Jako
mała dziewczynka nie mogłam doczekać się świąt, ale czas wtedy biegł o wiele
wolniejszym rytmem niż obecnie. Dzisiaj miesiące mijają jak tygodnie a tygodnie
jak godziny, w tamtym jednak czasie każdy dzień miał swoją właściwą długość.
-
Czy już spotkaliście Zajączka? - pytałam poważnie rodziców, im bliżej było do
świąt.
-
Tak, jak będziesz grzeczna coś ci przyniesie - odpowiadali rodzice.
Święta
odmieniały mój dom, znikała zwyczajna nuda, w domu pachniało pieczonym ciastem,
babcia i mama do późna stały w kuchni, rozmawiając ściszonymi głosami i
dekorując mazurki. Wreszcie przychodziła wiosna i wisiałyśmy z siostrą jak
nietoperze na podwórkowym trzepaku, oglądając świat do góry nogami. Miałam
wrażenie, że znikała szarość lat osiemdziesiątych, a w jej miejsce wkraczały
kolorowe pisanki, jaskrawożółte kurczaki i bazie.
-
Nie dodałyśmy mleka!- histeryzowała babcia w kuchni, machając książką
kucharską. - Tu jest napisane: jedna szklanka mleka!
-
Ale od kiedy do tego ciasta daje się mleko? - zdumiała się mama.
- Widocznie
trzeba dodać! - Babcia podsunęła mamie książkę kucharską pod oczy i palcem
uderzyła w tekst. M L E K O - przeliterowałam. Stało napisane jak byk. Sama
widziałam. Mama wlała, więc szklankę mleka do ciasta i zamieszała. Kiedy potem wyjęła
babkę z piecyka, ciasto przypominało zagnieciony pieróg.
- To
przez mleko! - Załamała się. - Daj mi ten przepis! Gdzie napisali o mleku?
Babcia
drżącymi rękami przekartkowała książkę kucharską. Jej palec już z mniejszą
pewnością pobiegł po rzędach liter. Jak Kubuś Puchatek, który im bardziej
pochylał się na beczułką, tym bardziej miodu w niej nie widzi, tak babcia, im
bardziej szukała mleka w przepisie, tym jaśniejsze się stawało, że nie ma go,
nie było i nie będzie.
-
Nic już nie rozumiem - stwierdziła, łącząc dłonie jak do modlitwy.
Pamiętam
jej ręce: miały tak cienką skórę, że widać było pod nią siateczkę niebieskich
żyłek. Pamiętam babci ulubioną spódnicę w zielono-żółtą kratkę. Pamiętam jej
bluzkę: różową, z cienkiej włóczki - mam ją w szafie do dzisiaj i pewnie nigdy
nie wyrzucę. Ją pamiętam: z wiekiem jej oczy stawały się coraz bardziej
wodniste, pamiętam jej uśmiech, włosy, które farbowała na czarno aż do śmierci.
Pamiętam ją i tamto wszystko tak, jakby wydarzyło się niedawno. A przecież to
już prawie dwadzieścia lat, od kiedy babcia umarła.
Czas
biegnie za szybko, przyspieszył, kiedy skończyłam trzydziesty rok życia i od
tamtej pory gna, jak szalony. A ja chciałabym znowu, jak dziecko czuć, że doba
trwa dwadzieścia cztery godziny, każda godzina to aż sześćdziesiąt minut a na
święta trzeba długo czekać.
-
Opowiedz mi o swoich świętach - prosi córka, więc muszę przerwać pisanie, opowiedzieć
jej o przepisie, w którym mleko pojawiło się i zniknęło, o trzepaku i o mojej
babci. Jeśli opowiem córce to wszystko, wytniemy czasowi żart - może sobie gnać
za złamanie karku, może pędzić jak szalony, a my, we dwie i tak go
przechytrzymy.
Pieknie, aż łezka pojawiła się w oku:)
OdpowiedzUsuń