„Wyjście” to słowo sugerujące odchodzenie, uwalnianie, wychodzenie. Może też wiązać się ze znalezieniem rozwiązania z trudnej sytuacji, być końcem trudnej sprawy. Jednocześnie tym słowem określa się odświętne spotkanie towarzyskie. Nazywa się nim też części urządzeń. Do tego słowo to może też współtowarzyszyć poznaniu, kiedy mamy wyjście naprzeciw oraz rozrachunek z określonym etapem czasu. I właśnie z tymi ostatnimi znaczeniami mamy do czynienia w książce „Wyjście” Grzegorza Strumyka.
Już od pierwszych stron uderza nas forma zapisu, zagęszczenie i nawarstwienie
obrazów, znaczeń. Stajemy się świadkami zdzierania pozorów, wychodzenia poza
to, co widoczne na pierwszy rzut oka, zderzeni z ciągłą obserwacją, osaczaniem
przez przyglądanie się. Każdy człowiek jest tu zarówno obiektem obserwowania
jak i obserwującym, analizującym, przetwarzającym. Nawarstwienie scen, pokazanie
mnogości obrazów z codzienności i ciągłe przebieranie w nich, wyłuskiwanie tych
wartych uwagi i podsuwanie ich odbiorcom – tak w skrócie wygląda praca pisarza,
obok którego czas, miejsca, ludzie i sytuacje przepływają jak w wartkim
strumieniu, dlatego musi działać szybko, aby mógł uchwycić istotę rzeczy,
pokazać prawdziwe oblicza ludzi, zedrzeć pozory, ujawnić czyhające wszędzie zło
i patologię.
Sposób, w jaki Grzegorz Strumyk pisze o otoczeniu jest z jednej strony
poetycki, bardzo skrótowy. Każdy rozdział/opowiadanie stworzono za pomocą
prostych nakreśleń. Nie ma tu miejsca na zbędne opisy. Na pierwszy plan
wysunięto relacje międzyludzkie, w których pojawia się też problem
autorefleksji i pisania. Właśnie wokół pisania, aktu tworzenia krąży cała
książka. Otwiera ją spotkanie związane z publikowaniem utworu i zamyka akt
tworzenia. Pomiędzy znajdziemy całe mnóstwo zdarzeń, bohaterów pogubionych we
własnych emocjach i relacjach z innymi. Grzegorz Strumyk jest świetnym
obserwatorem otoczenia. Jego książka jest niczym lustro, z którym przechadza
się po okolicy i utrwala w nim obrazy, w których ludzie prześcigają się we
wbijaniu sobie szpil, zadawaniu ciosów słowami, manipulowaniu otoczeniem,
tworzeniem gry pozorów. Tafla jest duża, może pomieścić obok siebie bardzo wiele
elementów otoczenia, pozwala podejrzeć sporo napotkanych osób. Do tego ze
względu na to, że jest to lustro pisarza ma ono niezwykłą właściwość: pozwala
spojrzeć głębiej, dostrzec więcej, ominąć pozory, pod którymi kryje się
nawarstwienie pulsującego zła. Patrzymy na obłudę, złość, manipulację.
Bohaterzy są moralnie brudni, wydają się nie przystawać do ideałów ról, które
przychodzi im odgrywać. Do tego szybko przemijają, pojawiają się i znikają z
zasięgu wzroku. Wchodzenie w tę mnogość obrazów, uświadamianie sobie istnienia
zjawisk staje się tu pewnego rodzaju wyjściem ze strefy komfortu, zmusza do
zadawania sobie pytania o nasze własne relacje z otoczeniem, tworzone wzorce.
Lektura książki Grzegorza Strumyka nie jest łatwa. Czytaniu towarzyszy
potykanie, ciągłe zastanawianie się, na ile mamy wpływ na świat istniejący
wokół nas i czy jest szansa na zmianę, czy może jesteśmy skazani na bycie
obserwatorami przeszłości, analizowanie błędów swoich i cudzych,
rozpamiętywanie, przedmiotowe traktowanie, skupianie się na sobie. Poszczególne
utwory są tu niczym strumień świadomości, w których jeden obraz prowadzi do
kolejnego, a ten do następnych.
Zapraszam na stronę wydawcy
Zapraszam na stronę wydawcy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz