Eva Berberich, Szczęście jest kotką, tł. Barbara Floriańczyk, Warszawa "bis" 2013
Ponoć koty są nieprzewidywalne, chadzają własnymi ścieżkami,
psocą i niszczą wiele rzeczy. Jednak, kiedy ich zabraknie ich właściciele czują
wielka pustkę, która przez to pojawiła się w ich życiu. Od takiej utraty
zaczyna się książka. Żałoba kończy się bardzo szybko, bo wraz kolejnym
rozdziałem, który zapewne jest kolejnym dniem, kiedy to proboszcz pobliskiej
parafii podrzuca ateistce kochającej koty małego kotka. Nic nie byłoby w tym
nadzwyczajnego, gdyby nie to, że to kotka, a w dodatku wnuczka tego, po którym
rozpaczano. Mała istotka nie tylko obdarzona jest kocim charakterem, ale zadaje
pytania, mnóstwo pytań, które niejednokrotnie wprawiają bohaterkę w
zakłopotanie. Z dziecięcą naiwnością i przenikliwością patrzy na świat po
kociemu, przez co przywłaszcza sobie wszystko łącznie z właścicielką, która
musi się do niej dostosowywać.
Kobieta dzięki kotce odkrywa na nowo siebie, swoje radości,
słabości, drażliwe tematy. Mała kotka daje swojej pani zrozumienie, jakim nie
obdarzyli jej inni ludzie widzący w posiadaniu zwierząt przyczynę kłopotów
finansowych, uwięzienia w domu, konieczności szukania opiekuna dla pupila na
czas wyjazdów lub rezygnowanie z nich. Kotka pozwala, by życie jej nowej
żywicielki toczyło się wokół niej. Oczywiście musi wszystkiego uczyć człowieka,
ponieważ jest to istota z reguły ułomniejsza. Coś w tym poczuciu wyższości jest
niezwykłego i prawdziwego, bo nawet taki kot w butach znany nam z dziecięcych
bajek był o wiele sprytniejszy od swoich właścicieli: najpierw młynarza, a później
młynarczyka.
U mnie w domu panowała idea nadawania wszystkim zwierzętom
imiona, które nie były imionami ludzkimi. Każde zwierze w obejściu dziadków i
rodziców posiadało swoją własną nazwę, którą nadawano pod wpływem charakteru
czy wyglądu. W dobie mody nazywania piesków i kotków „Kasiuniami”, „Czarkami”, „Zdzisiami”,
Ferdkami” w książce idea takiego nadawania imion jest pięknie wyjaśniona: „Ludzie ciągle
stroją nas w swoje imiona. Ale one nie pasują. Śmierdzą człowiekiem. Niech
lepiej zachowają je dla siebie”.
Nie jest to jednak typowa książka o kotach, relacjach
człowieka z kotem. Jest w niej ciekawa gama uczuć i potrzeb obu stron. Okazuje
się, że to człowiek bardziej potrzebuje kota niż on człowieka. Potrzeba
bliskości i zależności od drugiej istoty, kiedy zabraknie takich relacji z ludźmi.
Myśląc o tym przypomina mi się ostrzegawcze zdanie, że żadna istota nie zastąpi
człowiekowi innych ludzi. Świat bohaterki jest światem ucieczki od otoczenia i
problemów, jakie wiążą się z relacjami międzyludzkimi: „Traktując ludzi
właśnie jak ludzi, a nie jak rzeczy (czyli pamiętając o ich pragnieniach, ich
potrzebach, a nie tylko korzyściach, jakie mogę od nich uzyskać), stwarzam warunki,
by oni także dali mi w zamian to, co tylko człowiek może dać człowiekowi”[1].
Ów brak bohaterka stara się uzupełnić mężczyzną. Czy jej się to uda? Czy
ucieczka w koci świat będzie łatwiejszym rozwiązaniem?
Pozornie książka jest o kotach i relacjach z właścicielką,
ale porusza tak wiele ważnych spraw, stawia tak wiele pytań, formuje szeregi
tez na temat ludzi, że może uchodzić za powieść filozofującą. Tu nie ważny jest
kot, ale próba spojrzenia na człowieka z odmiennej perspektywy, wyjście poza
utarte definicje, nawyki nabyte przez wychowanie. Wszystko to zostało przybrane
tak wielką dozą humoru, że trudno czytać bez uśmiechu na twarzy.
Polecam książkę wszystkim, w których życie wkradła się
rutyna i chłód wobec innych ludzi. Spróbujcie z taką wyrozumiałością i miłością
traktować bliźnich, jak bohaterka traktuje swego kota, a staniecie się lepszymi
i szczęśliwszymi ludźmi. Przez kociego bohatera książka niewątpliwie bardzo
spodoba się właścicielom wszelkich zwierząt. Ja jednak takowych nie mam, a
nawet przez bezmyślnych właścicieli psów robiących z ulic wychodki bywam bardzo
wrogo nastawiona do czworonogów, a mimo tego książka mnie urzekała swoim bogactwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz