Inność najlepiej zwalcza się usuwając ją z zasięgu wzroku. Wykluczenie, izolacja, a nawet brutalniejsze narzędzia stosowano od wieków. Tak jest też w przypadku opowieści o tajemniczym miasteczku Rotherweird, do którego zostają zesłane dzieci przejawiające niezwykłe moce. Królowa Maria Tudor, gorliwa katoliczka, która do historii przeszła jako Krwawa Maria, skazuje dwanaścioro dzieci na wydalenie z Londynu i osadzeniu na prowincji. Niektórzy uważali ich za pomiot szatana, inni za niezwykłe istoty. Wszyscy, którzy o nich wiedzieli mieli świadomość, że należy je szanować i traktować z obawą, dlatego zesłanie wydawało się najlepszym wyjściem.
Z dziwnych wydarzeń z 1558 roku przenosimy się do czasów współczesnych, aby
odkryć, że dziwne miejsce zesłania nadal istnieje. Po prawie 500 latach
niewielka miejscowość rządzi się swoimi prawami. Jest to coś na wzór państwa w
państwie. Rotherweird w żaden sposób nikomu nie podlega. Mało tego: niewiele
osób wie o jego istnieniu, trudno je znaleźć. Społeczność jest zamknięta.
Pewnego dnia trafia do niego nauczyciel historii współczesnej, który wbrew
ostrzeżeniom władz miasta zaczyna się interesować jego historią. W tym samym
czasie do Rotherweird przyjeżdża tajemniczy miliarder wywołujący sensację. Wszyscy
zastanawiają się, po co tu przybył i czego chce. Dwaj nowi przybysze zaczynają
szperać w przeszłości miasta. Ich odkrycia są zaskakujące i okazują się być niebezpieczny
wyścig z czasem, a konsekwencje mogą być apokaliptyczne. Poznawanie przeszłości
jest tu jak chodzenie po linie bez zabezpieczeń. To właśnie dzięki nim możemy
poznać zadziwiające tajemnice miasta. Poznajemy niezwykłą szkołę, odkrywamy
gromadę zaczarowanych zwierząt, wchodzimy w mroczne uliczki, dwulicowych bohaterów.
Każdy odgrywa tu jakąś rolę. Wydaje się, że w Rotherweird każdy mieszkaniec ma
przypisane miejsce i wie, jaki jest zakres jego obowiązków. Zgromadzeni w dziwne
bractwa lub cechy tworzą kolejne autonomiczne byty chroniące się przed wpływami
władz miasta.
Jonah Oblong i sir Veronal Slickstone stopniowo ujawniają coraz więcej
mrocznych wydarzeń, aby dowiedzieć się prawdy o miasteczku i połączyć
przeszłość z teraźniejszością, zrozumieć wiele dziwnych rzeczy dziejących się
tu. Każdy z nich ma w tym inny interes, dlatego muszą ścigać się też ze sobą.
Nie są świadomi, że odkrycie prawdy będzie niosło zadziwiające konsekwencje nie
tylko dla nich, ale też i dla mieszkańców Rotherweird.
„Powrót Wyntera” sięga w przeszłość jeszcze dalej. Mamy tu klimat badań naukowych
prowadzonych przez mnicha, akcję ze znanych już czasów oraz współczesność, w
której zaczynają dziać się dziwne rzeczy, pojawiać zadziwiające znaki. Andrew
Coldecott po raz kolejny zabiera czytelnika w świat intryg i spisków,
podsuwając mu co kilka stron wskazówki, nowe fakty i zmuszając do analizowania strzępków
informacji, które trafiają do prowadzących śledztwo bohaterów. Drugi tom jest
bardziej rozbudowany nie tylko pod względem ilości stron, ale też pojawiających
się wątków. Mamy tu spojrzenie na większą ilość wydarzeń, więcej różnorodnych
czasów. Odkrywamy, że wydarzenia z IX i X wieku mają duży wpływ na
teraźniejszość całego miasteczka. Cały czas odczuwamy, że nad tym miejscem wisi
jakaś zasłona tajemniczości, po której opadnięciu już nic nie będzie takie samo.
Andrew Coldecott wodzi czytelnika za nos wprowadzając nowe wątki, spowalniając
i przyspieszając akcję, burząc ciąg logiczny wydarzeń, zabierając nas w światy
różnorodnych cechów czy gildii.
Autor zabiera nas nie tylko w świat bogatych wydarzeń, zachwycających opisów,
ale też w całkiem spore grono bohaterów, których losy wzajemnie się
przeplatają. Pokazuje jak pozornie niemające ze sobą nic wspólnego postaci wpływają
na swoje losy. Każdy bohater ma tu określoną rolę i wyrazistą osobowość.
Andrew Coldecott zabiera nas do świata mrocznych historii, w których nie
zabraknie zadziwiających istot i niezwykłych wydarzeń. „Rotherweird” to
zaskakujący cykl, którego nie da się przypisać do jednego gatunku. Na plan
pierwszy wysuwa się tu kryminał z fantasy. Snuta opowieść rozwija się powoli,
aby czytelnik miał czas na oswojenie się i przeanalizowanie wielu wydarzeń. Andrew
Coldecott umiejętnie buduje akcje, jego pióro jest lekkie, dzięki czemu mimo
objętości książki czyta się naprawdę szybko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz