wtorek, 9 lutego 2016

nowi koledzy

Moja właścicielka zachowuje się bardzo dziwnie: nie biega. Jak można nie biegać? Podszedłem do łóżka, popatrzyłem na nią i nic. Szturchnąłem nosem. I nic. Siedziała ze świecącą deską, stukała, a pani z drugą deską i dużo mówiła. Ona to nazywa czytaniem. Wziąłem delikatnie w zęby stopę właścicielki i wtedy poskutkowało. Zaśmiała się! Zacząłem podskakiwać. Przednimi łapami wskoczyłem na łóżko i znowu delikatnie zaczepiłem zębami i szturchałem łapami. Zrobiłbym to mocniej. Na pewno by pomogło, ale pani nie pozwala. W końcu moja właścicielka odłożyła deskę i zaczęła szarpać mnie za uczy. Odbiegałem, żeby się uwolnić i podbiegałem, żeby znowu mogła mnie chwycić. To zachęciło ją do łapania mnie za sierść. Skorzystałem z okazji, że chwyciła mnie mocniej i targnąłem. Wylądowała na moim grzbiecie. Przestraszyłem się i uciekłem. Za chwilę wróciłem zobaczyć czy będzie chciała się ze mną bawić. Przyniosłem jej nawet w zębach swoją wielką piłkę, którą dostałem od pani.
Właścicielka zaczęła chodzić tak jak ja i szczekać. Troszkę jej zazdrościłem, bo mi nie pozwalają hałasować. Bawiliśmy się w gonienie królika. Właścicielka trzymała w łapie zabawkę, a ja próbowałem jej ją odebrać. Jak już mi się udawało słyszałem:
-Tutuś, zostaw. Podrzesz.
No to zostawiłem. Rozejrzałem się i moją uwagę przykuła wielka miękka szmata. Pomyślałem, że to będzie idealna zabawka i się nie myliłem. Bawiliśmy się w przeciąganie. W końcu usłyszałem ulubione słowa pani:
-No, dzieciaki, zbierajcie się na spacer. Jest piękna pogoda. Troszkę się dotlenimy.
Wzięła właścicielkę na łóżko, ubrała, wystawiła wózek, włożyła tam moją kochaną towarzyszkę zabaw, przyczepiła do pojazdu smycz i ruszyliśmy. 
Kiedy idę przy wózku muszę bardzo uważać, żeby iść równo. Starałem się z całych sił, ale zobaczyłem pieska dużo mniejszego ode mnie i zapomniałem o staraniu. Dziwnym trafem pani mnie nie upomniała tylko szliśmy w kierunku białej kulki. Był taki włochaty jak ja. A do tego dziwnie piszczał. Kiedy pani wzięła go na ręce i posadziła mojej właścicielce na kolanach chciałem do niego dołączyć. On może siedzieć, a ja nie? Okazało się, że jej kolana skurczyły się tak bardzo, że od razu spadłem, a ten mały ciągle siedział, merdał ogonkiem, a właścicielka wydawała dźwięki, które pani nazywa śmiechem. Później to ja się śmiałem, ale tak normalnie po psiemu, bo pies wylądował obok mnie na trawniku. Obwąchałem go całego. I nawet nie szczekał i nie gryzł jak inne małe psy, a nawet powiedział, że może zostać moim kolegą.
Kiedy odeszliśmy wpakowałem się przednimi łapami do wózka i wąchałem, wąchałem. Chciałem nacieszyć się zapachem nowego kolegi. Właścicielka też się cieszyła. Miała piękny uśmiech. Myślałem, że szczęśliwszy nie mogę być.
-Kotek - powiedziała pani.
Zacząłem uważniej się rozglądać. pani odeszła od wózka, a ja nie mogłem wytrzymać i chciałem szybko do niej podbiec. Wózek jechał za mną.
-Tutek, siad - powiedziała pani patrząc na mnie poważnym wzrokiem.
Cóż mi pozostało. Usiadłem, podniosłem błagalnie prawą łapkę. Później lewą i zobaczyłem panią wychodzącą zza krzaków z szarym kotkiem! Położyła do mojej właścicielce na kolanach, a on się rozmruczał i nawet nie przeszkadzało mu, że go nosem trącam i liżę. Zacząłem szczekać:
-Weźmy go do domu, weźmy.
-Tutuś, nie szczekaj, bo wystraszysz kotka - powiedziała pani, która pomagała mojej właścicielce dotykać kotka - on na pewno ma już właścicieli, bo ma obrożę na pchły, jest oswojony i nie boi się psów.
A to psów trzeba się bać? - zdziwiłem się, ale nic nie powiedziałem, bo i tak nikt by nie zrozumiał. Mimo tego i tak był to najpiękniejszy spacer.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz