Na początku czerwca poznałam bardzo miłą starszą panią, której intelekt nie jest ciasny małomiasteczkowością i dość często się spotykałyśmy u niej w ogrodzie. Moja córka lubi oglądać roślinki, podskubywać listki i je zjadać, a tam mogła pochłaniać wszystko bez mojej obawy zatrucia.
Pewnego dnia we wakacyjne przedpołudnie spędziliśmy
miłe przedpołudnie upijając się kieliszkiem wina wina (tj. ja i starsza pani, bo dziecko nieletnie).
Pospacerowałyśmy, wylegiwałyśmy się, popracowałyśmy w ogrodzie.
Piękny duży ogród znajduje się tuż przy ogródkach
działkowych, więc starsza pani go nie ogrodziła, bo tam ludzie szanują
cudzą własność, a ponadto jej różnicy nie robi czy ktoś tę jedną czy
dwie marchwie sobie wyrwie i zje. A nawet jak zje całą grządkę to niech
mu będzie na zdrowie.
Siedzimy
sobie na leżakach między grządkami i obgadujemy dawne kolejkowe komunistyczne czasy i wychwalamy konsumpcjonizm. W między czasie przyłazi facet z psem, przez co obie go
ostro napominamy, że to teren prywatny i obcym wstęp wzbroniony. Pan
sobie jednak nic z nas nie robi tylko ostro chodzi z gównem w sierści
(psem) po grządkach.
Gówno
w sierści zatrzymuje się w pietruszce i wali gówno. Każemy panu
sprzątnąć gówno. Pan mówi, że nie ma informacji, że to działki i że nie
wolno, że nie jest napisane, że to pietruszka i że w pietruszce nie
wolno. Pan tłumaczy, że ma swoje prawa i że nie ma w prawach napisane,
że on sobie tego gówna psem nie mógł zrobić.
-Panie, w konstytucji jest napisane, że nie wolno naruszać cudzej własności. To jest własność tej pani – ja.
Pan epitetami sypnął w odpowiedzi. Na co zwróciłam się do pani profesor:
-Jak
to dobrze, że pani ma monitoring z nagrywaniem dźwięków. Chwała pani za
to, bo bym go zabiła i za człowieka bym odpowiadała.
Facet rozejrzał się nerwowo i wziął gówno ze sobą, ale tylko to w sierści…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz