środa, 14 października 2020

Święto Edukacji Narodowej


Każdy z nas w jakimś stopniu jest nauczycielem, każdy z nas uczy innych i siebie. Lata szkolne to niewielki wycinek życia. Jednak uważa się, że są one najważniejsze, że wtedy właśnie najwięcej się uczymy, kształtuje się nasz charakter, poznajemy siebie, nawiązujemy znajomości. Nic bardziej mylnego.
Najwięcej rzeczy nauczyłam się po szkole Jeszcze nie wiedziałam, co to behawioryzm, a tą metodą tresowałam domowe psy i kury (bo indyki okazały się za głupie). Sięgałam po książki z chemii, biologii, filozofii i dużo czytałam. Dużo więcej niż wymagano. Lektury odbębniałam, a później ginęłam w labiryntach książek, które chcę przeczytać. Każdego roku robiłam sobie listy lektur, stawiałam wyzwania, żeby przeczytać więcej, nauczyć się więcej. W szkole może i byłam dobra, ale nie najlepsza. Nie lubiłam wkuwać. Wszystko musiałam zrozumieć. I dziś wiem, że to najlepsza metoda nauki.
Jednak to nauczyciele mieli spory wkład w moje zainteresowania, ich podejście, zaangażowanie lub niechęć. Byłam jednym z tych dzieci, które z powodów zdrowotnych miały zwolnienie lekarskie z wuefu. Pałałam niechęcią do zajęć, na których nauczyciel kazał biegać, a sam siedział na ławce. Może nie pokochałam tego przedmiotu, ale nauczycielka biegająca razem z uczniami naprawdę zachęciła mnie do zmiany nastawienia.
Miałam wielu wspaniałych nauczycieli. Był pan od techniki, który na dzień dobry rozpoczynał rok szkolny mówiąc, że każdy z nas na start ma u niego pięć i nie ważne, jakie oceny ma z innych przedmiotów (niektórzy niestety zwracali na to uwagę i dostosowywali się do ogólnego spojrzenia na ucznia). Była cudowna pani od fizyki i chemii. To właśnie dzięki nim mam zamiłowanie do spraw technicznych. W podstawówce miałam też rewelacyjne panie od matematyki, dlatego wybrałam klasę mat-inf., co okazało się pomyłką, bo co za dużo to nie zdrowo.
Byli też nauczyciele, którzy zwracali na status społeczny, byli tacy, którzy zamiast podsycać zainteresowania próbowali robić wszystko, żeby wygasić i zniechęcić. Może to właśnie, dlatego skończyłam filologię i filozofię, bo te dwa moje zainteresowania nigdy nie były w szkole dostatecznie docenione.
Miłość do historii zawdzięczam nauczycielowi z liceum. Mieliśmy z nim zajęcia tylko rok. Siadał na ławce i opowiadał. Długo, barwnie, bez konieczności wkuwania dat. One jakoś tak mimochodem się pojawiały w uporządkowywaniu wydarzeń. To dzięki niemu zrozumiałam, że w historii ważniejsze jest zrozumienie wydarzeń, chęć odkrycia całego tła niż cyferki. I nawet kolejni nauczyciele nie byli w stanie tej miłości zniszczyć.
Miałam też wspaniałą panią od geografii w podstawówce, a w szkole średniej taką, która kazała wkuwać notatki, uczyć się na pamięć jakiś dzienników statystycznych (do dziś nie wiem, po co?). Miałam panią od biologii, przez którą do dziś rozumiem mechanizmy replikacji genów. I wcale nie miałam u niej dobrej oceny.
Studia były czasem innego typu nauczycieli. Miałam przyjemność uczyć się od osób, które podziwiałam w szkole, zyskałam nową perspektywę, zweryfikowałam wszystko, czego społecznie nauczono mnie przez całą szkolną edukację: „masz być grzeczną dziewczynką i siedzieć cicho”. Może dlatego dziś na słowo „grzeczna” się jeżę.
Szkoła to miejsce, w którym każdy młody człowiek ma szansę doświadczyć przemocy i pomocy. Zarówno od innych uczniów, jak i nauczycieli. Wiele zawdzięczam dyrektorce liceum oraz wychowawczyni, które pomogły mi wtedy, kiedy było najtrudniej. Może nie uczyły najlepiej, ale za to miały dar dostrzegania problemów, niesienia pomocy, wyciągania ludzi z dołków, wskazywania, że można coś zmienić.
Moim nauczycielem był też rok starszy kolega, od którego czasami pożyczałam książki, któremu zazdrościłam, że ma dostęp do wszystkiego i tyle czasu na naukę oraz czytanie, ile chce. Wtedy wiedziałam, że chcę moim przyszłym dzieciom dać taki komfort.
Każdy z nas jest nauczycielem, dlatego pamiętajmy, aby być inspiracją, wzorem do postępowania i pokazujmy, że uczyć można się całe życie, bo ono niesie z sobą różne niespodzianki, zaskakujące scenariusze. I właśnie dlatego w szkole nigdy nie powinni pracować osoby bez pomysłu na własne życie, przyjęte do pracy „po znajomości”, ale bez pasji, bo nie będą mieli czym zachęcać młodych ludzi do dalszej nauki. A ludzie unikający wiedzy to ludzie łatwi do manipulowania.
Mnie zaskoczyło wymagające rodzicielstwo, które zmusza do ciągłego poszukiwania, przepracowywania kolejnych problemów, uczenia się nowej perspektywy. Dla mnie – jako nauczycielko z zawodu – jest to najtrudniejsza lekcja.
Wszystkiego dobrego tym którzy uczą. To najwspanialszy i najtrudniejszy zawód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz