wtorek, 22 listopada 2022

E.T.A. Hoffmann "Dziadek do Orzechów i Król Myszy"


Wstyd się przyznać, ale „Dziadka do orzechów i króla myszy” nie znałam z dzieciństwa. I to jest zadziwiające, że wychowana na baśniach braci Grimm nie zostałam wprowadzona w świat niemieckiej opowieści świątecznej. Być może, dlatego nie ma we mnie szału i zachwytu nad ozdobami w postaci dziadków do orzechów. Te zresztą kojarzyły mi się z prostym przyrządem działającym na zasadzie zaciskającej śruby. I tym sposobem bardzo długo omijała mnie historia o dzielnym obrońcy domostwa.
Wchodzenie w świat opowieści E.T.A. Hoffmanna było przygodą wpisaną w studia, czyli odartą już magii i z dużą dozą pragmatyzm oraz analitycznego spojrzenia. Sięgając po tę opowieść jako dorosła mogłam sobie wiele rzeczy przypomnieć z dzieciństwa, sprawdzić też życiorys twórcy i ku swojemu zaskoczeniu odkryłam, że ma on wiele wspólnego z Polską. Mało tego: był duszą niespokojną, buntującą się, artystą przerysowującym portrety wyższych urzędników. Do tego popierał buntowników, opisywał groteskowe sprawy polityczne w satyrach. W swoich utworach posługiwał się groteską i dozował grozę. I to właśnie sprawiło, że ulegałam urokowi tych historii.
„Dziadek do Orzechów i Król Myszy” w nowej odsłonie kusi szatą graficzną. I właśnie z tego powodu postanowiłam wprowadzić córkę w ten świat, do którego mnie nie zabrano. Czytając na głos uświadomiłam sobie, że jest to powieść o specyficznej stylistyce, sprawiająca, że na początku czyta się ją trudno, opornie, potyka na każdym zdaniu, ale kiedy już weszłam w rytm opowieści, snucie historii o rodzeństwie wyczekującym Wigilii oraz świątecznych prezentów było przyjemne.
Trudno mi ocenić nowe tłumaczenie Ryszarda Wojnakowskiego pod względem zgodności z oryginalnym tekstem. Nadał on jednak tekstowi stylistykę historii snutych w XVIII i XIX wieku. Mamy tu dość trudny język, niemieckobrzmiące nazwiska. Jednak ważniejsza jest tu opowieść pozwalająca młodym czytelnikom na przeniesienie się w przeszłość. Wędrujemy do czasów, kiedy nie ma elektryczności, życie rodzin toczy się zimą przy świetle świec, a szybko zapadająca noc nadaje wieczorom aury tajemniczości i niezwykłości. I tak jest też tu: napięcie oczekiwania miesza się z nastającym zmrokiem. Oczami dzieci przyglądamy się zwyczajom oraz prezentom. Autor doskonale zdaje sobie sprawę, że wolą one prostsze zabawki niż te zjawiskowe, które są od razu konfiskowane przez rodziców, aby nie były zniszczone. Z naszej perspektywy to absurdalne podejście, a wówczas było normą. O rzeczy trzeba było dbać, pielęgnować je, wystawiać, chwalić się nimi, a nie koniecznie używać, bo to mogło prowadzić do zniszczenia. Do tego zatrzymujemy się przy choince, podglądamy ozdoby, błyszczące papierki, w które owinięto słodycze, którymi była ozdobiona. Mamy też okazję przyjrzeć się zachwycającym zabawkom mechanicznym, którymi zachwyt mijał od razu po uświadomieniu sobie, że w kółko będą te same mechanizmy działały i to samo do obserwowania będzie. Zobaczymy smutek z powodu zepsucia Dziadka do Orzechów oraz późniejszą opiekę nad nim przez Marysię, która dzięki temu ma okazję stać się obserwatorką dziwnego zachowania myszy, ich napieraniu na domostwo pod przywództwem Króla Myszy. Marysia dzięki obecności stanie się uczestniczką szeregu dziwnych wydarzeń, w których nie zabraknie ożywionych zabawek.
Baśniowy charakter tej słynnej historii podkreślają zachwycające ilustracje Ewy Poklewskiej-Koziełło. To właśnie one sprawiają, że opowieść Hoffmanna jest jeszcze bardziej czarująca. Całość dopełnia solidna oprawa, bardzo dobrze zszyte strony.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz