Poszłam wczoraj z Olą zorientować się, kiedy można przychodzić na basen. W weekendy tylko. Dobre i to. Wczoraj już nie miałam sił, ale powiedziałam, że dziś pójdziemy. Ola zadowolona i szczęśliwa przez 2 h spaceru kicała i łobuzowała z wilkiem i pszczołą (pszczoła z poprzedniej edycji biedronkowej wróciła do łask).
Dziś wyciągnęła mnie na spacer. Trzy godziny wożenia i tylko wożenia, bo dziecko nie miało siły chodzić. Przewracała się, kładła na chodnikach, ale jak już siedziała w wózku to pokazywała, gdzie z nią iść. Trzy godziny pchania wózka z 35 kg dzieckiem w wózku który średnio jest dobry do prowadzenia (na razie najgorszy jaki mieliśmy, ale przynajmniej jest), więc po takim spacerze jestem jak po 3 h siłowni (nogi trzeba ciągle napinać, żeby pchać; ręce napinać, żeby utrzymywać prosto). Po powrocie do domu usiadłyśmy sobie w kuchni w fotelach. Ja wciągnęłam kawkę, Olka mleczko. Zagryzłyśmy wafelkami i mówię, że nie mam sił iść z nią na basen, bo czuję się jakbym pole rękami przeorała. Ola myśli, myśli.
-Tata. Tata.
-Tata ma z tobą iść na basen?
-Tak.
-Ty specjalnie odpoczywałaś w wózku, żeby mieć siły na basen?
-Tak.
-Cwaniara z ciebie, wiesz?
-Tak.
I zadowoloną wyprawiłam z tatusiem na basen. Pierwsza wizyta na krytym od początku pandemii. Nie zliczę, ile razy ciągnęła mnie w jego kierunku, ile łez zaliczyłyśmy przez to, że był zamknięty. w końcu trzeba chodzić, bo to też forma terapii. A korzystać trzeba tym bardziej, że to terapia, która nas nic nie kosztuje. Jedna z niewielu darmowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz