Minęło już dziewięć lat, kiedy po raz pierwszy całkowicie przypadkowo sięgnęłam po pierwszy tom poezji Zbigniewa Jasiny „Inne światło”. Byłam właśnie po porodzie, miałam czas zawieszenia, poszukiwań, dystansowania, kończenia wszystkiego, co zaczęłam siedem lat wcześniej i znajoma podsunęła mi książkę, którą dostała od innej znajomej. Przeczytałam i uderzyło mnie w tej poezji coś, co sprawiło, że odniosłam wrażenie, że z poetą łączy mnie jakaś więź. Takie uczucie jest ważne, bo to znaczy, że w utworach sporo uniwersalizmu, że poza osobistym doświadczeniem, przemyśleniami, spostrzeżeniami, przeżyciami twórca zabiera nas w świat rzeczy ważnych nie tylko dla niego.
Po kilku latach trafił do mnie czytany wcześniej tom i nowszy zatytułowany „Drzewo oliwne”, po który sięgałam z przyjemnością, wracałam wiele razy, ale zawsze jakoś brakowało mi odwagi, aby o nim napisać, bo doświadczenie poezji jest równie osobiste jak jej pisanie. Dopiero najnowszy tom „Inaczej przemijamy” (z wielką przyjemnością objęty przeze mnie patronatem) sprawił, że poza twórczością zainteresowałam się życiem poety. I wtedy przypomniało mi się, cóż takiego zwróciło moją uwagę już przy pierwszej lekturze: specyficzne, nieszablonowe spojrzenie, takie, po którym poznamy absolwentów filozofii. Do tego Zbigniew Jasina ma życiorys bogaty w działalność społeczną i kulturową. A wszystko to przeplatane kolejnymi studiami, poszukiwaniami wiedzy, dążeniem do wejścia w tajniki ludzkiej natury, co bliskie jest sokratejskiemu spojrzeniu na świat: „Nie nauczą mnie niczego kwiatki, czy drzewa, lecz tylko drugi człowiek”.
Takie podejście pięknie wybija w wierszach Zbigniewa Jasiny i sprawia, że jego utwory pozwalają nam przejrzeć się w nich. Nacisk na nawiązania do starożytności, zainteresowanie człowiekiem, jako istotą społeczną sprawia, że można się nawet skusić o stwierdzenie, że cała twórczość poety przesiąknięta jest antykiem, pytaniami o sens, przemijanie, próbą uchwycenia tego, co przemija i szeroko pojętej relacji z drugim człowiekiem. Już na początku tomu „Inne światło” trafiamy na płynące po wielkiej rzece „małe feluki”, trzcinowe chaty sąsiadujące z potężnymi świątyniami i grobowcami, „głowy synów Ojobazosa”, barbarzyńców schodzących zboczami Alp, „dzikich Scytów”, Gotów, Owidiusza, sfinksa. Każde nawiązanie uwypukla kruchość relacji z drugim człowiekiem. Przy czym ten Inny, z którym wchodzi w relację jest różnorodny: może być wodzem zagrożonym szybkim przeminięciem, ale też może być zwykły, przeciętny, wkładający energię w budowę grobowców i świątyń dla władców i bogów, którzy szybko przeminą. Szczęśliwi bohaterzy jego wierszy to ludzie, którzy żyją, ponieważ nie zadają zbędnych pytań o to, co odległe. Żyją tylko własnymi obowiązkami, myślą o własnym przetrwaniu. Jeśli jednak zdarzy im się myśleć o innych – nawet jeśli są dziećmi – to czeka ich los synów Ojobazosa. Szybko uzmysławiamy sobie, że brak pytań i podległa postawa to też nie rozwiązanie, bo wtedy przyjdą barbarzyńcy. Starożytność jest okrutna, rządząca się własnymi prawami, a jednak nas fascynuje i to zauroczenie widać w poezji Zbigniewa Jasiny malującego słowami zarówno chwile budowania potęgi, jak i przeżywanej przez wodzów trwogi:
„Przybył goniec z północy
Flawiusz Honoriusz
ma zepsute popołudnie
spojrzenie Augusta błądzi
po marmurowych prowincjach
pod stopami
przez bladość czoła przenika pot
i troska
Rzym potrzebuje żołnierzy
z alabastrowych ścian łaźni
spływają mleczne krople
zboczami Alp schodzą
barbarzyńcy” (Rzym potrzebuje żołnierzy, s.11)
Przeczucie przemijania, końca świata, swoistej regionalnej apokalipsy pięknie podkreśla postawa bohatera „Wróżbiarza”, którego ludzie mający jasne znaki dotyczące przyszłości pytają jaki czeka ich los:
„Pytają czy znaki coś mówią
pytają mnie dlaczego
milczę
Jakby potrzebne były znaki
jakby istniała przyszłość
po końcu świata („Wróżbiarz”, s. 17).
Zbigniew Jasina nie idealizuje przeszłości. Nakreśla ją prostymi słowami, uwypukla obrazy okrucieństwa, niepewności, trywialności przemocy istniejących imperiów, pokazuje, że upadały wtedy, kiedy traciły siłę. Dostrzegamy, że światem starożytnych rządzili bezwzględni władcy nieprzywiązujący się do nikogo i niczego i tego samego wymagający od poddanych, w ten sam sposób traktujący przyjaciół. Starożytność przesiąknięta jest śmiercią, obalaniem (a raczej uśmiercaniem) kolejnych władców, strącaniem marmurowych głów imperatorów. Odwiedzamy takie miejsca jak Antirodos, które z powodu sił natury znalazło się pod wodą. Nawiązań do tego miejsca znajdziemy więcej i wydaje się w tym tomie kluczowe, bo mamy tu nie tylko podwodnego sfinksa, płaską wyspę, ale też tajemniczą wyspę, której grozi zagłada.
Podróż do przeszłości, wchodzenie w kulturę antyczną nie daje człowiekowi pocieszenia tylko świadomość tego, że od zarania dziejów ludzkości towarzyszy cierpienie wynikające z wszędobylskiej śmierci, która wydaje się czyhać na ludzi na każdym kroku. Od tamtych czasów niewiele się zmieniło. Ciągle jesteśmy wystawiani na próbę, ciągle jesteśmy słabi i zagrożeni. Nawet utrwalenie aparatem fotograficznym nie przedłuży naszego istnienia. Wszystko w naszej historii wydaje się być zapętlone, niczym na wstędze Möbiusa ciągle się powtarza, a my nie mamy na to wpływu:
„To nie tak
nie każdy cierpiący
jest sprawiedliwy
nie każdy kto użył miecza
będzie potępiony
nie każdy chór
śpiewa tragedię
łza dziecka
niczego nie dowodzi
zacznij od początku” (Jeszcze raz, s. 32).
W tych początkach jednak nie jest najważniejsza historia królów, generałów i bogów tylko ludzi, którzy wykonują podstawowe czynności wytwarzając jedzenie, budując świątynie i pałace, stawiając trzcinowe ściany, a nawet nieprawi synowie królów.
W takich okolicznościach zawsze pojawia się pytanie o sens. Zbigniew Jasina dostrzega, że to był zawsze dobry pretekst do zrobienia interesu:
„Słyszeliście?
ten gość pyta o sens
jak o cenę figurki Buddy
na straganie
sprzedajmy mu
zbawienie
za kilka rupii
to dobry interes” (Dobry interes, s. 26).
W takim spojrzeniu widzimy nie antyczne kolosy, ale ludzi ułomnych, szukających zarobku, stosujących przemoc, obojętnych głuchych, a jednocześnie twórczych. W poecie jednak jest zwątpienie, nie ufa temu, co widzi, temu, jakie prawdy nam przekazano.
„Może to nie moje miejsce
nie mój czas
może w Grecji było inne światło
tutaj nic nie widać
poza ziarnami faktów”. (***, s. 30)
To zwątpienie otwiera drugą, bardziej osobistą część tomiku, w której z jednej strony mamy do czynienia z goryczą związaną ze świadomością przemijania, a z drugiej zgodą na ciągłą powtarzalność wydarzeń.
„Niczego nie zmieni
odmiana losu
nazajutrz
rozdanie nowej talii
przejście na drugą stronę
kraty barykady
rozmowa z królem
jeszcze jeden bieg po peronie
jeszcze jedno życie” (***, s. 41)
W tym czasowym fatalizmie i zapętleniu, gdzie wszystko wydarza się ciągle od nowa wspólne wydaje się idealizowanie dzieciństwa, w którym zwykłe wycieczki urastają do niebezpiecznych wypraw niczym ekspedycji zdobywców nowych lądów. Wątek zdobywania jest tu czymś w rodzaju mostu między pierwszą i drugą częścią. Wszystkie łączy też ciągłe popełnianie błędów. Ale czyż życie nie jest ciągłym błądzeniem?
Drugi tom zatytułowany „Drzewo oliwne” przywodzące skojarzenie z Sokratesem i starożytnymi myślicielami, jak i konotacje nowotestamentowe (gaj oliwny) otwiera piękny wiersz zabierający nas w świat naiwnego dzieciństwa, kiedy to wszystko było łatwiejsze, bezpieczniejsze:
„Pamiętam Boga
sprzed pierwszej lekcji religii
który się troszczył o moje chore króliki
którego można było we śnie przeprosić
za brodę potargać
ale czy On mnie
pamięta” (***, s. 8)
Podzielony na dwie części tom „Pamiętam” (wiersze zabierająca nas w świat osobistej przeszłości) i „Południe”(odwołujące się do strony świata, czyli tego co nam się kojarzy z ciepłymi regionami naszej części świata) zawiera utwory, w których możemy dostrzec kontynuację tego, co znamy z tomu „Inne światło”, ale mamy także do czynienia z rozwinięciem i pójściem w stronę autobiografizmu, przy czym spisywanie swojej historii jest tu niezwykle powściągliwe.
„I ja też
w miarę jak idę w lata
śmiem mówić coraz częściej
tu słowo tam słowo
o sobie
nie kryjąc się pod maską ironisty
ani za podwójną gardą
metafory” (***, s. 26).
Tu słowo, tam słowo i mamy powściągliwie nakreślone dzieciństwo z królikami, kapłanem, matką i sofistą. Gdzieś w tle przemykają obrazy ojca. Widoczne jest rosnące w utworach napięcie: od sielankowego dzieciństwa, przez wiek dojrzały po lata, kiedy w płomieniu migoczą wspomnienia z dzieciństwa. O ile „Inne światło” pachniało morzem, oliwkami, śródziemnomorskim otoczeniem to „Drzewo oliwne” w części „Pamiętam” zdaje się być opowieścią przy kominku, kiedy to w chłodne, ale jeszcze letnie wieczory czuć zapachy zwierząt, jest czas ma opowieści rodzicielki, historie nauczyciela czy kapłana. W oddali dostrzegamy las, pluskające w strumieniu pstrągi, rechoczące żaby, a w ciągu dnia wydaje się, że idziemy ramię w ramię z podmiotem lirycznym i przyglądamy się leśnym dywanom, delektujemy się złotymi renetami i łapiemy odgłosy kaszlu matki. Lakoniczność sprawia, że ze słów wyłaniają się lekko naszkicowany poetycki świat krążący wokół przeżyć, osobistych doznań. Taki zabieg potęguje wrażenie zacierania się wspomnień, zlepiania się ich w płynną całość, w której dzieciństwo graniczy ze znajdującymi się w drugiej części podróżami do Grecji, kulturowymi fascynacjami, wrażliwością na ludzki los. Podmiot liryczny staje się jakby obserwatorem samego siebie.
„i tylko uśmiecham się
gdy czasem w kuli ognia
w kominku mignie chłopiec z bosymi piętami” („Wieczory”, s. 16)
W utworach z jednej strony mamy do czynienia z nostalgią, a z drugiej melancholią, bo ta przeszłość, za którą tęskni była pełna mankamentów takich jak kaszląca matka, ludzie czyhający na jego młodą duszę, ojciec w karczmie, a świat biedny. Wszystko to jednak w pamięci łagodnieje, nabiera bardziej przyjaznych kształtów:
„Kiedy się spotkamy
następnym razem
nasze prawdy o ojcu będą znowu o rok
łagodniejsze” („Rocznica”, s 17).
O ile wcześniejszy tom wymagał większego skupienia, rozeznania w wiedzy historycznej, ponieważ każdy utwór przesiąknięty był odwołaniami do starożytności ten staje się delikatna podróżą po bliskiej przeszłości i wchodzeniem w niepewną przeszłość, nawiązaniem do postaci mitycznych z zaznaczeniem, że nigdy nie poznamy odległej przeszłości:
„Kronikarze zawsze przychodzą później
zbierają okruchy na zboczach góry
sprzeczne relacje naocznych świadków
opowieści fałszywych przyjaciół
spóźnionych obrońców
gapiów którzy wciąż nie rozumieją
co tu się wydarzyło
oglądają pamiątki
rosnące w cenie” („Kronikarze przychodzą później”, s. 35).
Całość jest niezwykle prosta, przyjemna w odbiorze, skłania do refleksji, zachęca do wspomnień. Zbigniewowi Jasinie udało się napisać tom z jednej strony bardzo osobisty, a z drugiej uniwersalny dla ludzi, których dzieciństwo toczyło się w dobie przedsmartfonowej.
„Inaczej przemijam” to także podzielony na dwie części tom. Tym razem części zatytułowane „Samotność” i „Cienka nić”. Pierwsza część odwołuje się do doświadczenia, poczucia odrębności w całości, czyli czegoś, co pielęgnowano od początków naszej kultury. Indywidualizm w świecie starożytnych był bardzo ważny. Był ważnym pretekstem do patrzenia na siebie i swoje życie jako coś odrębnego, a jednocześnie wpisującego się w społeczne doświadczenia, wśród których poczucie potrzeby znalezienia sensu, przemijania, strachu przed śmiercią jest wspólne. Drugą część pięknie spinają w całość tematy te odnalezione w tekstach kultury. O ile w „Samotności” pytania o sens, samoświadomość, przemijanie, przyszłość wyłaniają się z alegorii tu są stawiane bardziej wprost.
Samotność w wierszach Zbigniewa Jasiny to także zakazany owoc i świadomy wybór, jak w wierszu „Samotność (s. 8):
„tam małemu dziecku
bez dłoni mamy albo babci
wstęp był surowo zakazany
tam odkryłem
samotność”.
Wyobcowanie może także dotyczyć osobistego doświadczenia wobec siebie z przeszłości, być wynikiem stawiania pytań o to, czy jesteśmy „tylko kaprysem pamięci” (s. 9). Jeśli tak to jaki sens ma utrwalanie chwil na fotografiach, filmach, autobiografie, biografie, które nigdy nie oddadzą całości naszej osobowości, przeżyć związanych z doświadczeniami.
Zbigniew Jasina kreśli proste, ale bardzo sugestywne obrazy. Mamy bardzo mało zapełnionej przestrzeni, wiele pustej, a jednak doskonale potrafimy wyobrazić sobie te obrazy, umieścić je w uniwersum jego doświadczeń:
„Na rogatkach wsi
pod starymi lipami
była gospoda
do której musieliśmy wchodzić
z wiadomością dla ojca
że kolacja czeka
na stole” (***, s. 10).
Życie podmiotu litycznego jest tu życiem ciągłego przekraczania granic, chodzenia pod prąd, butowania się przeciwko upływającemu czasowi, wystawianiu na próby i niebezpieczeństwa, odchodzenia dawnego „ja” i otwierania się na nowe, a przez to poczucia wyalienowania także wobec siebie sprzed lat. Człowiek jest tu jednostką istniejącą tylko w danej chwili. Przeszłość oczywiście składa się na jego osobowość, ale czy to pomaga do tego, aby powiedzieć, że ten miniony to ten sam, co obecny?
„nie istnieje całość
czyjegoś życia” („Kaprys”, s. 9).
Życie to zawsze urywki tego kim się stajemy po kolejnych doświadczeniach, poszukiwanie własnych korzeni, próba zrozumienia swojej ulotnej natury nawet, kiedy mamy świadomość, że jest czynność bezsensowna, niemożliwa i ograniczona przez wspomnienia deformujące przestrzenie i wydarzenia. Wędrówka po dawnych i nowych przeżyciach to ciągłe zadawanie sobie pytania:
„co jeszcze ukrywasz
przed światem
przed sobą
Zbigniewie
Synu Andrzeja” („Bawiłem się”, s. 19).
Pytanie o ukrywanie, próby odsłaniania można odebrać jako subtelnie wprowadzony motyw maski. Wtedy nasuwa się pytanie o to, co jest tu pokazywaniem siebie, a co grą z czytelnikiem? Czy zabieranie nas we wspomnienia z dzieciństwa, kiedy rani sobie skórę kolcami jeżyn, obserwuje ptaki, podgląda daniele nie jest pewnego rodzaju pokazywaniem, że jakiekolwiek dzieciństwo było zawsze dążymy do jego idealizacji, chętniej pamiętamy te momenty, w których doświadczaliśmy podekscytowania przeżywanymi przygodami, pamiętamy siłę i ciekawość, z jaką chcieliśmy poznać świat. Dorosłość niesie zdziwienie, że takim się było, zdjęcia zaskakują, bo obrazy pamięci są inne. Czas zmienia wszystko, zaciera emocje, pomaga przemienić wszystko.
„Wtedy nie niosłem złości
przez chłodny korytarz
tylko jego na rękach
lekkiego i bezradnego
jak dziecko” („Kąpiel ojca” s. 21)
Doświadczenia z dzieciństwa zderzają się z tymi z teraźniejszości. To właśnie ona sprawiają, że ciągle jesteśmy rozdwojeni w swoich odczuciach, celach:
„jestem jak więzień
po długim wyroku
który obchodzi swoje życie naokoło
jeszcze nie wiedząc
czy dla zemsty
czy dla pojednania” („W Krasnobrodzie” s. 22).
A wszystko to w pośpiechu, bo przecież czas płynie, za nami tłoczą się tłumy, a my musimy pogodzić się z przemijalnością, wyobcowaniem wynikającym z noszeniem w sobie minionych odczuć. Pobrzmiewa tu odczucie jakie powstało w czasie uświadamiania sobie pewnych rzeczy dotyczących przeszłości: „u początku mojej filozofii / stał dworzec / którego nie było” („Zdziwienie”, s. 17). Pierwszą część zamyka wymowne stwierdzenie: „to nie serce/ to czas przebacza” („To czas”, s. 32).
Druga część zatytułowana „Cienka nić” to ciągłe zadawanie sobie pytań o siebie, swoją pamięć, osobiste doświadczenia związane z konspiracją, doświadczenia związane z mitologizacją czynów i degradacją ważnych dla niego symboli. To, co trwałe może okazać się zadziwiająco słabe, kruche, rozpadające, bo życie to ciąg zaskoczeń:
„Nigdy nie wiesz
kto przyniesie ogień
kiedy powróci życie
i dziecięca pasja
budowania
wierszy
małych katedr z piasku słów” (s. 44).
Krążymy tu wokół spraw ważnych, uniwersalnych, poszukiwania odpowiedzi na pytania o ważne wartości, przez co – jak w filozofii Sokratesa – mamy do czynienia z wymiarem etycznym życia. To nie próba poznania świata jest najważniejsza, ale umiejętność oceny, czym jest dobro i unikanie czynienia zła.
Ciekawą rzeczą jaką dostrzegłam w czasie lektury tych tomów jest ich intertekstualność. Zbigniew Jasina wydaje się bawić z czytelnikiem, jego pamięcią, skojarzeniami. Jeśli jesteśmy uważni to dostrzeżemy przeplatania się nie tylko tematów, ale także kontynuacje i nawiązania do napisanych we wcześniejszych zbiorach wierszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz