Święta powoli zlewają się w jedną
całość. Próbuję wyłuszczyć, co było najważniejsze, co utkwiło w pamięci, co
dominuje w moich wspomnieniach. Dom, mama, bardzo młoda strażniczka domowego
ogniska. Skąd w tak młodej osobie tyle wewnętrznego zorganizowania? Dzisiaj
wiem, wówczas nie zastanawiałam się nad tym. Przyspieszony kurs dojrzewania,
powojenna bieda i dwoje małych dzieci, mąż akowiec, który się nie ujawnił, ale
całe życie się bał. Nie było lekko. Wychowałam się na unrowskiej Ovomaltinie.
Do dzisiaj pamiętam jej smak. Moja młodsza siostra tego okresu nie pamięta, ja
mam wspomnienia już z wieku 2,5 lat. Dziwne, ale prawdziwe.
Życie podobno było skromne, ale ja
tego tak nie odbierałam.
Co dziecko wie o dobrobycie? O
ewentualnym niedostatku wie wówczas, kiedy poczuje długotrwały głód. Nigdy tego
nie poczułam, ale wiedziałam, że kiedy nadejdą święta coś się zmieni, na stole
zjawią się potrawy niecodzienne. Ale nie o te potrawy tak naprawdę chodziło,
liczyła się atmosfera, jaka panowała w domu. Mama była piękną czarodziejką.
Dosłownie piękną, i dosłownie czarodziejką.
Urodziłam się w Bydgoszczy, a tam
panował zwyczaj wystawiania koszyczka na oknie za firanką. Rano w koszyczku, do
którego sianko robiło się własnoręcznie z bibułki, znajdowałyśmy, obie z
siostrą prezenty. Co nie zmieściło się w koszyczku leżało obok. Ale zanim
nastała ta wyczekiwana Wielka Noc były w kościele msze, na których z zapałem
śpiewałyśmy pieśni wielkopostne. W Niedzielę Palmową szłyśmy z palmami, a w
Wielką Sobotę z koszyczkiem.
W pierwsze święto, czyli w Niedzielę
Wielkanocną upierałyśmy się, by założyć kolanówki, bo jak wiosna i święta to
oczywiście kolanówki. Ale Mama nie ustępowała, jeżeli było zimno o kolanówkach
nie było mowy. W czasie śniadania stukaliśmy się jajkami. Tatuś zawsze wiedział
jak chwycić jajko, żeby nie pękło.
I przeważnie zwyciężał. Dziwne, ale
pamiętam zapach cukrowego baranka, oprócz tego, co już nie jest dziwne zapach
cytryn i czekolady. Jest jeszcze coś. Przed świętami, zarówno wielkanocnymi jak
i bożonarodzeniowymi mama szykowała paczkę z mąką, cukrem, masłem, rodzynkami
itp. Tę paczkę późnym wieczorem zanosiłyśmy po cichutku pod drzwi jednej pani z
naszej kamienicy. Nie miała męża, a miała trójkę dzieci. To było dla nas takie
oczywiste, że gdy zbliżały się święta same przypominałyśmy mamie o paczce.
Produkty były właściwie podstawowe, ale Mama wiedziała, że i tego tam brakowało.
W Poniedziałek Wielkanocny Tatuś
z kubeczkiem wody budził nas rano wołając
śmigus, dyngus.
Jakie potrawy z tamtych dni
zapamiętałam? Otóż, pachnącą czosnkiem kulkę baranią. Zapewne, dlatego że nie
często witała na naszym stole. Na stole świątecznym zawsze były kwiaty. Oto
dbała nasza piękna czarodziejka- Mama. Jak Ona to robiła, że nie czułyśmy
komunistycznej szarości, bo przecież się nie przelewało. Tatuś nie należał do
PZPR-u, a więc zarabiał jak szary obywatel bez przywilejów.
Dzisiaj szynki goszczą na naszych
stołach niemal każdego dnia, sklepy pełne są wszelkiego mięsiwa i innych
wspaniałych produktów. Na co dzień są pomarańcze, ciasta, batoniki. W niejednym
domu stół świąteczny mało się różni od codziennego. Jedno się jednak nie zmieniło. Co roku
Chrystus z martwych wstaje w naszych sercach by nas umocnić i pomóc zwalczyć
zło na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz