Są takie książki, które poruszają najskrytsze zakamarki serca i umysłu, pobudzają wyobraźnię, sprawiają, że zawarte w nich obrazy stają się częścią naszej codzienności, bo zaczynamy żyć pełnymi emocji i magii opowieściami. Tak właśnie mam czytając kolejne książki Astrid Lindgren i uświadamiając sobie jak bardzo piękne i pouczające to historie. I to nie tylko dla dzieci, ale też dla nas-dorosłych, którzy pragną stworzyć lepszy świat, dać swoim dzieciom miłość i wsparcie, pomóc w rozłożeniu skrzydeł i dać moc do latania, realizowania marzeń, stawianie czoła trudnościom. Dziecięcy bohaterzy szwedzkiej pisarki mają niesamowitą wyobraźnię oraz moc dostrzegania zła. Często wiele z nich było ofiarami różnego rodzaju przemocy i wyzwoliło się z niej. Kojarzona z książek o „Pipi Pończoszance” autorka zrewolucjonizowała literaturę dla najmłodszych i patrzenie na dziecięcych odbiorców opowieści. I tak jest też w przypadku „Mio, mój Mio”.
Opowieść zaczyna się bardzo smutno. Dowiadujemy się, że zniknął źle traktowany
przez rodzinę adopcyjną dziewięcioletni Bosse. Chłopiec nie ma rodziny i został
przygarnięty przez dwójkę starszych ludzi niemających nikogo bliskiego poza
sobą. Starsze rodzeństwo uznało, że adopcja to dobry sposób na wychowanie sobie
kogoś, kto się nimi zaopiekuje i będzie im pomagał, pracował dla nich. Zamiast
miłości dali mu fatalne warunki, bo ciągle oszczędzali na chłopcu. Chodzący w
starych, zniszczonych ubraniach chłopak z zazdrością patrzył na rówieśników,
którym rodzice poświęcali jakąkolwiek uwagę, dawali miłość. Jego opiekunowie uważali,
że dziecko jest po to, żeby pracować w domu i nie przeszkadzać. Każdy przejaw
jego spontanicznej dziecięcej radości tłumiony był w zarodku. Kiedy po raz
kolejny został wyprawiony, aby załatwić sprawy adopcyjnych rodziców dostał od
znajomej kobiety złote jabłko, a później w parku znalazł zakorkowaną butelkę po
piwie, z której uwolnił duszka, a raczej ducha mającego misję. Okazało się, że
to właśnie Bossego poszukiwał więzień butelki. Miał go poznać po złotym jabłku.
Przenosi chłopca do Krainy Dalekiej. Bohater odkrywa, że naprawdę ma na imię
Mio, ma kochającego ojca, cudowne otoczenie. Widzimy jak każdego dnia bohater
nabiera pewności siebie, otwiera się na otoczenie, doświadcza cudownych rzeczy.
Wszystko go zadziwia i zachwyca. Pałac, jego otoczenia, a nawet kraina, w
której żyje są całkowicie inne niż te, które znał. Wszystko tętni magią, daje
miłość i siłę. To dzięki nim Mio ze smutnego i skupionego na swoich problemach
chłopca staje się empatycznym i pełnym sił bohaterem gotowym zmienić otoczenia.
Budowanie dobrych wspomnień, umacnianie w poczuciu bycia kochanym sprawia, że
Mio myśli nie tylko o sobie. Chce pomagać innym, dawać im bezpieczeństwo,
ratować przed złem. Pewnego dnia dowiaduje się, że jego przeznaczeniem jest
pokonanie okrutnego rycerza Kato krzywdzącego mieszkańców królestwa ojca. Los
nieuchronnie kieruje go do tego celu. Misja początkowo wydaje się trudna, ale
realna do wypełnienia, bo jakie przeszkody mogą na niego czekać, kiedy rusza na
nią z najlepszym przyjacielem. Szybko odkryje, że to nie wystarczy.
Niesamowicie ważny okaże się każde wspomnienie i przeżycie z Dalekiej Krainy, w
której mógł zdobyć różne rzeczy oraz przyjaciół i poczuć miłość ojca.
„Mio, mój Mio” to opowieść o dorastaniu w miłości, budowaniu pewności siebie,
współpracy, nawiązywaniu pozytywnych relacji, aby później łatwiej było stawić
czoło wyzwaniom jakie niesie życie. Próba, jakiej musi stawić czoło Mio jest
trudna. Mamy tu strach, poczucie osamotnienia, konieczność ukrywania się,
bezradność i głód. Okazuje się, że dzięki przyjaciołom może stawić czoło tym
przeszkodą.
Bohater przechodzi tu kilka przemian. Na początku jest zlęknionym i smutnym
Bosse, który z powodu braku miłości skupia się na tym, że nikt mu nie daje wystarczającego
ciepła. Świat, w którym mieszka oparty jest na zazdrości i rywalizacji. Nawet
pomiędzy przyjaciół wkracza to uczucie. Dzieci spotykają się z wieloma
zakazami, są strofowane przez rodziców i opiekunów. Do tego często traktowane
jak przedmiot, który można wziąć z sierocińca jak ze sklepowej półki: jaki
towar dostępny taki zainteresowani dostają i nikt nie interesuje się dalszym
losem dzieci.
Gdy trafia do Krainy Dalekiej staje się Mio, który ma kochającego ojca i
przyjazne otoczenie. Chłopiec powoli wychodzi ze swojej skorupy niepewności i
strachu przed tym, że zrobi coś, co rozgniewa ojca. Na początku uważa na swoje
gesty i czyny, boi się zapuszczać daleko, dlatego bawi się w otoczeniu pałacu.
Z czasem nabiera pewności i z przyjacielem opuszcza różany ogród, aby móc
poznać nowych ludzi, zobaczyć nowe rzeczy, poznać radości i troski innych ludzi,
odkryć magię otoczenia. Kolejne metamorfozy mają miejsce, kiedy musi stawić
czoło okrutnemu rycerzowi Kato.
Całość dopełniają cudowne ilustracje Johana Egerkrensa, który doskonale oddaje
świat emocji i zmian jakie zachodzą w bohaterze i jego otoczeniu. Ze samotnego
chłopca siedzącego na ławce w parku staje się bohaterem otulonym ramionami
tajemniczego ducha, a później widzimy go w cudnym ogrodzie w towarzystwie ojca.
Kolory zmieniają się tu wraz z emocjami: kiedy Mio jest samotny widzimy puste,
przytłaczające i ciemne otoczenie. Gdy staje się radosny w ilustracjach wiele
jest światła. Nawet, kiedy ukazują akcję dziejącą się nocą. Po trafieniu do krainy
okrutnego rycerza Kato otoczenie przytłacza ciemnością, a ilustracje pokazują
osaczenie bohatera, ograniczenie tych, którzy chcą mu pomóc. Sam rycerz Kato nabiera
tu monstrualnych rozmiarów. Nastolatek stojąc przy nim przypomina wielkością
niemowlaka. To doskonale podkreśla dysproporcję szans.
Całość wydrukowana na bardzo dobrym papierze, kartki bardzo dobrze zszyto i
oprawiono w solidną okładkę.
Jest to piękna i poruszająca lektura. Z jednej strony niby jest powieścią, a z
drugiej przypomina baśnie, w których zobaczymy jak niesamowicie ważne jest
wspieranie dziecka, okazywanie mu miłości, dawanie przestrzeni do rozwijania i
nawiązywania przyjaźni. Zdecydowanie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz