Wielki piątek pachniał babkami, lukrem,
polewą, migdałami i pieczenią z czosnkiem. Słodko mięsny zapach roznosił się po
całym domu, mimo że kuchnia była w dobudówce do domu i musiały przedrzeć się
przez część nowego korytarza i starego długiego, jak w hostelach. Czuć go było
nawet na strychu, na którym w chłodzie przechowywano jabłka, które o tej porze
roku były już niemal zasuszone i wydzielały specyficzny, naturalny zapach
rozkładu i starości. Ten dzień był dla mnie najgorszym w roku. Babcia należy do
tych bardzo zabobonnych katolików, którzy bali się we Wielki Piętek używać
nawet cukru, marmolady, masła. Na ten dzień specjalnie kupowano margarynę do
chleba i jedzono symbolicznie. Dzień - w którym mój żołądek ciągle był pusty –
od rana atakował mnie wartymi wszelkich grzechów zapachami wyłaniającymi się z
form na ciasta, rondli i piekarników buchającymi ciepłem… Gotowe potrawy chłodziły się w spiżarni,
do której jednego roku skuszone słodyczą i wyjątkowo ciepłą wiosną zawędrowały małe mrówki nazywane przez
niektórych egipskimi, a innych faraońskimi.
Od rana słyszeliśmy opowieści o tym jak nasze
grzechy są przyczyną wielkiego cierpienia Boga… Dziadek tego dnia przywoził z
lasu gałęzie ciernia, które wykorzystywano w domu do straszenia dzieci i
pokazywania, jakie ostre, a w kościele do obrządków.
Tego dnia mogliśmy tylko podziwiać to, co poprzedniego dnia dostaliśmy od zajączka i przygotowywać święconkę. Układanie słodyczy tak, aby dobrze się prezentowały w naszych dziecięcych, plastikowych koszyczkach (zakupionymi w czasach wielkich braków jeszcze przed naszymi narodzinami) było ważnym zadaniem. Ja miałam miniaturę przypominającą ówczesne plastikowe koszyki z dwoma uchami na zakupy dla dorosłych, a brat mały zielony koszyczek z margaretką.
Wielkim plusem były niedługa droga krzyżowa w
kościele, do którego nie lubiłam chodzić przez ciągłe wrażenie robienie nie
tego, co trzeba, marnowania czasu na co roczną religijną rutynę. Nieobecność w
jakikolwiek dzień w kościele była usprawiedliwiona tylko bardzo poważną
chorobą. Dopiero na studiach dano mi spokój. Być może to właśnie, dlatego tak
bardzo celebruję obecne wyzwolenie od przymusów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz