Etykiety

czwartek, 30 listopada 2023

Charlotte Guillain i Adam Guillain "Ile jeszcze do Gwiazdki?" il. Pippa Curnick


Grudzień to czas obfitujący w święta. Kultury się zmieniały, religie też, a wyznaczanie okresu zimowego przesilenia jako wydarzenia ważnego pozostało. Warto ten zimny czas urozmaicić sobie zabawami, lekturami i świętowaniem oraz poznawaniem różnorodnych tradycji oraz religii. Nasze cieszenie się ze wspólnie spędzanego czasu niekoniecznie musi być związane z konkretną religią. Może być to czas edukowania. I właśnie z tego powodu sięgnęłyśmy po książkę Joanny Kończak „Świętujemy cały rok. 36 świąt z różnych stron świata”, bo kiedy jak nie zimą jest tyle czasu na wspólną lekturę? Do tego codziennie oddajemy się czytaniu zabawnej historii Adama i Charlotte Guillianów „Ile jeszcze do gwiazdki?”, którą można potraktować jako taki książkowy kalendarz adwentowy, czyli sposób na odliczanie czasu. I dziś Wam właśnie opowiem o tej drugiej książce, a jutro o pierwszej. Dlaczego taka kolejność? „Świętujemy cały rok” to historie z całego roku”, a „Ile jeszcze do Gwiazdki?” jest ściśle związana z chrześcijaństwem i jej rzymską odnogą, czyli pojawia się tu temat adwentu i związanymi z nimi tradycjami. Okres poprzedzający Boże Narodzenie w kościołach chrześcijańskich ma być czasem radosnego oczekiwania na 24 grudnia. Sam adwent trwa jednak bardzo różnie:
od 23 do 28 dni. W tym roku rozpoczął się 26 listopada i potrwa do Wigilii. W wielu miejscach kultywuje się zapalanie świec adwentowych tak jak w żydowskiej świec chanukowych; i też jest to mniej więcej w tym samym czasie. Ciekawy zbieg okoliczności, nieprawdaż? Świece te w chrześcijaństwie symbolizują kolejne niedziele, bo adwent rozpoczyna się w czwartą niedzielę poprzedzającą Boże Narodzenie. W praktyce adwent może zaczynać się od 18 listopada aż do 3 grudnia, z zależności od tego, w którym dniu tygodnia przypada Boże Narodzenie. I już wtedy można sięgać po wszelkie świąteczne lektury, kalendarze i inne pomoce pozwalające urozmaicić dzieciom czas oczekiwania, uczynić z niego okresem zabawy oraz rozwijania kolejnych umiejętności, zacieśniania oraz pielęgnowania więzi rodzinnych.
Najbardziej komercyjnym i lubianym przez dzieci symbolem adwentu jest kalendarz adwentowy. Ma on 24 okienka, a odliczanie zaczyna się od 1 grudnia. I po tę konwencję sięga większość pisarzy. Z nią też spotkamy się w książce „Ile jeszcze do Gwiazdki?”. Bohaterami lektury są tu zwierzęta leśnie oczekujące świąt ze szopką betlejemską w tle.
Historia zaczyna się od pomysłu Niedźwiedzia, który stwierdza, że warto policzyć czas do świąt. W ramach tego każdego dnia inne zwierzę ma dostać inny podarek, czyli pojawia się motyw prezentów, oczekiwania, niespodzianki oraz niepewności. Bardzo szybko pojawia się rozczarowanie, bo są to rzeczy zwykłe jak ścierki do naczyń czy lampki. Niedźwiedź jednak uczy, że ważne jest bycie blisko siebie, cieszenie się ze swojego towarzystwa niż to, co obdarowani otrzymali. Praktyczne prezenty też mogą okazać się ważne. Mimo rozczarowań, kiedy następują święta wszyscy się cieszą i razem świętują.
Tekst jest tu prostą rymowanką wymieniającą jakie prezenty otrzymały różne zwierzęta. Możemy bawić się w liczenie dni, wyszukiwać elementy na obrazkach. Jednak najważniejszą rzeczą są tu cudowne ilustracje autorstwa Pippy Curnick słynącej z ilustracji w takich książkach jak „Filiżankowy domek” i „Miś paplak”. Prosta kreska, mnogość bohaterów i piękne baśniowe otoczenie świata upersonifikowanych zwierząt. Spotkamy tu niedźwiedzia, bobra, mysz, lisa, jeża, sowę i wiele, wiele więcej mieszkańców lasu. Niedźwiedź jako postać największa przywodzi na myśl rodzica w otoczeniu dzieci (mniejszych zwierząt). Zza drzewa zerka jeleń przywodzący na myśl nastolatkę, która niby nie jest zainteresowana całym zamieszaniem, skupiona na ozdabianiu się bombkami i szalikami (odpowiednia stylizacja to podstawa), ale jednak biorąca udział. Do tego mamy nietoperza przywodzącego na myśl zwariowanego dzieciaka zwisającego głową w dół. I jeszcze ta jego mina. Dzięki tym ilustracjom na każdej stronie jest, co oglądać, o czym opowiadać i pojawi się spora dawka śmiechu w czasie lektury.
„Ile jeszcze do gwiazdki” to ciekawa i pięknie wydana książka dla dzieci, które nie mogą doczekać się Świąt. Solidna kartonowa okładka, bardzo dobrze zszyte strony i bardzo kolorowe rozkładówki z dużą ilością akcji i niedługim tekstem wkomponowanym w ilustrację. Do tego tłumaczką jest Joanna Wajs mająca talent do ubierania pomysłów pisarzy w słowa znane polskim czytelnikom. Autorzy poruszają tu problem umiejętności cieszenia się z darów, dostrzegania ich przydatności. Mamy tu bohaterów marudzących, wybrzydzających i buntujących się. Zwłaszcza wtedy, kiedy dwa zwierzaki dostają ten sam prezent. Tylko najmniejsza myszka kojarząca się z najmłodszym dzieckiem potrafi cieszyć się z tego oczekiwania, niepewności i prezentu. A może my też możemy być jak ta mysz i nie oczekiwać za wiele tylko dostrzec to, że ktoś o nas pamiętał. Podsunięcie takiego problemu może być punktem wyjścia do tego, co sprawia nam radość i czy naszych oczekiwań nie napędza konsumpcjonizm.
Fantastyczna lektura. Polecam!
Zapraszam na stronę wydawcy









środa, 29 listopada 2023

Spotkanie autorskie z Jarosławem Księżykiem


Jak będzie myślał i funkcjonował korposzczur w niedalekiej, antyutopijnej rzeczywistości?*

Jarosław Księżyk Autor w rozmowie z Marzeną Sosnowską w ramach #madeingliwice, zdradzi Wam co nieco na temat swojej nowej książki 

"Hydra" to pozycja nie tylko dla pracowników korporacji, ale dla każdego, kogo wciąga antyutopia lub fantastyka naukowa.
Premiera "Hydry" już w ten czwartek w Miejska Biblioteka Publiczna w Gliwicach o godz. 18:00
 Link do wydarzenia: https://fb.me/e/1IJSYkNAj

Jarosław Jakubowski w radiu


W czwartek, ostatniego dnia listopada, gościem cyklicznej audycji „Po pierwsze wiersze” będzie poeta, prozaik i dramatopisarz Jarosław Jakubowski (1974), autor kilkudziesięciu książek – zbiorów wierszy, powieści, opowiadań, zbiorów dramatów. W Bibliotece „Toposu” opublikował książki: „Pseudo” (2007), „Slajdy” (2009), „Święta woda” (2012), „Wzruszenia” (2017), „Czerwony autobus” (2020), „Sytuacja intymna” (2023). Rozmowę poprowadzi Tadeusz Dąbrowski, poeta i eseista. Na początek kwestia: J jak ja.

W tejże audycji w redagowanym przez Krzysztofa Kuczkowskiego albumie „Najpiękniejsze polskie wiersze” utwór Tadeusza Różewicza pt. „Wiersz” w interpretacji Jarosława Tyrańskiego.
Audycję realizuje Stefan Kotiuk.

"Akademia Mądrego Dziecka. Wodne przygody"


Budowanie świątecznego klimatu, przygotowania do Gwiazdki to okres pełen różnorodnych prac. Jak zapewnić dzieciom w tym czasie zajęcie i zbudować atmosferę? My sięgamy po sprawdzone materiały, czyli świąteczne układanki i malowanki. Szczególnie te drugie mają spore powodzenie, bo malowanie wodą ma w sobie coś z magii: coś czego nie widać pojawia się. Właśnie dlatego dzieci tak bardzo je uwielbiają. Zwykle przerabiałyśmy proste malowanki wodne, w których elementy posiadające czarne kropki nabierały kolorów, pozwały zabrać małą malarkę w świat kolorów, uczyły operowania pędzlem. Zwłaszcza, że na początku nauka malowania nie jest sztuką łatwą. Pędzel trzeba umieć odpowiednio chwycić. Do tego dzieci zwykle mają problem z maczaniem pędzla w wodzie, później w farbkach, nanoszeniem w odpowiednich konturach farby. Poza tym trzeba ten kolor nanosić odpowiednio, aby nie wyrobić w pracy dziury… Jak widać niby proste zadanie, a wyzwań wiele. Każde niepowodzenie sprawia, że dzieci szybko się zniechęcają do tworzenia, a tym samym ćwiczenia nowych umiejętności: od koncentracji po motorykę małą, bardzo ważną na kolejnych etapach kształcenia. Z tego powodu warto stopniować wprowadzanie ćwiczeń. Pierwsze zabawy z pędzlami i malowaniem powinny być bardzo proste, zawierać element magii zaskakującej dzieci i zachęcać do kolejnych eksperymentów z pędzlami. Tu świetnie się sprawdzają malowanki wodne. Właśnie z tego powodu sięgałyśmy po każdą tego rodzaju nowość pojawiającą się na rynku wydawniczym. Mają one jeden minus: raz pomalowany obrazek już na zawsze jest kolorowy. I koniec magii. Na początku przeważały publikacje dwustronne, co kończyło się na tym, że i tak jeden obrazek był malowany, bo drugi pojawiał się przez namoczenie kartki. Później te malowanki pięknie ewoluowały i na jednej kartce można było zrobić jedną pracę. To świetnie sprawdziło się w naszej pracy. Ostatnio jednak pojawiły się jeszcze lepsze pomoce dla dzieci. Na początku była to wydawana przez Harperkids seria „Wodne czary – mary” zawierająca bezpieczne, kartonowe książeczki ze śliskimi stronami i zaokrąglonymi rogami. Odpowiedni format sprawiał, że bez problemu mieściły się one w moich torebkach i dziecięcych plecaczkach. W ten sposób żadna poczekalnia nie była nam groźna, bo dziecko miało zajęcie. W czasie zabawy papier nie przemięka, a tusz użyty w książeczkach nie rozpuszcza się i nie plami. Do tego po wyschnięciu można użyć książeczkę ponownie i ponownie. Jak długa będzie jej żywotność? Trudno stwierdzić, ale na pewno zapewni sporą dawkę zabawy. Nawet tym dzieciakom, które już niechętnie sięgają po kredki i pisaki. My właśnie przechodziłyśmy taki kryzys. „Wodne czary-mary” pomogły go zakończyć.

Od jakiegoś czasu do materiałów pomagających ćwiczyć umiejętności dołączyły „Wodne przygody” będące połączeniem wcześniejszych wodnych malowanek z solidnością z „Wodnych czarów-marów”. Mamy tu piękne, kartonowe książeczki pełne wspaniałych rysunków i wielu elementów, które trzeba pomalować zamoczonym w wodzie pędzelkiem, aby odkryć kolory. Autorzy zabiorą nas w świat przyrody, dinozaurów, górskich zwierząt, jednorożców i świąt. Jak widzicie: dla każdego coś ciekawego. Do tego na każdą porę roku. Przetestowałyśmy już wszystkie publikacje i muszę Wam powiedzieć, że są fantastyczne. A wszystko dzięki prostocie. Na każdej stronie znajdziemy wiele postaci i elementów otoczenia do pomalowania wodą. Do tego wielkim plusem tych książek jest to, że po kilka bohaterów lub przedmiotów na rozkładówce jest podpisana, a jeśli nie to znajdziemy na stronie zadanie: dziecko ma odnaleźć określoną rzecz na ilustracji, policzyć je itd. Informacje są tu dawkowane, dzięki czemu dziecko nie czuje się przytłoczone nimi.

Kiedy otworzymy książkę wizualnie na pierwszy rzut oka białe elementy (czyli te do zamalowania) przeważają. Jednak kiedy dobrze się przyjrzymy okazuje się, że to wynik tego, że mamy tu dość sporo pastelowych kolorów i przez to ilustracje są delikatniejsze. To też sprawia, że pomalowane elementy po uzyskaniu koloru nie wyróżniają się za bardzo tylko pięknie wpisują w kolorystykę książki.

Tom „Przyroda” pozwala nam na zobaczenie otoczenia łąk, lasu, rzeki, gór i morza. Także „Dinozaury” podsuwają różne środowiska. Zobaczymy jak żyły prehistoryczne gady w otoczeniu wulkanu i nielicznej roślinności, jak w powietrzu, wodzie, dżungli. Ilustracje są proste i jednocześnie bardzo dobrze oddają wygląd poszczególnych istot. „Jednorożce” zabierają nas do świata wyobraźni i baśni. „Zwierzęta w górach” staną się pretekstem do przyjrzenia się górskiej przyrodzie. Znajdziemy tu kozice, rysie, niedźwiedzie i wiele innych zwierząt. Jednak szczególnie dużo czasu ostatnio poświęcamy „Moim świętom”. To taki tom, w którym znajdziemy inspirację do ozdabiania otoczenia, robienia różnorodnych rzeczy. Pierwsza rozkładówka przenosi nas do fabryki zabawek. Oczywiście mamy tu elfy, segregujące listy, pakujące prezenty i piekące pierniki. Dalej spotkamy Mikołaja, który przez komin wchodzi do domu. Tuż obok niego sanie z reniferami i prezentami. Trzecia ilustracja zabiera nas do domu z choinką. Mikołaj kładzie pod nią prezenty. Dalej widzimy gwieździste niebo, miasteczko zasypane śniegiem i Mikołaja mknącego w saniach ciągniętych przez renifery. Ostatnia rozkładówka to otwieranie prezentów przez dzieci. Jak widzicie całą publikacja jest czymś w rodzaju opowieści. A to daje nam spore pole do popisu: możemy opowiadać swojej pociesze, co się dzieje, jak wyglądają przygotowania do świąt, wprowadzić do świata świątecznych baśni. Poza malowaniem dziecko będzie uczyło się nowych słów, liczyło, wskazywało konkretne przedmioty i możemy zachęcić je do samodzielnego opowiadania świątecznych przygód.



Publikacje z serii „Wodne przygody” świetnie wspomagają ćwiczenie rąk, czyli przygotowują do nauki pisania. W każdej pokazane elementy przyrody staną się pretekstem do rozwijania umiejętności mówienia. Tak jak w przypadku „Moich świąt” na początku możemy dziecku pokazywać je, a później zachęcać do powtarzania słów. Kiedy ten etap mamy opanowany warto opowiadać, co robią bohaterzy rysunków, gdzie się znajdują, jak wyglądają poszczególne elementy otoczenia i zachęcać do tej czynności dziecko.
Zapraszam na stronę wydawcy

















Opowiem Wam bajkę o nierobach


Piękny słoneczny dzień. Samo południe. Ja oczywiście na spacerku dotleniającym z psem i moją niesamowicie wytrzymałą torbą na kółkach, która może i wygląda strasznie, ale za to jest cudowna i pomocna. I działa, a jak działa to reszta nieważna. Wędrujemy tak w dwójkę (a może w trójkę skoro z torbą) i powoli zbliżamy się do kobiety tak na oko 80+. Oczywiście drobniutka i dźwigająca ciężkie torby z zakupami. Proponuję, że pomogę i ona bardzo chętnie korzysta z propozycji (widać, że już resztkami sił niosła). Rozmawiamy. Ona opowiada, że wszystko drogie, ja potwierdzam, ona, że dobrze, że pomagam jej zanieść te zakupy, ja że jak mam wolną torbę i idę bez dziecka to zawsze chętnie. Zwłaszcza, że po drodze. Ona, że się spieszy i gdyby sama miała nieść to nie byłaby tak szybko w domu, ja, że zimno to faktycznie trzeba się spieszyć. Ona, że nie zimno tylko wnuczek czeka na papierosy. Ja się dziwię, że jak to czeka?
-Ano czeka. On nerwowy jest strasznie. Papierosy mu pomagają, bo ma trzydzieści lat i pracy nie może znaleźć. Mieszka ze mną.
-A długo on tej pracy nie ma?
-On to ma taki zawód, że trudno o pracę. Poza tym boi się podatki płacić. Wie pani, jakby poszedł do pracy to by mu państwo kasę wzięło i na tych nierobów, co se dzieci narobili dało. Teraz to ludzie wygodni i za 500+ chcą żyć.
-Ale zdaje sobie sprawę pani z tego, że to wnuk jest nierobem żerującym na pani? Zagonić do pracy w domu. Znaleźć ściany do malowania, kontakty do naprawy, ogród do plewienia, rynny do czyszczenia, kazać zakupy robić i od razu stanie się samodzielniejszy.
-Ale kiedy on nie umie nawet po sobie sprzątać. I jak go tak zostawić?
-Zdaje sobie pani sprawę, że nie jest wieczna i wiecznie nie będzie się dorosłym chłopcem opiekować? A na inne kobiety to bym nie liczyła, bo co taki nierób może im zaoferować? A jak nie umie sprzątać po sobie to znaczy, że jest całkowicie niesamodzielny, a jak niesamodzielny to ubezwłasnowolnić. Może to mu da do myślenia? I zdaje sobie pani sprawę, że jak on nie chce płacić podatków i tym się zasłania to on zwyczajnie nie chce pracować, bo mu tak wygodnie?
I pozostawiłam ją wczoraj z tym pytaniem.

Uta Przyboś "Jakoby"


Uta Przyboś do literatury weszła jako dziecko, kiedy razem z ojcem tworzyła rymowanki. Julian Przyboś był jednym z najwybitniejszym poetów Awangardy Krakowskiej. Jego spojrzenie było świeże, twórczość pełna prostych tematów: miasta, robotników, a później też pejzażów. Czytając wiersze Uty Przyboś zawsze jakoś uaktywnia mi się świadomość tego powiązania. Nie wiem, czy dobrze czy źle, ale inaczej nie potrafię odczytywać jej twórczości jak dwugłosu, dialogu z wierszami ojca. Nie znaczy to, że poetka ogranicza się do tematyki i stylistyk, w ramach której tworzył. Raczej mamy tu nawiązania to tematów żywych w tamtej epoce, postawa, że każda nowinka oraz zjawisko zasługuje na wiersz, pozwalający się zdystansować. I jest to dialog właśnie w sensie pokazywania świata, w jakim żyje. Kolejną cechą czasów jej dzieciństwa było to, że poeci bardzo chętnie włączali swoje pociechy w proces twórczy. I to rozwijanie talentu od wczesnych lat widać, bo ich twórczość jest lekka, bez zbędnych udziwnień, obrazowa. Jednak poezja Uty Przyboś to spostrzeżenia kobiety dojrzałej, doświadczonej utratą bliskich, narodzinami dziecka, swoją siłą dawania życia i towarzyszeniu w odchodzeniu, pomagającej ludziom i przyrodzie:
„Jeszcze barwną jesienią powierzyłam ziemi bure cebule,
a wyrosły kolorowe kwiaty.
Posiałam suche nasiona trawy, a wzrasta zieleń pożywna.

Kiełek cukinii w czepku urodzony – z łuską nasienia -
wzbudza tym większą czułość.
Cuda zbyt spowszechniałe.

Tępe oczy nasze nie dostrzegają wzrastania roślin,
subtelności ich ruchu, ale czuję:

powierzając ziemi ziarno – współpracuję.
             *
Biały embrion fasoli mogę bez trumny
umościć w ciemnym zagięciu ziemi.
Wtedy naprawdę trwa to, co zwą czasem:
pomału wzrusza się ziemia jasnozielonym istnieniem.
Zwielokrotni to, co zwą życiem” („Współpracuję” s. 78).
Wiersze tworzone przez Utę Przyboś mają specyficzny klimat. W jej utworach ludzie występują na takich samych prawach jak ludzie. Podmiot liryczny otoczony jest zarówno przez osoby, jak i rzeczy. Sama przyroda zostaje ożywiona, wkrada się w ludzkie życie, obserwuje i uczestniczy w różnych ważnych wydarzeniach czy zwykłych przemianach pór roku, cyklach ludzkiego życia. W takie otoczenie wpisane są ważne kwestie społeczne, polityczne, życiowe oraz intensywny kontakt z przyrodą, której zawdzięczamy wszystko to, co wydarzyło się w historii („Gdyby” s. 56). Wszystkie tematy są uniwersalne. Pojawia się wśród nich młodzieńcza naiwność, idealizacja świata, poprawność polityczna, doświadczenie odchodzenia bliskich osób, porządkowanie rzeczy po zmarłych, samotność, starość, choroba, zmiany pór roku. Zbiór „Jakoby” wydaje się być swoistą wewnętrzną rozmową z rodzicami i wszystkimi, którzy odchodzą. Bliscy pokazywani są na różnych etapach życia jak w „Zamazywanie” (s. 29), w którym „To Tata pokazał mi, jak najlepiej zamazać to, co już zapisane:/ na słowa nałożyć nowe, inne wyrazy./ Znaczenie zasłonić zniaczeniem?”, ale czasami jest to opowiadanie nie wprost tylko przywoływanie i sugerowanie, że mowa o poecie, którego stylistyka wierszy jest bardzo specyficzna i doskonale wpisująca się w kulturowe przekonanie o męskiej sile, aktywności, działaniu: „Niektórzy jeszcze się łudzą. Szczególnie młodzi mężczyźni, tacy jeszcze/ nieśmiertelni. Z niezużytym sercem./ Że lepszy system społeczny ułożą jak kołderkę, choćby i co nieco/ dusząc”. A o naiwnym zapale mówi „Jeszcze nie podcierali umierającego ojca”.
Doświadczenie przemijania, obserwowanie choroby, utraty sił to element ludzkiego życia. I właśnie ta tematyka otwiera tom „Jakoby”. Stajemy się obserwatorami zmagania matki ze swoją starością, utratą sił. Śmierć nie jest niczym zaskakującym, ale spodziewanym, będącym wynikiem długiego odchodzenia, towarzyszącej mu chorobie, bezsilności, niepanowaniu nad fizjologią, pełnymi pieluchami, śledzeniem kroków osoby wspierającej się na balkoniku, obserwowaniem oddechów, aż po ten ostatni, obwiązywaniem twarzy i zamykaniem oczu. Strata bliskiej osoby jest doświadczeniem traumatycznym, w którym nie ma pewności czy powinno pojawić się uczucie ulgi czy bardziej rozpacz. Żałoba to czas godzenia się, w czasie porządkowania rzeczy, czyli jeszcze jeden obowiązek i spostrzeżenie, że człowiek ciągle żyje wśród rzeczy, które pozostały mu po osobach, które były przed nim (zarówno żywych jak i umarłych).
Poezja Uty Przyboś ma w sobie pewnego rodzaju lekkość. Ważne i poważne tematy podsuwane są jako taki sam element życia jak radość, cieszenie się z życia i witalność. Znikanie wśród przedmiotów pozostałych po bliskich tak samo ważnym zajęciem jak jazda na rowerze po parku w majowy dzień i upajanie się zapachem bzów. Poetka dąży do zatrzymania chwili, utrwalenia nieuchwytnego i rozciągnięcia chwili do wieczności. Obserwacja otoczenia, własnej cielesności, dostrzeganie jak wszystko, co wokół nas oraz my sami przez swoją fizyczność jesteśmy łącznikami z bliskimi. Powraca tu też obecność technologii, komunikacji przy ich wykorzystaniu. Mamy tu tablety, klikanie, fejkowekonta, ludzi istniejących na niby, z pozorną życzliwością. Człowiek jest tu osadzony w różnych kontekstach i zmieniających się porach roku. Podmiot liryczny sprawia wrażenie wchłaniającego otoczenie. Każde doświadczenie to pretekst do zadawania pytań, poruszania ważnych tematów etycznych, naszej ingerencji w życie przyrody i jednoczesne przyjmowanie takich samych postaw:
„O poranku, o majowym, o słonecznym, o rozkosznym
skrzek i wrzask.
Stado wron jak z Hitchcocka: wielkie w niebie poruszenie.
Terkot srok broniących gniazda.
Atak wron.

Instynktownie przepłaszam wrony,
po małpiemu, szympansiemu waląc drągiem w balustradę,
bo wspólnota terytorium, no i przecież w gnieździe dzieci, jestem matką…
Już dwa trupki młodych sroczek na trawniku, na zielonym…
nasza suka w cień odniosła.
Czułam absurd stronniczości: jakim prawem ja-bezskrzydła…
Odleciały gdzieś tam wrony.

Tego samego dnia myśliwiec ‘przejął’ samolot pasażerski.
Wyłuskali ciało ludzkie na ubicie…
Nasze życie drapieżnicze” („Życie drapieżnicze” s. 49)
Sielskość zderza się z brutalnością. Przeplatanie się dobra ze złem jest stałym elementem naszego życia toczącego się wśród przedmiotów jako przejawu tego, że nie jesteśmy sami:
„Osaczona przedmiotami z dotyków nieżywych
w atakującym ciele
wśród martwych rzeczy niedługo zbytecznych
mam pisać do żywych
czy do tych, co umrą?” („Pośród” s. 68)
W czasie lektury często zastanawiałam się: czy to ciągle wiersz o danym przedmiocie czy raczej przedmiot jest pretekstem do opisania bolączek, nierówności, niesprawiedliwości naszego świata:
„Przy alei Solidarności jest sąd. Można dostać tam wyciąg z Ksiąg Wieczystych.
Obok, na trawniku koczują bezdomni. Pachnie przyjemnie zupa, którą dostali w
kościele. Część z nich pachnie nieprzyjemnie. Obok leżą pakunki, nie
mają gdzie ich zostawić. W wydziale Ksiąg Wie-czy- z- tych można dostać papierek,
świadczący, że kawałek ziemi, mieszkanie, dom są tylko twoje. Zapisane bezładnymi
cyframi i literami bez wyraźnych znaczeń.
Bezdomni koczują na miejskim trawniku. Romom już dawno zabrano ich życie, bo
wędrowiec zagraża. Aż tak, że umierają ludzie na granicy naszego pięknego,
rodzącego pszenicę kraju.
Przed kościołem ławeczka z rzeźbą łachów na podobieństwo śpiącego człowieka
…mnieście uczynili…” („Przy alei Solidarności” s. 55).
Paradoks strachu przed wędrowcami zderza się z paradoksem natury człowieka jako istoty wędrownej. Podróżowanie, przemieszczanie się jest cechą dużo ważniejszą od zdolności do pracy. Docieranie do kolejnych miejsce jest warunkiem oswajania ich, zasiedlania. Ten nacisk na wędrówkę uświadamia bogactwo językowe:
„Rękawiczki mają mało nazw: obcięte do pracy są mitynkami, jednopalczaste
łapkami, nazwy nabierają ze swojego przeznaczenia.

Za to buty mrowią się nazwami,
bo droga niepewna ważniejsza od mozołu pracy?” („Rękawiczki i buty” s. 81)
W poezji Uty Przyboś obecny jest dojrzały dystans do świata, ludzi i przede wszystkim siebie. Podmiot liryczny wie więcej, ale mniej czuje się uprawniona do strofowania innych. Przybywa doświadczeń i wiedzy, idealizm temperowany jest przez towarzyszenie w odchodzeniu.  Z wiekiem priorytety się zmieniają, odkrywamy bezsens narzucania innym swojego punktu widzenia, przepisów na życie, ingerowania w naturalny bieg rzeczy. Za to coraz częściej pojawia się refleksja nad słowami, ich znaczeniami, emocjami, których nie da ubrać się w słowa, a z drugiej strony świadomość, że swoje emocje właśnie za pomocą słów przekazujemy. To staje się punktem wyjścia do wejścia w obszar tematów filozoficznych, przyglądaniu się granicom języka, wyzwalania się z niego, niemożności istnienia poza kulturą, bo ona jest w nas i wyzwalanie to śmierć. A przecież to nie ona przyczynia się do naszego rozwoju tylko trwanie, życie, rozmnażanie (zarówno rodzenie, jak i sianie i sadzenie roślin).
Wiersze Uty Przyboś to pokazywanie chwil, przemyśleń. Zabiera nas do swojej codzienności, ale też towarzyszymy w jej podróżach odwiedzając miejsca ważne dla naszej kultury oraz te mniej rozpoznawalne. Bardzo wyraźnie zarysowują się tu odwołania do „Biblii”. Postać Dawida zestawiona z poglądami Arystotelesa, a nawet same rozważania nad językiem: Wulgata, 1. listu do Koryntian, 14.9: „Tak też i wy: jeśli pod wpływem daru języków nie wypowiadacie zrozumiałych słów, któż pojmie to, co mówicie? Na wiatr będziecie mówili”. Słowa mają tu znaczenie, kiedy są zrozumiałe dla nadawcy i odbiorcy. A co jeśli nie potrafimy nazwać emocji, rzeczy i zjawisk? Poetka przekonuje nas, że warto nad językiem się pochylać, ciągle zastanawiać nad znaczeniami, używanymi zwrotami, utartymi schematami, doprecyzowywać słowa. I ta refleksja jest w poezji Uty Przyboś obecna, ciągle wraca jako zastanawianie się nad semantyką i semiotyką z jednoczesnym naciskiem, że nie ma tematów niepoetyckich, bo każdy przedmiot może odkryć przed nami ważne problemy, być punktem wyjścia do podzielenia się swoimi emocjami:
„wynoszę śmieci w plastikowych workach
psa i koty
martwe
okryliśmy miękką ziemią i spokojnym kamieniem
widziałam jak powoli ogarnia je zieleń

Matkę
spakowaną w plastik
potem wynieśli
brzydcy mężczyźni”.
W poezji Uty Przyboś ważne jest stawanie naprzeciw konkretnego Innego. Jest to swoista poezja spotkania, bo pretekstem do wyjścia naprzeciw anonimowym jednostkom są przedmioty, których istnienie uświadamia nam, że zawsze istnieje ten zły czas. Czasami jest bliżej, czasami dalej, ale nigdy nie możemy się od niego wyzwolić, dlatego musimy być bardzo czujni.  Przemoc może pojawić się w każdej chwili i nigdy nie jest bezinteresowna, ale staje się pretekstem do zawładnięcia rzeczami, toczenia wojen.
„Jakoby” bardzo bogaty zbiór. Znajdziemy tu miniatury i dłuższe formy bardziej przywodzące na myśl prozę poetycką. Poetka z lekkością wędruje od tematu do tematu ubierając je w znaczenia. Do tego tom podzielono na kilaka części mających tematy przewodnie, ale wszystkie się ze sobą w łączą, dopełniają. Spotkanie zaczynamy od doświadczenia umierania, zagubienia w dniach między śmiercią, a pogrzebem, przyłapywaniu się na tym, że ciągle żyje się wokół dbania o drugą osobę, która stałą się już przedmiotem, bezwolnym i bezużytecznym ciałem pozostawiającym po sobie wiele rzeczy, które trzeba uporządkować. Wspomnienia są punktem wyjścia do przyglądaniu się słowom, znaczeniom i śledzenia aktualnych wydarzeń, wśród których nie zabraknie doświadczenia pandemii, by przejść do przyglądania się sobie, a później przedmiotom w swoim otoczeniu.
Zapraszam na stronę wydawcy












wtorek, 28 listopada 2023

Człowieczeństwo

człowiek człowiekowi wilkiem
ale
czy wilki w stadzie się zwalczają
prześladują
prowadzą wojny domowe
porzucają młode
liczą na gotowe


Jarosław Jakubowski "Baza"


„Każdy ma swoja bazę
zwykle metaforyczną
wzywa ją kiedy jest źle
a wtedy baza odpowiada
halo tu baza tu baza
i od razu robi się lepiej
albo nic nie mówi
ale i tak dobrze jest czekać
w nadziei” („Baza” s. 14)
Baza zdecydowanie należy do słów, które naznaczyły moje dzieciństwo, a wraz z upływającym czasem poszerzyło o zakres znaczeń, by odkryć, że niektórzy posługują się nim niczym parodią. Idylliczny świat zabawy, tworzenia bezpiecznych miejsc, naznaczania swoich wpływów i niezdobytych twierdz wymagał obecność idei „bazy”, z której wywodziły się całe kosmosy zabaw, pomysłów, wypraw, zakreślania relacji społecznych. Do bazy się szło, w bazie przygotowywało do wyzwań, gromadziło się w niej zapasy kolorowych karteczek, liści, jedzenia i picia, które nieświadomych odkrywców świata zaskakiwały odwłokami ze szczypcami i białozielonym kożuszkiem. To wokół niej toczyło się dziecięce eksplorowanie przestrzeni, przyglądanie się otoczeniu oraz ludziom. Każde miejsce było dobre, aby znaleźć w nim zaczątek kolejnej bazy, która niczym jaskinia dawała poczucie bezpieczeństwa, schronienie przed zagrożeniami z kosmosu, prehistorycznymi gadami i „obcym”, pozwalała na przywdziewanie masek zdobywców, przywódców, wojowników. Do jej wnętrza znoszono łupy zgarnięte z kuchennego stołu czy polnej drogi. Kamienie o nietypowych kształtach, liście kuszące barwami były równie cenne, co mięsiste pomidory. Z czasem znaczenie się poszerzyło jak świat wokół tych dziecięcych baz. Pozwalało na wejście do świata techniki, wojskowości, architektury i duchowości. I właśnie z takim szerokim pojęciem wywodzącym się z początkowych punktów dziecięcego świata baz mamy do czynienia w tomie Jarosława Jakubowskiego „Baza” otwieranego przez zderzenie dorosłego podmiotu lirycznego z miejscami, które było dla niego ważne nie tylko w dzieciństwie, ale osadzone w czasie minionego szczęścia:
„Moja baza nie była metaforą
nazywała się Baza
i spędziłem w niej szczęśliwe lata
dziś myślę że była to baza
na innej planecie
z której zostaliśmy wypędzeni
za to że za mocno kochaliśmy” („Baza” s. 14).
Publikacja składa się z dwóch części: „Wiersze z pamięci” i „Wiersze z filmów”. Obie zabierają nas do przeszłości i doświadczeń podmiotu lirycznego będącego odbiorcą otoczenia. Mamy tu postać wrażliwą, łączącą różnorodne obrazy, dziwiącą się jak bardzo to, co pozostało w pamięci jest inne od tego, co ma na wyciągnięcie ręki. Niby miejsca te same, a jednak inne, dookreślone dzięki „poznaniu”. Czas jest tu czynnikiem zmieniającym, wyprowadzającym z raju beztroski, niewiedzy, pozwalający dostrzec w rzeczach to, czego wcześniej nie widział:
„Został mi po Bazie mały mit
wyjmuję go z blaszanego pudełka
i patrzę jaki jest piękny
i do niczego niepotrzebny” („Baza” s. 14).
W dorosłym świecie tajemnicze rozłożyste drzewo o fascynujących liściach zyskuje konkretną nazwę, traci imponujące rozmiary oraz mnogość światów:
„Uniosłem głowę
klon
stwierdziłem kategorycznie
może trochę rozczarowany
bo pamięć podpowiadała
mniej jasne rozwiązania” („Na drzewo dzieciństwa” s. 15).
A jak ten banalny obraz wygląda we wspomnieniach?
„Liście tamtego drzewa miały kształt
rozwijających się i więdnących królestw
jego kora była mapą dorzeczy
z ukrytym w nich
jądrem ciemności
moją ostatnią kolonią”.
Takie zderzanie się wspomnień z teraźniejszością, pokazywanie światów zmieniających się miejsc, rzeczy i obrazów towarzyszy nam w całym tomie. Nieco subtelniej, nie zawsze powiedziane wprost, ale pozwalające dostrzec nam jak bardzo punkt wyjścia może różnić się od tego, w którym się znaleźliśmy. Wędrówka jest zawiła. Odbywa się zarówno w przestrzeni i wyobraźni, jak i wśród tekstów kultury. Łącznikiem między tymi światami jest niespieszna lektura, w czasie której „kartka kładła się na kartce/ czysto platonicznie” („Popołudnia” s. 18). i małe, prowincjonalne kino wprowadzające go w „Pierwsze wtajemniczenia w sztuczne światy”, by zauważyć jak bardzo kultura jest częścią naszego życia:
„Do dziś nie wiem
która rzeczywistość była prawdziwa
jedno jest pewne
na zawsze połączyła je
smuga światła” („Kino ‘Brda’” s. 19).
„Baza” to tom pokazujący jak bardzo na to, kim jesteśmy ma wpływ niesamowicie wiele czynników. Ważne okazuje się tu wszystko: obcowanie z przyrodą, wykorzystywanie wyobraźni, znikanie w uniwersach artystów, dostrzeganie zmian, upływu czasu, a nawet snów. W tych obrazach następuje zderzenie przeszłości z teraźniejszością i zdziwienie tym skąd się wywodzi, co go ukształtowało i wydawało się stałe oraz oczywiste, a z czasem okazało się inne i ulotne. Jednocześnie nie zabraknie nut dających poczucie przemijalności i słabości:
„Tam nasze ciała będą młode
i będziemy chwytać kolorowe ptaki
a potem je wypuszczać i patrzeć
jak płyną na powietrzu
(…)
Tam nasze ciała będą młode i bezbolesne
a jeśli chwilę od siebie odłączone
to tylko po to żebyśmy nie zapomnieli
smaku tęsknoty” („Tam” s. 17).
A jakie jest „tu”?
„Tu gdzie jestem
od rana pada drobny deszcz
bruk jest barwy marchwi
a spod podłóg bije nieusuwalny
zapaszek starożytnego rozkładu” („Tu gdzie jestem” s. 22)
I znowu pojawia się typowy dla Jarosława Jakubowskiego mrok, rozkład, poczucie ulotności, słabości. Siła i pewność związane są z nieświadomością, czasem, kiedy „Ziemię można obejść w dziesięć minut” i wytyczony jest górkami „z których zimą zjeżdżamy na sankach/ a wiosną turlamy się żeby się turlać” („Na koniec świata i jego początek” s. 13).
Doświadczanie świata, dzielenie się nim jest tu ważnym elementem. Poeta dostrzega, że teksty kultury są równie ważne jak przeżyte przygody. Wskazuje motywy i obrazy, które pozostały w jego pamięci. Podmiot liryczny to wrażliwy odbiorca otoczenia, którego elementem jest też upływający czas, refleksje i lęki. „Baza” na tle poprzednich tomów, czyli „Bardzo długiej zimy” i „Dzień, w którym umarł Belmondo” wypada sielsko. Lekkości nadają jej obrazy z dzieciństwa, w którym zwyczajne rzeczy urastają do magicznych.
Zapraszam na stronę wydawcy