„Mam dwadzieścia dziewięć lat, za sobą naprawdę sporo doświadczeń i do tej pory byłem przekonany, że zdołałem się już uodpornić na nieprzewidziane wypadki losowe, w każdym razie o tyle, by nie burzyły doszczętnie wszystkiego, co dotąd udało mi się wypracować.
Ale ta blondwłosa małolata o oczach, w których czai się uśmiech i gorycz
bardziej gorzka niż najbardziej trujące zioła, rujnuje mój spokój. Ona ma
osiemnaście lat, ja o jedenaście lat więcej, ona jest uczennicą, ja profesorem,
wiem, że to wszystko z daleka pachnie jeśli nie prokuratorem, to porażką, która
jest w cały układ nieomylnie wpisana, i co z tego, że próbuję się przed tym
bronić”.
Światowa literatura pełna jest motywów romansu nauczyciela z uczennicą.
Wszystkie jednak pisane z patriarchalnego punktu widzenia, w którym męskie oko lepi
kochankę na obraz wymyślonego przez siebie ideału. W takim układzie nie ma mowy
o równości, partnerstwie. Jest za to dominacja i narzucanie, czyli tak naprawdę
przemoc, bo wola kobiety nie jest ważna. W „Okruchach gorzkiej czekolady.
Rachunku nieprawdopodobieństwa” jest inaczej. Mamy spojrzenie, w którym
bohaterzy są sobie równi, mogą być dla siebie inspiracją, zachęcać się do
wysiłku intelektualnego, wzajemnie się uczyć.
„Ania. Czego mnie nauczy, dokąd mnie zaprowadzi? Jakich rzeczy dowiem się o
sobie samym? Co będę musiał znieść? Czy kiedykolwiek spotka mnie nagroda?
Ania. Raptem, ni stąd, ni z owąd. Przeznaczenie? Karma? Dobry los? Dobry Bóg?
Nie wiedziałem”.
Paweł Jeż to mężczyzna po przejściach. I to zarówno w kwestii osobistej jak i
zawodowej. Doświadczył wzlotów i upadków, ekscytacji i rozczarowań, które doprowadziły
go do pracy w szkole. Do tego nie pierwszej lepszej tylko liceum plastycznym,
czyli z uczniami, którzy nie tylko nie zapowiadają się na geniuszy matematyki,
ale też często mają do niej bardzo wrogie nastawienie.
„Matematyka była mną, była we mnie, w moim mózgu, w mojej pamięci, w moich
odruchach i wyborach, w każdej cząstce mnie samego”.
Na tle fascynacji dziedziną i ignorancji uczniów rodzi się konflikt, który we
wrześniu narasta. Uczniowie i młody nauczyciel traktują się jak zło konieczne: oni
muszą zaliczyć przedmiot, a on potrzebuje pracy. Starcia są coraz bardziej
desperackie. Przełom przychodzi pewnego jesiennego dnia.
„Zobaczyłem dwie dziewczyny na środku korytarza, z których jedna jak na
zwolnionym filmie powolutku osuwała się na ziemię, a druga bezskutecznie
usiłowała ją podtrzymać czy złapać. Próba się nie udała, podszedłem szybko,
roztrącając tłumek uczniów, którzy natychmiast zebrali się wokół leżącej
dziewczyny. Dopiero wtedy ją rozpoznałem. To ta Ania, o którą była ścina z
dyrektorem, dziewczyna, która została zupełnie sama. Wtedy burknąłem to, co burknąłem,
teraz pochyliłem się, odsunąłem jej przerażoną koleżankę i dźwignąłem Anię z
ziemi. Podniosłem się, trzymając Anię na rękach, spojrzałem z bliska w jej
twarz i raptem poczułem, że schodzi ze mnie lawina”.
Miłość potrafi zaskakiwać. Nawet tych, którzy twardo zapewniają:
„W ogóle nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia”.
Uczucie otwiera go, pozwala uświadomić sobie, że cynizmem i zastraszaniem
niczego nie nauczy uczniów, a do tego nie będzie miał szansy zawalczyć o
bliskość ukochanej. Paweł Jeż otwiera się na refleksję, zmianę oraz wypracowuje
w sobie cierpliwość. Wszystko, żeby zmienić to, co do tej pory wypracował w
szkole.
„Bała się mnie jako człowieka…
Więc aż tak strasznie narozrabiałem w tej szkole, żeby trzeba się mnie było
bać?”.
„Okruchy gorzkiej czekolady” Elżbiety Sidorowicz są jedną z tych powieści, obok
których nie mogłam przejść obojętnie. Pisarka z niesamowitą wprawą porusza
wiele ważnych tematów, maluje słowem świat, zabiera nas w krąg niezwykłej
wrażliwości nastoletniej bohaterki, która jest delikatna i silna zarazem.
„Morze ciemności” i „Serce na wietrze” pozwoliły mi na zaprzyjaźnienie się z tą
niezwykłą postacią i rozkochanie w sposobie tworzenia świata przez pisarkę.
Teraz do czytelników trafiły kolejne tomy. Oba zatytułowane „Rachunek
nieprawdopodobieństwa” i zabierające nas w świat wydarzeń znanych z tomu „Serce
na wietrze”, czyli czasu, kiedy serce bohaterki rozkołysane jest miłością.
Wszystko byłoby piękne i proste, gdyby mężczyzna, w którym się zakochała nie
był jej nauczycielem. Ostatni tom zabiera nas w świat Pawła Jeża. Poznajemy
wydarzenia z jego perspektywy, czyli oczami naukowca na wygnaniu w liceum
artystycznym, gdzie musi odnaleźć się i przygotować uczniów do matury. Zadanie
nie łatwe. Do tego jego życie osobiste pełne będzie zaskakujących zwrotów,
zadziwiających i często brawurowych akcji. Mimo znajomości wcześniejszego tomu
ten czyta się z zapartym tchem. Nie pozwala nam na chwilę wytchnienia do
ostatniej strony, a nawet wtedy czujemy pewnego rodzaju niedosyt. Dużym plusem
tej części jest autonomia w stosunku do wcześniejszych. Jeśli nie znacie ich to
wcale nie musicie po nie sięgać. Śmiało możecie wejść w świat bohaterów w
trzeciej części. Zapewniam Was jednak, że po tej lekturze na pewno będziecie
chcieli poznać wydarzenia z perspektywy Ani. Uważam, że rewelacyjną zabawą jest
czytanie drugiej i trzeciej części jednocześnie. Będzie to wolniejszy spacer przez życie bohaterów, ale
za to lepiej będzie można cieszyć się drogą.
„Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy idą szlakiem, trzymając się w dodatku
prognozowanego czasu wejścia co do minuty, więc pędzą tam, dolatują i natychmiast
podejmują trud schodzenia, tak jakby liczyła się tylko droga. Droga jest ważna,
ale droga służy też czemuś. Dotarciu w pewne miejsce, do którego dochodzi się,
by tam być. Nie minąć, nie przelecieć nieuważnie. Zatrzymać się. Być. Być
wewnątrz gór”.
W każdym tomie pisarka porusza wiele ważnych tematów. Jest tu problem
przeżywania żałoby, inicjacji seksualnej, wykorzystania, przemocy fizycznej i
psychicznej, brak wiary w siebie, nieuczciwość pracodawcy, manipulacja, próba
samobójstwa, molestowanie, ale też pokazanie jak ważne są kontakty z ludźmi,
jak wiele można zdziałać systematyczną pracą, jak istotna jest codzienna
dyscyplina oraz określenie swoich celów bez zastanawiania się, co powiedzą o
nich inny. Widzimy też, że prawdziwa miłość przetrwa największe próby, a rok to
niewiele czasu i warto go dobrze wykorzystać, aby móc cieszyć się wspólną
przyszłością. Jaka ona będzie? Przekonajcie się sięgając po książki.
„Jak to powiedział kiedyś Czarek – nie jestem ósmym cudem świata. Jak to
powiedział Leszek – jestem zasranym romantykiem. Jak to powiedziała Majka –
jestem pierdolonym skurwysynem. Jak to powiedziała Emilka – jestem matematykiem”.
W pierwszym tomie dominował smutek, który Elżbieta Sidorowicz bardzo umiejętnie
przykryła malarskimi opisami otoczenia. W drugim mamy nakładające i piętrzące
się uczucia. Bohaterka na pewno nie zapomni o śmierci rodziców, bo to nie jest
łatwe, ale jej smutek będzie mniejszy, przeżywana żałoba łagodniejsza. Za to w
sercu pojawi się coś jeszcze: miłość. I tu będzie aż iskrzyć. Nawet wtedy,
kiedy nie będzie jeszcze świadoma swojego uczucia. Niestety w jej życiu nic nie
jest łatwe i na drodze miłości stanie parę przeszkód. Trzeci wprowadza nas w
świat napięcia, brawurowych i niebezmiesięcznych akcji oraz walki o serce
ukochanej.
„Często w życiu podejmujemy desperackie decyzje, których potem nie potrafimy
udźwignąć i z ulgą przyjmujemy czyjąś pomoc lub choćby obecność. Czasami jednak
podejmujemy decyzje świadomie i nie chcemy, by ktokolwiek je podważał, zakłócał
nasz spokój”.
„Okruchy gorzkiej czekolady” to powieść uniwersalna, czyli taka, która świetnie
sprawdzi się zarówno w przypadku nastolatków borykających się z trudami życia,
przeżywających żałobę, bunty, szukających swoich dróg, czujących, że świat jest
niesprawiedliwy, złych na to, że muszą utrzymywać z kimś kontakty, bo „przecież
tak wypada”, przeżywających pierwsze miłości, doświadczenia seksualne,
uzależnienia, depresje oraz dla dorosłych czytelników mających dzieci w różnym
wieku. Każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie. Młodzi czytelnicy odkryją
jak ważne jest tworzenie i podtrzymywanie relacji z bliskimi, poznawanie
znajomych rodziców (chociaż to passe), zdobywanie każdej wiedzy, bo nigdy nie
wiadomo, kiedy ona się nam przyda, a starsi dostrzegą jak niesamowite ważne
jest poświęcanie dużej ilości czasu dzieciom, zachęcanie bliskich do rozwijania
kontaktów z dziećmi, zabezpieczenia finansowe, tworzenie takich powiązań, które
pozwolą uchronić pociechy przed pobytem w domu dziecka.
„Ania to nie dziecko. To dojrzała kobieta, mądra i dumna, o potężnym sercu. To
cud, który się wydarzył w twoim życiu, stanął na twojej drodze. Kochaj ją, nie
zawiedź, bądź jej godzien. Nie skrzywdź jej. Bądź cierpliwy. Czekaj”.
Powieść Elżbiety Sidorowicz to bardzo mocna literatura. Książka o bardzo
trudnych sprawach, ale jednocześnie napisana w taki sposób, że obok rozpaczy,
żalu, żałoby, rozgoryczenia jest też miejsce na przypominanie sobie jak ważna
jest radość z małych rzeczy, dostrzeganie piękna otoczenia, podnoszenie się po
upadkach, pozwolenie innym na pomoc i wspominanie pięknych chwil.
W książce Elżbiety Sidorowicz jest coś takiego, że ma się wrażenie, że ona
powieść namalowała. Dużo tu opisów, barw, emocji mających konkretne kształty, a
nawet nasycone określonymi dawkami światła, zwłaszcza w tomach, w których w swój
świat wprowadza nas Ania: „…dom, jasny dom… jasny dom w jabłkowym sadzie, u
wrót lasu…”. Czasami tak skąpe narysowanie całości sprawia, że my mimo wszystko
wyobrażamy sobie to miejsce. Widzimy je też w jesiennych szarugach, zimowych
pluchach, błocku prześladujących mieszkańców mających domy na obrzeżach
Warszawy, gdzieś na skraju Lasu Kabackiego. Pięknie, malowniczo, ale też
surowo, ciemno, nieprzyjaźnie. Kiedy autorka poucza Anię słowami jej babci, że
ważne są miejsca między nutami to wiemy jak ważne w tej powieści są te miejsca
nieopisane, te niedopełnienia, prześwity, niedopowiedzenia. Niby mamy tu opisy
wszystkiego, ale są to szkice pozwalające czytelnikowi na umeblowanie miejsc,
wyobrażenie sobie emocji związanych z określoną ilością światła czy pokazanych
za pomocą surowca, z którym ma kontakt Ania. Chwile wytchnienia to te, kiedy
mości się wygodnie w fotelu, patrzy na buzujący w kominku ogień, raduje się
widokiem za oknem, a rozpacz wiąże się z kamieniem i czernią, pluchą, burością,
twardością. Swoją żałobę bohaterka zagłusza walcząc ze stertą węgla, przeżywa
płacząc na kamiennej posadzce, pokonując błotnistą trasę na przystanek. W
czerni giną też ważne rzeczy: wizytówka, poczucie, że ma się kogoś bliskiego.
Światło wyłania tu wszystko to, co dobre. Na tle jasnego okna widzi też osoby,
które są bliskie jej sercu. Tej malowniczości nie zabraknie w spojrzeniu Pawła
Jeża używającego dosadniejszego języka i patrzącego na otoczenie męskim okiem,
ale nie ma w jego spojrzeniu szowinistycznego degradowania ukochanej. Jest za
to dostrzeganie piękna jej ciała, umysłu i ducha. Do tego potrafi dać jej
proste, przyjacielskie rady:
„Zawsze rób to, na co masz ochotę – powiedziałem najbardziej niepedagogicznie
na świecie. W dupie miałem jakąkolwiek pedagogikę. – Nie oglądaj się na ludzi,
nie kieruj się ich sądami. A jak cię ktoś obrazi… pamiętaj, ja też umiem dać w
mordę”.
Elżbieta Sidorowicz rewelacyjnie snuje fabułę. Znajomość wcześniejszych tomów
absolutnie nie przeszkadzała we wchodzeniu w czas, który doskonale znałam i
wiedziałam, jak potoczy się akcja. Pisarka zabiera nas tu do świata męskiego,
pokazuje wszystko to, co było dla nas tajemnicą, pozwala podejrzeć nie tylko
codzienność ukochanego Ani, ale także jego myśli, przeżycia, odczucia. Bardzo
miło zaskoczyło mnie to, że ostatnia część trzymała mnie w napięciu do ostatniej
strony. Po raz kolejny ścigałam się z bohaterami, nie mogłam oderwać się od
książki, chciałam lepiej poznać ich życie i ciągle im dopingowałam. Po
zamknięciu lektury nadal czuję niedosyt. Chciałabym poznać dalsze losy
bohaterów, bo jakże tak porzucać ich po tylu wspólnie spędzonych stronach,
przeżytych emocjach, towarzyszeniu w ich wyzwaniach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz