Moja
właścicielka zachowuje się bardzo dziwnie: nie biega. Jak można nie
biegać? Podszedłem do łóżka, popatrzyłem na nią i nic. Szturchnąłem
nosem. I nic. Siedziała ze świecącą deską, stukała, a pani z drugą deską
i dużo mówiła. Ona to nazywa czytaniem. Wziąłem delikatnie w zęby stopę
właścicielki i wtedy poskutkowało. Zaśmiała się! Zacząłem podskakiwać.
Przednimi łapami wskoczyłem na łóżko i znowu delikatnie zaczepiłem
zębami i szturchałem łapami. Zrobiłbym to mocniej. Na pewno by pomogło, ale pani nie pozwala.
W końcu moja właścicielka odłożyła deskę i zaczęła szarpać mnie za
uczy. Odbiegałem, żeby się uwolnić i podbiegałem, żeby znowu mogła mnie
chwycić. To zachęciło ją do łapania mnie za sierść. Skorzystałem z
okazji, że chwyciła mnie mocniej i targnąłem. Wylądowała na moim
grzbiecie. Przestraszyłem się i uciekłem. Za chwilę wróciłem
zobaczyć czy będzie chciała się ze mną bawić. Przyniosłem jej nawet w
zębach swoją wielką piłkę, którą dostałem od pani.
Właścicielka
zaczęła chodzić tak jak ja i szczekać. Troszkę jej zazdrościłem, bo mi
nie pozwalają hałasować. Bawiliśmy się w gonienie królika. Właścicielka
trzymała w łapie zabawkę, a ja próbowałem jej ją odebrać. Jak już mi się
udawało słyszałem:
-Tutuś, zostaw. Podrzesz.
No
to zostawiłem. Rozejrzałem się i moją uwagę przykuła wielka miękka
szmata. Pomyślałem, że to będzie idealna zabawka i się nie myliłem.
Bawiliśmy się w przeciąganie. W końcu usłyszałem ulubione słowa pani:
-No, dzieciaki, zbierajcie się na spacer. Jest piękna pogoda. Troszkę się dotlenimy.
Wzięła
właścicielkę na łóżko, ubrała, wystawiła wózek, włożyła tam moją
kochaną towarzyszkę zabaw, przyczepiła do pojazdu smycz i ruszyliśmy.
Kiedy idę przy wózku muszę bardzo uważać, żeby iść równo. Starałem się z
całych sił, ale zobaczyłem pieska dużo mniejszego ode mnie i
zapomniałem o staraniu. Dziwnym trafem pani mnie nie upomniała tylko
szliśmy w kierunku białej kulki. Był taki włochaty jak ja. A do tego
dziwnie piszczał. Kiedy pani wzięła go na ręce i posadziła mojej
właścicielce na kolanach chciałem do niego dołączyć. On może siedzieć, a
ja nie? Okazało się, że jej kolana skurczyły się tak bardzo, że od razu
spadłem, a ten mały ciągle siedział, merdał ogonkiem, a właścicielka
wydawała dźwięki, które pani nazywa śmiechem. Później to ja się śmiałem,
ale tak normalnie po psiemu, bo pies wylądował obok mnie na trawniku.
Obwąchałem go całego. I nawet nie szczekał i nie gryzł jak inne małe
psy, a nawet powiedział, że może zostać moim kolegą.
Kiedy
odeszliśmy wpakowałem się przednimi łapami do wózka i wąchałem,
wąchałem. Chciałem nacieszyć się zapachem nowego kolegi. Właścicielka
też się cieszyła. Miała piękny uśmiech. Myślałem, że szczęśliwszy nie
mogę być.
-Kotek - powiedziała pani.
Zacząłem
uważniej się rozglądać. pani odeszła od wózka, a ja nie mogłem
wytrzymać i chciałem szybko do niej podbiec. Wózek jechał za mną.
-Tutek, siad - powiedziała pani patrząc na mnie poważnym wzrokiem.
Cóż mi pozostało. Usiadłem, podniosłem błagalnie prawą łapkę. Później lewą i zobaczyłem panią wychodzącą zza krzaków z szarym kotkiem! Położyła do mojej właścicielce na kolanach, a on się rozmruczał i nawet nie przeszkadzało mu, że go nosem trącam i liżę. Zacząłem szczekać:
Cóż mi pozostało. Usiadłem, podniosłem błagalnie prawą łapkę. Później lewą i zobaczyłem panią wychodzącą zza krzaków z szarym kotkiem! Położyła do mojej właścicielce na kolanach, a on się rozmruczał i nawet nie przeszkadzało mu, że go nosem trącam i liżę. Zacząłem szczekać:
-Weźmy go do domu, weźmy.
-Tutuś,
nie szczekaj, bo wystraszysz kotka - powiedziała pani, która pomagała
mojej właścicielce dotykać kotka - on na pewno ma już właścicieli, bo ma
obrożę na pchły, jest oswojony i nie boi się psów.
A to psów trzeba się bać? - zdziwiłem się, ale nic nie powiedziałem, bo i tak nikt by nie zrozumiał. Mimo tego i tak był to najpiękniejszy spacer.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz