Odkąd siebie pamiętam, każdego lata jeździłam do
Bułgarii. Babcia przyjeżdżała po mnie w maju, zabierała do siebie, a potem
„oddawała” we wrześniu, albo nawet w październiku. Z czasem, kiedy zaczęłam
chodzić do szkoły, czas pobytu u babci skrócił się do dwóch miesięcy. W
Bułgarii było cudownie. Kupowano mi książki, pewne pozycje, jak np. „Chatę wuja
Toma” czy „Braci Lwie Serce” czytałam tylko po bułgarsku. Poza tym miałam
koleżanki, z którymi bawiłam się całymi dniami na powietrzu. Babcia dbała,
żebym zmieniała klimat. Jeździłyśmy nad morze, do rodziny przyszywanego
dziadka, gdzie także miałam swoje „towarzystwo” czekające na mnie każdego roku.
Najważniejszy był jednak pobyt w Czepelare, miejscowości z której wywodziła się
babcia. To tam w otoczeniu gór słuchałam opowieści babci, jej koleżanek,
legendy o Orfeuszu, która stała się kanwą mojej debiutanckiej książki „Tam,
gdzie urodził się Orfeusz”.
W szóstej klasie zaczęłam się buntować. Byłam w
klasie sportowej, trenowałam koszykówkę i chciałam pojechać na obóz sportowy z
dziewczynami z drużyny. Rodzice byli zdumieni. Jak to można chcieć jechać do
jakiejś mieściny, gdzie miesza się po pięć osób w pokoju, jest brudno, jedzenie
kiepskie i całymi dniami biega się za piłką. Właśnie… Dla mnie to było
marzenie, żeby spędzić choć część lata ze swoimi rówieśnikami. Ale nie, znów
pojechałam do Bułgarii. W ósmej klasie postawiłam warunek. Nie pojadę nawet na
jeden dzień do Bułgarii, jeśli nie będę mogła spędzić chociaż 2 tygodni z
rówieśnikami. Dostałam się do dobrego liceum, miałam świetne świadectwo,
argumentowałam. Słowem – należało mi się. Pojechałam na obóz wędrowny
eksplorując nieznane mi tereny emocjonalne w postaci wakacji w ruchu, z
plecakiem na ramionach, spaniem w schroniskach i myciem się w łyżce wody. Jaka
ja byłam szczęśliwa… Szliśmy w trybie: jeden dzień ze schroniska do schroniska,
kolejnego dnia była wycieczka :miejscowa”. Wolałam ten drugi dzień, bo szliśmy
bez plecaków i można było delektować się widokami i towarzystwem bez ciężaru na
plecach. To były cudowne dwa tygodnie spędzone w Beskidzie Śląskim i Żywieckim.
Z dziewczynami które tam poznałam spotkałam się jeszcze raz podczas kolejnych
wakacji. Tym razem nie w górach, ale na obozie konnym. Potem dość długo
korespondowałyśmy ze sobą, ale z czasem znajomość rozluźniła się. Czasem myślę,
co u nich słychać, czy ułożyły sobie życie, czy są szczęśliwe.
Do Bułgarii również pojechałam, bo pewnie i jak bym
nie wytrzymała, i babci byłoby przykro. Swoje dzieci posyłam na kolonie i obozy
odkąd skończyły sześć lat. Chcę, żeby spędzały czas z rówieśnikami, aktywnie na
powietrzu. Ciekawe jak po latach odpowiedzą na pytanie o swoje ulubione
wakacje… Czy będzie to obóz żeglarski, językowy, narty, góry, Chorwacja? A może
wakacje z rodzicami w Bułgarii? Czas pokaże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz