„Bóg mówi do nas głosem i życiem natury. Kiedy natura znika z
naszego pola widzenia, tracimy kontakt z Bogiem. Kto nad kim bardziej płacze?
Bóg nad nami? Czy my nad Nim? Z punktu widzenia doczesności raczej nie zdajemy
sobie sprawy z tego, że Bóg może umieć płakać…”
„Kiedy umierasz gwałtownie, dla wszystkich oznacza to
koniec. Kiedy ulegasz wypadkowi i stajesz się kaleką na całe życie, wiesz, że
to dopiero początek. Kim jesteś, gdy w pakiecie życia dodano ci nieuleczalną
chorobę? Początkiem i końcem jednocześnie?”
„Sam już wiem, że żal i smutek trzeba wypłakać, wykrztusić z
siebie, żeby się nimi nie zarazić jak chorobą. Za długo jednak nie można płakać.
Nie można. Może się bowiem okazać, że szczęście, które pan widział do tej pory,
zobaczy pan tylko za łzami. Oglądać tylko załzawiony świat i widzieć tylko
taki, przyzna pan, nie najlepiej musi to wyglądać”.
„Żałoba nie zna równości. Boli zawsze inaczej. Żyje się
zawsze inaczej. Wspomina się zawsze inaczej. Pamięta się zawsze inaczej.
Inaczej, inaczej, inaczej. Co z tego zostanie?”
„Przyglądałam się jej uważnie, zastanawiając się, dlaczego
wcześniej nie dostrzegłam w niej partnera do rozmowy. Była mamą i tyle.
Oczekiwałam od nie, by mnie słuchała i słuchała. Nie myślałam o mamie, jak o
człowieku, który ma swoje sprawy, swoje życie, poza mną i tatą. Chodziła do
pracy, jak większość mam. Wracała do domu i gotowała dla nas obiad. Wieczorem
szykowała kolację, najczęściej osobno dla taty i dla mnie, bo wracałam do domu
o różnych porach. Rano się nie spotykaliśmy, bo mama wychodziła z domu
wcześniej od nas, ale o jej istnieniu świadczyły kanapki. Nad tym też się nigdy
nie zastanawiałam. Było to po prostu oczywiste.
Tamtej nocy na balkonie siedziała przede mną przede
wszystkim mądra kobieta”.
„Dopóki masz wspólne sprawy ze swoimi najbliższymi, można
mówić o więzach rodzinnych. A jeśli wszystko zacznie ci się wymykać z rąk,
wymkną się i dzieci. A rodzina, co najwyżej, pozostanie, jak to się banalnie
powtarza: ładna na zdjęciach: ze ślubu, chrzcin, pierwszej komunii, bierzmowania
i śmierci”.
„Nie ma rozmów nieważnych, są tylko bardziej lub mniej
potrzebne na dzisiaj”.
„Pamięć jest bardziej krucha niż groby. To, co opowiemy dzieciom
o przeszłości ich przodków, zawsze będzie tylko skrawkiem tego, kim byli
naprawdę ci przodkowie i jak żyli. A i tak zapomną, kto z kim i dokąd wyruszył.
Niewiele już pozostało starych, ponad stuletnich grobów na cmentarzach. Są
tylko tam, gdzie się świadomie je pozostawia i pielęgnuje. Czy ktoś umiałby
sobie wyobrazić, że na świecie jest miejsce nagrobne dla wszystkich ludzi,
którzy dotąd na niej żyli? Może na tym właśnie polega istota przemijania, że
nieśmiertelność jest złudzeniem”.
„Miejsca z dzieciństwa się kurczą, giną i przemijają.
Pozostają żywe jedynie w pamięci i to też jest dobre i tym też trzeba się
cieszyć”.
„Zbyt łatwo zapomina się o tym, co dobre. Zatrzaskuje
przeszłość jak drzwi, nie pamiętając, że to dzięki niej jesteśmy, kim jesteśmy”.
„Nie wiadomo, na ile człowiek sam poszukuje nowych dróg, a n
ile podlega bliżej nieokreślonym, bezwładnym mechanizmom życia. Człowiek poznaje,
zdobywa, otrzymuje, daje i traci. W jakimś sensie staje się artystą i sam dla
siebie dziełem sztuki. I nigdy nie wiadomo, co wykluje się z bólu tworzenia i z
bólu straty. By móc tworzyć, trzeba otworzyć serce, to zatrzaśnięte w bólu
serce. A otwieranie serca, to przecież otwieranie ran. A rany nie pozwalają nie
pozwalają zapomnieć o bólu i o sobie. I tak w kółeczko jak w jakimś błędnym tańcu.
Rany rozmieniają się na drobne, na coraz mniejsze cząstki nieobjętego wymiaru
życia. Ożywają w snach, w myślach, w rozmowach, takich, a nie innych działaniach
krzątaninach. Masz pewność czegoś i za chwilę ją tracisz. Ulotne wrażenie burzy
z trudem wznoszoną własną basztę obronną. Rzadko stajesz się w pełni świadomym
artystą tworzonego dzieła, jakim jesteś sam dla siebie. To tylko iskra w
mgnieniu geniuszu. A potem to już jedynie marne złudzenie. Kiedy jesteś blisko
olśnienia, kiedy prawie dotykasz pełni, zwykły deszcz może przepędzić radość,
zmienić wiele, albo tyle, że musisz zaczynać wszystko od początku. Sprawy
banalne przeistaczają się w ostateczne. Jakieś piękne lub złe spojrzenie, miłe
lub kąśliwe słówko, łagodny lub rażący kolor sukienki. Coś niespodziewanie
napotkanego na drodze, w popłochu uciekające zwierzątko, ukąszenia komara, lot
motyla, szybowanie jaskółki. Ulotność kryjąca się między palcami, dniami, obrazami.
I nagle ta ulotność przynosi koniec, stratę, śmierć. Staje się wrogiem dla
człowieka, tak bardzo zniewalającym, pełnym barw i pięknym wrogiem. Człowiek
wczepia się w ruch i ulotność życia, pragnie zatrzymać przemijanie, a przecież
to tak, jakbym chciał zatrzymać słońce i naiwnie postawić na szali wszystko:
życie i śmierć. Coś zawsze chce się zatrzymać i wtedy, gdy się żyje, i wtedy,
gdy umiera. A może dalej. Nie jest tak szkoda tego, co minęło, ale siebie, że
nie ma tych, którzy minęli. W pierwszej chwili, a może w wielu chwilach, szuka
się gestów, które były, by się upewnić, że jeszcze są. Chce się wierzyć, że
uśmiechy są – jeśli nie te same, to chociaż podobne, że chleb jest podobny,
godzina spotkania podobna. Życie jest jak zbieranie ziarenek maku. Drobinka do
drobinki. To one gromadzą się w nakładające na siebie warstwy doświadczenia, w
coraz większą, nieobjętą budowlę”.