Jesień to taka pora, w której temperatura powoli spada. Olka
jest zdecydowanie ciepłolubna. Nie upałolubna, ale ciepłolubna tak i każdy
chłód sprawia, że kuli się i chce siedzieć w ciepłym kokoniku w wózku, żeby
było cicho, ciepło i przyjemnie, kołysząco. Na szczęście jesień niesie ze sobą
sporo atrakcji i pokus. Jedną z nich są kasztany. Nikt przechodząc obok nich
nie może się oprzeć. Olka ma tak samo. Wręczam jej koszyczek lub papierową torbę
(zero waste, czyli z odzysku) i zachęcam do zbierania. Nawet ciepłolubnej Oli w
zimne poranki jest ciepło, kiedy biega i zbiera. A jaki dobry ma później apetyt
i motywację, żeby wracać do domu na ulubioną fasolkę (bo to ostatnio króluje w
jej jadłospisie). Po spacerze trzeba było wybrać się do babci, a tam ja prawie
zawału dostałam: dwa duże psy za płotem (przynajmniej tak to wyglądało z
daleka, a mnie wszystko kojarzy się z psami i zagrożeniem). Na szczęście
zameczały wystarczająco głośno, a my poszłyśmy oglądać stukające się rogami kozy,
odwiedziłyśmy konia, który przywołał nas rżeniem, pogęgałyśmy do gęsi, gdakałyśmy
do kur.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz