona w swoje nieszczęście, że nie chce zauważać, że ma mamę i córkę, za którą powinna odpowiadać, a nie potrafi decydować nawet o sobie. Mamy wrażenie, że przy życiu trzyma ją jeszcze stary pies, Zuza, który tak jak ona już ma wszystkiego dość i jedynym jej celem jest spacer do lasu, by uciec od bliskości bloków i wścibskich spojrzeń. Tam w spokoju może się napić, odpocząć od ciasnego mieszkania, popatrzeć na sąsiadów z pogardą, dostrzec, że sama też zasługuje na takie uczucie, bo trafiła między ludzi, którzy kojarzą się z porażką.

W tych jej spacerach jest coś dziwnego i jednocześnie zastanawiającego, ponieważ Ada nienawidzi koni, a jednocześnie na jej trasie znajduje się zaniedbana stadnina Rudzkiego. Wyprzedane zwierzęta i walące się obejście doskonale pasują do otaczającej ich bylejakości i porażki. Pewnego dnia Ada dostrzega ostatniego konia, którego jeszcze nie zabrano do rzeźni. Jego chwile są policzone. Może i dobrze, bo zwierzę jest bardzo zaniedbane. Warstwy brudu, wychudzony grzbiet sprawiają, że nie wygląda ono majestatycznie tylko żałośnie. Adę zaskakuje to, że w czasie kolejnego spaceru ten sam koń wygląda już zupełnie inaczej. Do tego w obejściu widzi mężczyznę. I tym sposobem poznaje tajemniczego Roberta, którego na tę zapuszczoną prowincję przywiała osobista tragedia. Ada i Robert po latach doświadczeń, uleganiu nałogowi mijają się, omijają, są nieufni, oschli, nie chcą nawiązywać żadnych znajomości, są uprzedzeni do ludzi i paradoksalnie to ich łączy.

"W chwili, w której uświadamiasz sobie, że będzie bolało już zawsze, przestajesz bać się śmierci".

Jeden krok za dużo zmienił życie tych dwojga bohaterów. Każde z nich ma na swoim koncie osobistą traumę, która sprawia, że skupiają się tylko na sobie, swoich emocjach, a świat widzą w szarych i ciemnych barwach. W życiu Roberta jednak jest coś, co sprawia, że w końcu zbiera się, trzeźwieje i zaczyna walczyć: obietnica, że stworzy miejsce, w którym ludzie i zwierzęta znajdą pomoc. Nie jest to łatwe. Nawet po kupnie walącej się stadniny dużo prościej jest czyścić zaniedbane boksy niż ruszyć z projektem. Ciężka fizyczna praca skutecznie zagłusza jego osobisty ból. Nowe miejsce to nowe wyzwanie, możliwość zaczęcia wszystkiego od nowa. Tylko czy zawsze jest to możliwe? Zwłaszcza, kiedy w okolicy kręci się młoda inwalidka zapijająca swój ból? A może właśnie śledzenie jej, pilnowanie okolicznych opryszków stanie się punktem zwrotnym, który zmusi go do wytężonej pracy i spełnienia obietnicy?

Agata Suchocka zabiera nas w świat dwojga zgorzkniałych ludzi, którzy w różny sposób radzą sobie z osobistymi tragediami. Każdy z nich jest na innym etapie żałoby po swoim dawnym życiu. Robert powoli wykluwa się ze skorupy i zaczyna ruszać pod górę. Ada jeszcze ciągle rozczula się nad sobą, ale obecność Roberta, jego inny sposób bycia, pewnego rodzaju tajemniczość i dystans, oschłość, a nawet opryskliwość sprawiają, że mężczyzna zaczyna ją więcej interesować niż chciałaby. To myślenie motywuje do działania. Ada doskonale wie, że w obecnym stanie nie może zwrócić niczyjej uwagi. Ma nadwagę, którą zwiększają wypijane puste kalorie w alkoholu. Do tego łączność ze światem jest mała, ponieważ ciągle dba o nietrzeźwość, że nie zauważa wiele zmian zachodzących w domu.

Pisarka z perspektywy Ady pokazuje nam też wyjazd na rehabilitację. Stajemy się świadkami jej – jak to pogardliwie określa – moczenia kaszalotów w solankach i błocie oraz obmacywanie przez rehabilitantów. Brak wiary w terapię wcale nie sprawia, że jest ona mniej skuteczna. Do tego widzimy, że oderwanie od codzienności, zastanych układów sprawia, że bohaterka zaczyna nieco inaczej patrzeć na swoje życie, może na spokojnie podjąć decyzje, wyznaczyć sobie cele. Widzimy też jak jej zmiana nastawienia sprawia, że nieco inaczej widzimy lokalną społeczność, jak bardzo ludzie dostają to, czego oczekują.

„O jeden krok za daleko” Agaty Suchockiej to opowieść, w której pisarka pokazuje nam, że nawet po największych burzach przyjdą dobre dni, ale tylko wtedy, kiedy się wysilimy, zechcemy coś zmienić w swoim życiu, będziemy na to ciężko pracować. Wykreowani przez pisarkę bohaterzy nie są jednoznacznie dobrzy czy źli. To sytuacje, relacje oraz przyzwyczajenia czynią ich takimi, a nie innymi. To wszystko jednak można zmienić. W powieści opolskiej pisarki przebija przekonanie, że możemy zmienić świat zmieniając siebie, a nie innych, na których mamy niewielki wpływ. Bez przewrócenia własnego życia i nastawienia nie wpłyniemy nawet na własne dziecko i będziemy mijać się jak obcy ludzie, którym na sobie nie zależy. Nawet największa miłość, ale nieokazana niewiele znaczy. Nauczenie się okazywania uczyć, rozmawiania sprawią, że życie okaże się dużo łatwiejsze niż wydawało nam się wcześniej. Oczywiście nie zmienimy w ten sposób całego świata, ale ten nasz najbliższy jak najbardziej. I to jest rewelacyjne przesłanie, bo zaczynamy zastanawiać się, co w naszym życiu nie działa i jak do tego podejść inaczej. Może to zabrzmi głupio, ale jesteśmy gotowi popatrzeć na własne życie i stwierdzić, że nikt nie ma łatwo, a to jak będziemy radzili sobie z wyzwaniami zależy od nas. Przesłanie tej powieści jest pewnego rodzaju pójściem w kierunku etyki Isaiaha Berlina, który przekonywał, że nikt z nas nie może oddać swojego losu w cudze ręce, że zawsze pozostaniemy odpowiedzialni za każdy aspekt naszego życia, na który mamy wpływ i mamy większą decyzyjność nim nam się pozornie wydaje sprawia, że książka Agaty Suchockiej to świetny motywator, bo odkryjemy, że wcale nie musimy obwiniać innych tylko należy brać życie za bary, chwytać nasz kamień i dalej toczyć na szczyt. Może tym razem nam się uda. Pewnie nie, ale przynajmniej będziemy zajęci i szczęśliwsi oraz mocniejsi.

Polecam wszystkim, którzy poszukują lektury skłaniającej do działania i zmiany.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz