piątek, 27 listopada 2020

Morris&Goscinny "Lucky Luke: 20. Billy Kid"


Komiksy Morrisa i Goscinnego często ludziom kojarzą się z zabawą i trącącymi myszką przygodami. Do tego przecież w naszym systemie szkolnictwa komiksów nie traktuje się poważnie, bo przecież to takie książki, w których dużo obrazków, niewiele tekstu i przez to niezbyt wymagające dla czytelnika. Takie zarzuty potrafią stawiać osoby lubujące się w pisanych na jedno kopyto romansach, widzący w swoich lekturach coś wartościowszego, bo przecież jest tam więcej liter. Gdyby w literaturze ważna była ilość liter to poeci minimaliści powinni być oceniani bardzo źle. A nie są.
Moja przygoda czytelnicza zaczęła się właśnie od komiksów. Długo zmuszano mnie do czytania. Do tego były to książki bez ilustracji i dla dziecka zwyczajnie nudne. Na szczęście wszystkie przeczytałam u z tego powodu zapisałam się do biblioteki, a tam odkryłam regał z komiksami. Cudo. Po przeczytaniu wszystkich komiksów trzeba było sięgnąć, po coś bardziej rozbudowanego i tym sposobem płynnie przeszłam do literatury dużo poważniejszej. Jednak sentyment do komiksów pozostał. Zwłaszcza tych autorstwa Morrisa i Goscinnego. Po latach mogę spojrzeć na nie z perspektywy absolwentki filologii i filozofii. Zarówno z jednej i z drugiej perspektywy są to ciekawe lektury. Sięgam po kolejne zeszyty i na nowo odkrywam ich niesamowity potencjał edukacyjny. Każdy z tomów to istna kopalnia tematów do poruszenia. A przecież lektura niedługa, nadająca się na jednodniowe czytanie w domu. Dlaczego nie wykorzystuje się tego potencjału?
Dziś po raz kolejny spotkanie Luckym Lukem – legendą Dzikiego Zachodu, bohaterem kultowego serialu animowanego, na którym się wychowałam. Komiks powraca w kolejnej odsłonie. Tym razem album nr 20 „Billy Kid”. Pewnie już zauważyliście, że przy okazji omawiania kolejnych staram się wskazać, jakie tematy w nim poruszono, jakie sprawy warto omówić z uczniami lub studentami. Ostatnio pisałam o szkodliwości kłótni, szkodach jakie przynoszą one całym społeczeństwom. Jeśli nie wierzymy, że dwójka kłócących się ludzi może doprowadzić do katastrofy to wystarczy spojrzeć na naszych polityków. I to nie koniecznie w skali państwowej, bo w każdym regionie bywają tacy awanturnicy na siłę forsujący swoje pomysły i ośmieszający wszystkich, którzy myślą inaczej.
Tym razem Morris i Gościnny poruszają problem złego wychowania. Jeśli myślicie, że wszyscy w XIX wieku byli grzeczni, bo wtedy królowało bicie dzieci i (zdaniem niektórych) dzięki temu mogły być grzeczniejsze, lepiej wychowane to bardzo się mylicie. Autorzy komiksu zabierają nas do świata, w którym dziecku po prostu nie stawia się granic (nie mylić z wychowaniem bezstresowym, bo w nim rodzic granice stawia, ale nie bazuje na karaniu).
Na farmie Bonneyów urodził się syn, William, któremu bardzo pobłażano i nie stawiano granic, kiedy wpadał w złość. Do zabawy dawano mu nienaładowany rewolwer ojca. Wszyscy uczestniczyli w na pozór niegroźnych zabawach chłopca udającego napady. Pewnego dnia dzieciak zamarzył o prawdziwym napadzie i go zrealizował, a po upomnieniu przez rodziców opuścił dom, bo nie chciał, aby ktoś psuł mu zabawę. Po latach całe miasto było tak zastraszone, że wszyscy chcieli, aby Billy Kid znalazł się w więzieniu, ale jednocześnie nie znalazł się żaden śmiałek gotowy go złapać. Do miejscowości przybywa Lucky Luke i razem z nim odkrywamy, że schwytanie małego przestępcy to niewielki problem. Nakłonienie ludzi do zeznań, ławy przysięgłych do wydania wyroku to kolejne przeszkody. Lucky Luke oczywiście znajdzie dobry sposób, aby pokazać mieszkańcom miasteczka, że mogą przeciwstawić się złoczyńcy. Jak wiemy nasz dzielny kowboj to specjalista od łapania nieuchwytnych przestępców, rozwiązywania niemożliwych do rozwikłania zagadek i zażegnywania sporów. Im bardziej niemożliwe do rozwiązania problemy tym lepiej. I tym razem jego przygoda zakończy się sukcesem. Jak tego dokona? Przekonajcie się sami czytając komiks.
Wielu osobom Lucky Luke przede wszystkim kojarzy się z animowanym serialem bardzo popularnym w latach 90 XX wieku. Pierwowzorem tej lekkiej i przyjemnej rozrywki były komiksy belgijskiego rysownika i scenarzysty Morrisa (czyli Maurica de Beverego), który pragnął stworzyć film rysunkowy o Dzikim Zachodzie. Nim doszło do realizacji studio filmowe zbankrutowało, a szkice przerobiono na komiks, który od 1947 roku podbija serca małych i dużych miłośników westernów. Od 1955 roku seria komiksów powstawała przy współpracy z Reném Goscinnym (znanym z opowieści o Asteriksie czy Mikołajku), a później kontynuowali ją miłośnicy opowieści o kowboju, dzięki czemu pomysły Morrisa nadal są realizowane. Nad przygodami kowboja pracowali Achdé, Gerra, Pessis i Jul zabierający nas w świat Dzikiego Zachodu i bardzo dobrze oddający ducha oryginału (także pod względem szaty graficznej). Pisałam również o efekcie pracy Goylouisa, Fuche, Léturgie z ilustracjami Morrisa i Janviera. Każdy z twórców wnosi do tych komiksów coś od siebie, nadaje im specyficzne tempo i humor jednocześnie trzymając się blisko zamysłowi twórcy. Opowieści są bardzo różnorodne, poruszają wiele ważnych tematów i wszystkie godne uwagi. Zwłaszcza, że wykorzystując komiks można poruszyć problem prześladowań, biedy, fanatyzmu, nienawiści i wielu innych ważnych problemów. Każdy tom daje nam spore pole do popisu i staje się świetnym, a do tego lekkim materiałem wyjściowym do dyskusji etycznych. W każdym tomie miłośnicy Lucky Luke’a dostają w nich wszystko to, co znają, czyli Dziki Zachód prażący promieniami słońca i słynący z band rozbójników, galopujących Indian i bohaterskiego Lucky Luke’a – najszybszego rewolwerowca i najgorszy koszmar wszystkich łamiących prawo. Towarzyszą mu inteligentny koń Jolly Jumper. Mimo upływu czasu komiksy z kowbojem ciągle cieszą się powodzeniem. W każdym tomie nie zabraknie wielu ważnych i zawsze aktualnych problemów. Tym razem będzie to spojrzenie na konsekwencje braku stawiania granic dziecku. Zdecydowanie polecam.























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz