Wielkanoc
mojego dzieciństwa? Pierwsze wspomnienie, to tradycyjne palemkowanie w
wykonaniu taty o brzasku w Palmową Niedzielę z wierszem na ustach: "Palma
bije, nie zabije! Za tydzień Wielki Dzień, a za noc Wielkanoc". Podobnie
było w lany poniedziałek, kiedy to tata koniecznie musiał pierwszy symbolicznie
nas wszystkich przy święcie poświęcić i to bynajmniej nie kropidłem.
Zdecydowanie za słaby to był kaliber! Oczywiście nie mogę pominąć koszyka
wielkanocnego w kształcie kaczki, który dzięki zabiegom Mamy wyglądał zawsze
tak pięknie, że prawie boje toczyły się o to komu przypadnie zaszczyt
wniesienia go z dumą do kościoła. I to z koszykiem wielkanocnym właśnie mam
najzabawniejsze wspomnienia. Wracając kiedyś z kościoła po poświęceniu
wszelkiego dobra, kuzyn - najstarszy i najmniej cierpliwy zarządził testowanie
kiełbasy w drodze do domu. Nie było rady, za to kiełbasy ubyło całkiem sporo,
co oczywiście nie uszło uwadze domowników. Innym razem zajęci kontemplowaniem
młodzieńczych problemów, tudzież urody wczesnej wiosny, spóźniliśmy się na
święcenie... Ten sam kuzyn dokonał, więc święcenia na własną rękę, a że był
ministrantem, uznaliśmy owo poświęcenie za tak samo ważne. Tym bardziej, że
dokonane w kościele i z udziałem święconej wody. Ale tak na wszelki wypadek przez
dobrych kilka lat nie wspominaliśmy o tym reszcie rodziny... Obecnie sama
jestem mamą dwóch szkrabów i przez pryzmat własnych wspomnień z uśmiechem
wyczekuje na to co wniosą do zbioru rodzinnych anegdot?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz