Każdy z nas chociaż raz w życiu był świadkiem jakiegoś cudu. Czasami wymagał on interwencji lekarzy, a czasami pojawiał się jako zaskoczenie. Moja babcia doświadczyła cudu. Oczywiście w jej odczuciu. Dla mnie była to po prostu medycyna. Miała zaćmę, której bardzo długo nie chciała operować. Argumenty, że zabieg na oczach nie wymaga wywalania flaków na podłogę wcale jej nie przekonywał. Podeszłam, więc do niej podstępem:
-Pewnie już nie pamiętasz jak piękny jest sulmierzycki kościół i znajdujące się
w nim obrazy. Może warto nacieszyć się tym pięknem przed śmiercią? –
Przekonywałam choć sama przekonana do nich nie byłam.
O dziwo zadziałało. Nie argument o tym, że będzie widziała jak zadzwonić na
pogotowie, dostrzegała twarze znajomych i bliskich, podziwiała piękno przyrody,
ale mogła nacieszyć się widokiem obrazów w kościele. Była religijna. Później
już zdewociała, ale podjęta przez nią decyzja sprawiła, że po raz pierwszy
pomyślałam, że religia jednak potrafi zdziałać cuda.
Zabieg się udał, babcia poszła do kościoła podziękować Bogu i cieszyć się
pięknem obrazów. Zachęcałam ją do codziennych spacerów na mszę, bo to zmuszało
ją do ruchu, sprawiało, że jednak była aktywna i się nie kładła. Przyszła
jednak grypa i babcia już nie wstała do końca swojego życia. A co by było,
gdyby nie zdecydowała się na banalny zabieg, który ja przerażał i w jej
wyobraźni był poważną operacją, której mogła nie przeżyć? Pewnie rozłożyłaby
się szybciej, dłużej cierpiała, szybciej umarła.
Inne cuda nie wymagają interwencji lekarza. Tak na nas często patrzą ludzie,
którzy nas nie znają. Ola używa wózka. Prawie dziesięcioletnie dziecko w wózku
kojarzy się z całkowitą niezdolnością do chodzenia. O ile mieszkańcy naszej
miejscowości przywykli już do tego, że jestem dziwna, bo wożę chodzące dziecko
(nawet rodzice niechodzących dzieci mają z tym problem) to osoby nieznające nas
patrzą na nas czasami jak na cud: siedziało dziecko w wózku, zwisało, wyłączało
się trzymając kciuk w buzi i nagle wstaje z wózka. Powoli zaczynam nazywać to
cudem marketowym. Zwykle wygląda to tak, że Ola z pozycji wózka dyryguje mi, co
mam wrzucić do torby na zakupy przywiązanej do poręczy wózka (poruszanie się z
wózkiem i koszyczkami jest niesamowicie niewygodne, a koszyczki często jak na
moje standardy są bardzo brudne). Czasami pokazuje tak, że nie wiem, o co jej
chodzi lub nie pokazuje tylko pojękuje (nie mówi, słabo się komunikuje). Wtedy
zachęcam ją do sięgnięcia sobie tego, co chce, bo umiejętność podejmowania
decyzji w przypadku osób z autyzmem jest niesamowicie ważna. Najczęściej ów cud
następuje pod marketem: Ola wysiedziała się w kolejce i chcę, aby poruszała
się, więc każę jej iść. Cud!
Dlaczego prawie dziesięcioletnie dziecko nadal wożę wózkiem? Przed wszystkim,
aby nie kisić córki w domu. Ona ma potrzebę chodzenia ciągle nowymi trasami (o
to coraz trudniej w tak małym mieście powiatowym jak Góra i jazda do szkoły nas
ratuje), ale nie zawsze ma siły na chodzenie. Bywają dni, kiedy bez problemu
przejdzie prawie 10 km w ciągu dnia i jest cudownie radosna, a bywają takie, że
cały dzień leci nam z rąk i trzeba wozić. Wózek w sklepie pozwala jej na
odpoczynek i nieprzemęczanie się nadmiarem bodźców. Myślę, że najlepiej
wyjaśniłaby Wam to Ola, gdyby tylko mówiła. Sama doskonale wiem, jak męcząca
bywa nadwrażliwość węchowa. A kiedy ma się jeszcze nadwrażliwość na dźwięki,
dotyk, obrazy i światło to można poczuć się jak na szybko pędzącej kolejce w
wesołym miasteczku, a trzeba jeszcze spróbować normalnie w tym pędzie
funkcjonować. Po kilku minutach można nieźle się zmęczyć, a co dopiero, kiedy
to towarzyszy nam w każdej minucie życia i powoduje zawroty głowy, boli.
Patrząc na dzieci i dorosłych wstających z wózka nie oceniajcie tylko wiedzcie,
że nikt nie jeździ na wózku z wygody, bo prowadzenie wózka lub przemieszczanie
się w publicznej przestrzeni siedząc na nim nie jest wygodne. Pozwala jednak na
nieizolowanie się niepełnosprawnych od społeczeństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz